Pytanie o to dlaczego istnieje raczej coś niż nic (czyli dlaczego w ogóle coś istnieje) to jeden z największych problemów filozofii i kosmologii. I nic nie wskazuje na to abyśmy przybliżali się do jego rozwiązania z naszym ukształtowanym w tej rzeczywistości aparatem poznawczym, który ewoluował po to żeby zapewnić nam przetrwanie a nie rozwiązywać zagadki metafizyczne. Rozgrywająca się na naszych oczach orgia akademickich spekulacji jeszcze bardziej nas dezorientuje. Rozwiązanie może zaś być zupełnie zaskakujące i sprzeczne z intuicją jak to już w fizyce bywało, aby zaś do niego dojść trzeba przebrnąć przez gąszcz splątanych oddziaływań i opisujących je równań zmieniający odpowiedź w matematyczny bełkot.
Gdyby wykasować z przestrzeni całą materię i tak odziaływania fizyczne (grawitacyjne, elektromagnetyczne, jądrowe silne i słabe) wraz z polem Higgsa tworzyłyby w niej napięcia łamiące symetrię i prowadzące do kwantowych fluktuacji (chwilowych zmian ilości energii w określonym punkcie) kreujących tak zwane cząstki wirtualne - w tym zresztą mechanizmie niektórzy widzą źródła pierwotnej struktury Wszechświata. Być może rzeczywistość jest więc w jakiś sposób wytworem kipiącej od oddziaływań próżni, tyle że tej próżni nie można nazwać niczym... Już starożytny filozof Parmenides przypuszczał, iż byt musiał być wieczny, bo niebytu przecież nie ma. Nie ma więc innej prawdy poza bytem - Wszechświat powstał bo tak być musiało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz