Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 13 lutego 2024

CHWALEBNE SZALEŃSTWO


    Niektórzy twierdzą, że wojna to tylko jeden ze sposobów prowadzenia polityki. Inni widzą w niej natomiast wyraz "instynktu zabijania" zakodowanego gdzieś w naszym mózgu i doskonale wpisującego się w każdą religię czy ideologię poprzez zwalczanie innych, niewiernych, podludzi i tak dalej. Rzeczywiście żądza krwi typowa jest dla wielu naczelnych.

Nasi najbliżsi krewni - szympansy - zabijają "obcych" bez mrugnięcia okiem. Organizują się w grupy brutalnie mordujące członków innych społeczności, po to by przejąć ich terytorium czy po prostu pokazać kto tu rządzi. Jeśli zaś same zostaną zaatakowane biorą odwet żeby wyrównać rachunki. Nie są co prawda Napoleonami, ale podchodzą do tego dosyć metodycznie.

Możliwe są więc pułapki, zasadzki, podstępy i inne tego typu działania. Bez wątpienia międzygrupowa agresja leży w szympansiej naturze. A zatem może leżeć też i w naszej. Tyle że my dorabiamy do tego ideologiczne uzasadnienia i koordynujemy działania na ogromną skalę. Kultura kanalizuje zwierzęce instynkty obudowując je siatką wierzeń, obrzędów i wartości, aby uczynić zabijanie walką o dobro, piękno i sprawiedliwość.

Mit sprawiedliwej  czy wręcz świętej wojny służy natomiast cynicznym politykom, którzy usiłują przekonywać ludzi nie tylko do zabijania, ale też ponoszenia ofiary, a nawet oddawania życia. Bez ogromnej woli samopoświęcenia w imię "wyższego celu" nie byłoby możliwe wysyłanie ludzi na śmierć. Mięso armatnie musi więc wierzyć w sens tego krwawego absurdu i umierać za Boga, honor, ojczyznę i grupę tchórzy dowodzących z bunkrów lub pałaców.

Nasza fizyczna słabość - brak rogów, kłów czy pazurów - to jedna z przyczyn uspołecznienia się istot ludzkich, otoczonych pierwotnie przez krwiożercze dzikie bestie. Podobnie jak walka czy ucieczka zjednoczenie wobec wspólnego zagrożenia lub wroga jest mechanizmem ewolucyjnym służącym ochronie pokrewnych genów. Czasami w tej brutalnej walce o przetrwanie trzeba było kogoś poświęcić w imię "wspólnego dobra".

Grupa otoczona drapieżnikami musiała niekiedy wystawić na żer jednego ze swoich, po to by odciągnął uwagę mięsożernych potworów. Zwykle bywał to ktoś postrzegany jako nieprzydatny - jakieś osierocone dziecko, starzec, kaleka, przygłup czy po prostu dziwadło. Czyniono z takiego nieszczęśnika przysłowiowego kozła ofiarnego. Prawdopodobnie to stąd wywodzi się znana wielu kulturom niechlubna tradycja składania bóstwom - personifikującym atawistyczne lęki - ofiar z ludzi.

Większą chwałę przynosiła jednak heroiczna walka w obronie społeczności, dzięki której można było znacząco podnieść swój status w grupie, albo zapłacić za to głową, zyskując jednak moralne uznanie i metafizyczne gruszki na wierzbie. Przemiana z ofiary w wojownika w rozmaitych - zazwyczaj trudnych i bolesnych - obrzędach inicjacyjnych czyniła z chłopca mężczyznę i przygotowywała go do walki z mitycznymi smokami i demonami, oraz skurwysynami z innego plemienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz