Łączna liczba wyświetleń

sobota, 13 grudnia 2025

DOPAMINOWE SAFARI

 
Odkąd przeprowadzono słynny eksperyment na szczurach wszczepiając im (przypadkowo zresztą) elektrody w tak zwany ośrodek nagrody, uwalnianą w nim przez stymulację elektryczną dopaminę okrzyknięto  hormonem przyjemności. Szczury gotowe były zrezygnować ze seksu, jedzenia, snu i tak dalej, byle tylko naciskać dźwignię uruchamiającą stymulację.

Wydedukowano więc, że szczury z uruchomionym ośrodkiem nagrody muszą odczuwać boską rozkosz... Choć dzisiaj eksperymenty takie uznawane są za nieetyczne w połowie XX wieku psychiatra i neurolog Robert Heath sprawdził co się stanie z ludźmi w analogicznej sytuacji. Wszczepił im więc elektrody w ten kluczowy dla naszego zachowania moduł, a ludzie zachowywali się podobnie jak szczury.

Zaniedbywali wszystko włącznie z higieną osobistą, byle tylko pieścić mózg stymulatorem... Pewna kobieta miała nawet problemy z palcem, gdyż zbyt intensywnie naciskała przycisk tego zniewalającego "aparatu". Jeśli chciałeś pacjentom odebrać zabawkę błagali o jej zwrot na kolanach. Jednym słowem popadali w obsesję. Czy brzmi to jak przyjemność, czy może raczej uzależnienie?

A może uzależniamy się od przyjemności? Pomijając fakt, że w mózgu występują różne ścieżki wydzielania dopaminy (wiąże się ona choćby z kontrolą ruchu) jej rola w ośrodku nagrody nie musi sprowadzać się do powodowania euforii. Coraz więcej badaczy kwestionuje takie hedonistyczne wyjaśnienie - chodzi raczej o pragnienie, motywację osiągnięcia celu i uczenie się skuteczności poprzez nagrody.


Pierwotne struktury mózgu zapewniające nam przetrwanie można "zhakować" - nie trzeba od razu wszczepiać sobie elektrod, wystarczy na przykład amfetamina, kokaina czy mefedron. To narkotyki z grupy stymulantów zapewniające szczególnie obfite dopaminowe "kopy". Niemniej na przewodnictwo dopaminy wpływają też heroina, marihuana czy alkohol, pomimo że oddziałują także na inne specyficzne układy (odpowiednio opioidowy, kannabinoidowy czy GABA-A).

Oczywiście nasz układa nagrody może szczególnie silnie reagować na określone czynności co skutkuje określonymi preferencjami czy wręcz zachowaniem kompulsywnym (zakupoholizm, pracoholizm, seksoholizm, hazard i tak dalej). W pętli dopaminowej zamykają nas ostatnio smartfony... Paradoksem uzależnienia jest jednak to, że nie możemy przestać nawet gdy przyjemność się zmniejsza, a nawet zanika. I tak chcemy więcej.

Z czego wynika takie nienasycenie? W przypadku substancji psychoaktywnych mózg wraca do homeostazy zmniejszając wydzielanie dopaminy i występuje tak zwana tolerancja. W kwestiach behawioralnych mamy zaś do czynienia z predykcją nagrody - mózg przewiduje nagrody aby doskonalić przewidywane zachowania. Błędy w przewidywaniu aktualizują strategię i kalibrują percepcję. Wyrzut dopaminy jest impulsem skłaniającym do powtarzania i utrwalania danego zachowania.


Ale powtarzana przyjemność staje się coraz mniejsza... Wynika to z mechanizmu predykcji - mózg zaprogramowany jest na poszukiwanie "nowości" więc największy wyrzut dopaminy powoduje rozbieżność pomiędzy spodziewaną a otrzymaną nagrodą - możemy nazwać to niespodzianką. Mamy tu do czynienia z adaptacją hedonistyczną - powtarzanie czynności zmniejsza aktywność układu nagrody, a mózg zaczyna "gonić za przyjemnością".

I tak z grubsza wyjaśnić możemy "jednokierunkowość" naszej życiowej drogi. Wytresowany układ nagrody wiedzie nas do ponawiania stymulacji... Nie musi to być destrukcyjne - system nagrody jest nie tylko motorem uzależnień ale również pasji. W zasadzie pasja jest rodzajem "konstruktywnego uzależnienia" czy raczej "dobrym nawykiem".  Wracamy do działań które sprawiają nam radość, choć zawsze staramy się odnajdywać w nich coś nowego.

Pozytywne skojarzenia związane z daną aktywnością odpalają określone "automatyczne" ścieżki neuronalne. W dzisiejszych czasach często wpadamy w "pułapkę nadmiaru" i ulegamy pokusie łatwej gratyfikacji poprzez coraz to nowe i efemeryczne bodźce. Lecz dopamina umożliwia też świadome zarządzanie nagrodą - inną funkcją dopaminy jest hamowanie impulsów przez korę przedczołową.

Wtedy właśnie motywuje nas do trudnych zadań, utrzymywania koncentracji i dostrzegania mniej oczywistych możliwości. Jesteśmy w stanie znosić dyskomfort żeby tylko osiągnąć nagrodę, na przykład trenować do bólu czy rozwijać pasje wbrew kretynom pukających się w czoło... To jest już jednak "wyższa szkoła jazdy".

piątek, 12 grudnia 2025

CZŁOWIEK Z TABLETU


Filozof i socjolog profesor Piotr Gliński był swego czasu kandydatem PiSu na premiera rządu "ponadpartyjnego", eksperckiego, technicznego i tak dalej. To że wyciągnięto go jak królika z kapelusza to w praktyce Kaczyńskiego nic nowego - prezydenci i premierzy to często jego "odkrycia", a w zasadzie nominaci przyklepani przez lud.

Niemniej sam pomysł powołania rządu "zgody narodowej" wydaje się tak absurdalnie naiwny, że aż cyniczny. Nie jest bowiem możliwe ustalenie kto jest ekspertem - nie ma już autorytetów, fachowców i specjalistów, są tylko "prawi" i "lewi". Najlepszy jest zawsze nasz ekspert, nawet jeśli jest to złodziej, dyletant czy regularny pojeb.

Jak widzimy dzisiaj dotyczy to nie tylko ministrów, ale też sędziów, prokuratorów, szefów policji, generałów, urzędników, dziennikarzy, naukowców, artystów, kombatantów, etyków, duchownych a nawet chuliganów. Nasz człowiek jest zawsze mądrzejszy, niewinny i święty, bo gramy do jednej bramki. Chyba że "zmieni poglądy", co w polityce nie jest znowu takie rzadkie.

Wtedy "zawodowiec" stanie się z dnia na dzień "szkodnikiem". Pomysł że Tusk odda władzę utytułowanemu koniowi trojańskiemu uprawiającemu akademickie pierdzenie był więc zupełnie niedorzeczny. Czas zresztą pokazał jak "bezstronny" i "niezależny" Gliński stał się fanatycznym funkcjonariuszem PiSu.

Zakończenie wojny polsko-polskiej to zupełna mrzonka, choć kilkanaście lat temu być może ktoś mógł w to jeszcze wierzyć. W tym czasie stosowano taktykę centrystycznego kamuflażu, dzisiaj raczej trzeba ścigać się w radykalizmie... Gliński miał być więc wilkiem w owczej skórze, czy może raczej marionetką Kaczora, bo Nawrockim to z pewnością nie jest.

Duda czy Morawiecki to zresztą doskonałe przykłady działania tej metody. "Merytoryczni Europejczycy" stopniowo ujawniali coraz bardziej antyzachodnie i ultrakonserwatywne oblicze, zadłużali kraj i okradali go z czego popadnie. Mamy dzisiaj zupełnie inny dyskurs, dziurę budżetową i ustrojowy chaos, choć gospodarczo rozwijaliśmy się raczej dobrze.

Już za obecnych rządów Tuska staliśmy się ponoć dwudziestą gospodarką świata... Kwestią dosyć sporną jest kto do tego doprowadził, bo wskaźniki rosły od lat. To stan względnej prosperity umożliwiał zresztą grabież majątku narodowego na niewyobrażalną skalę. Także nasz jakże kulturalny i merytoryczny profesorek firmował grube wały.


W czasach słusznie minionych Piotr Gliński przez osiem lat zarządzał resortem kultury i dziedzictwa narodowego. Przyznał 219 milionów złotych fundacji pana Rydzyka na budowę gigantycznego muzeum na działce należącej do tego biznesmena - jeśli zaś państwo wycofa się z projektu Rydzyk może przejąć molocha na własność. 

Polska musi więc płacić prywatnej fundacji na funkcjonowanie tego megalomańskiego kompleksu, a przy okazji utrzymywać armię zatrudnionych tam pasożytów... Inaczej straci wszystko. Jakże to patriotyczne. Od lat słychać utyskiwania, że w kulturze brakuje pieniędzy, lecz nikt nie jest tak kreatywny jak Tadeusz Rydzyk. Facet sam zgarnął więcej szmalu niż ministerstwo kultury przeznacza na wparcie wszystkich zabytkowych kościołów.... 

Nieciekawie działo się też w Państwowym Instytucie Sztuki Filmowej. Za czasów Glińskiego prezes Radosław Śmigulski wydawał publiczne pieniądze z karty służbowej na prywatne zachcianki, wizyty w ekskluzywnych restauracjach, nocnych klubach czy wręcz agencjach towarzyskich. To takie "ośmiorniczki" do kwadratu, tyle że bez podsłuchu, za to z tańczącymi gołymi dupami.

Mecenas polskiej kinematografii wydał z tejże karty łącznie 1,9 miliona złotych w ciągu nieco ponad dwóch lat... Poza tym wykryto wielomilionowe nieprawidłowości w zarządzaniu dotacjami i rozliczaniu środków. Nie ma to jak życie artystyczne! Wielki "ekspert" Gliński pieprzy teraz o niszczeniu kultury, choć jaka to kultura jest każdy widzi.

wtorek, 9 grudnia 2025

CARPE DIEM

 
Starożytni Grecy rozróżniali dwa rodzaje dobrostanu - hedonia oznaczała zmysłową rozkosz, coś co dzisiaj nazywamy przyjemnością. Eudajmonia to zaś coś więcej niż chwilowe poczucie zadowolenia, to stan poczucia sensu osiągany w wyniku całokształtu swoich działań czyli tak zwane szczęście.

Ujęcie to było na tyle "trafne", że zachowaliśmy je do czasów współczesnych. Filozofowie różnych szkół od wieków przestrzegali, że nie należy zatracać się w pogoni za przyjemnością, gdyż nie wiedzie to do prawdziwego szczęścia. Tu i ówdzie pojawiali się jednak dekadenci kwestionujący głębsze znaczenie życia i zalecający oddawanie się jego urokom.

Jakby nie patrzeć klasyczni hedoniści są niestety mniej szczęśliwi - muszą bez przerwy pić, ćpać, zaspokajać chuć, robić zakupy, chodzić na imprezy i tak dalej, a to zwykle prowadzi do bankructwa i problemów zdrowotnych. W przeciwieństwie do nich poszukiwacze szczęścia dążą do jakiejś formy doskonałości, starając się zmierzać do realizacji własnych ideałów. 

Gdy twoje życie zyskuje idealistyczne walory zwykle potrafisz sobie odpuścić pomniejsze gratyfikacje po to by zgarnąć główną nagrodę. Często ma ona nawet wymiar moralny czy intelektualny, choć może wiązać się choćby z różnego rodzaju ambicjami. No i są jeszcze inni ludzie - rodzina, przyjaciele czy towarzysze losu, którzy nadają temu wszystkiemu sens.


Ktoś oczywiście może powiedzieć że to lipa - lepiej oddawać się rozkoszy niż wieść stabilne i umiarkowane życie. Tyle że tym właśnie różnimy się od zwierząt: zwiększoną kontrola wykonawczą. Gdybyśmy ulegali wszystkim impulsom zawodziłoby planowanie i organizacja, łatwo byśmy się rozpraszali i zbaczali z kursu, pakowalibyśmy się ciągle w tarapaty i nie umieli przystosować się do trudnych warunków.

Poza tym bardzo ucierpiałyby nasze relacje społeczne. Musimy w nich stale balansować i trzymać emocje na wodzy, tak aby nie zrazić do siebie innych homo sapiensów - nawet skrajny introwertyk musi przecież załatwiać jakieś sprawy i prosić czasami o wsparcie. W tym celu musimy hamować impulsy kuszące nas do nieuczciwości, agresji, egoizmu... Korzyści ze współpracy bywają większe niż jednorazowy zysk.

Jak to zwykle bywa nie warto jednak popadać w skrajności. Wielu z nas koncentruje się na utrzymaniu dyscypliny - rozwoju zawodowym, nauce, regularnych ćwiczeniach, zdrowej diecie, abstynencji i tym podobnych "zestawach reguł". Wierzymy że trzymając się kurczowo planu niechybnie go zrealizujemy, a wszystko co zgubimy po drodze to tylko nic nie znaczące błahostki.

Nie jest to niestety przepis na szczęście. Nadmierna kontrola wykonawcza skutkuje usztywnieniem zachowania, brakiem elastyczności i spontaniczności, a wreszcie chorobliwym perfekcjonizmem. Gdy nasz "schemat" zaczyna szwankować wpadamy w panikę. Koncentrujemy się bardziej na wyidealizowanej przyszłości niż chwili obecnej.

Wymagamy od innych takiej samej "doskonałości" i zatracenia w celu. Bez przerwy stresujemy się błędami i analizujemy sytuację. Ponieważ jest to bardzo energochłonne może prowadzić od tak zwanego wypalenia, a już na pewno zgorzknienia i upierdliwości. Krępujemy się mentalnym gorsetem, a odstępstwa od narzuconej sobie "normy" wywołują w nas poczucie winy.


Tymczasem przyjemności i szczęście nie wykluczają się tylko wzmacniają. To jak dwie strony tej samej monety. Oddzielne konstrukty opisujące wymiary dobrostanu są z punktu widzenia neurobiologii filozoficzną abstrakcją, gdyż odczuwanie przyjemności i satysfakcja z życia są niemal całkowicie skorelowane. Osoby szczęśliwe znajdują w życiu więcej przyjemności.

Przyjemności wynikają z zaspokajania naszych podstawowych potrzeb są więc niezbędne abyśmy mogli "czuć że żyjemy". Poczucie szczęścia jest jednak czymś więcej - wymaga integracji emocji z wyższymi procesami mózgowymi angażującymi bardziej złożone struktury.

Tak czy siak zjedzenie czekolady, wypicie drinka, zapalenie skręta czy nocne szaleństwo nie zrujnuje od razu naszego życia, a za to może przynieść krótkotrwałą poprawę nastroju. Więc choć cukier, alkohol, substancje smoliste i niewyspanie mogą nam zaszkodzić, to najbardziej szkodliwy jest brak przyjemności. Popularna "mądrość" mówi o konieczności zresetowania się, bo inaczej dostaniesz świra.

Oczywiście przyjemności nie muszą być szkodliwe - czasem wystarczy czytanie książki czy słuchanie muzyki, choć najbardziej cieszy sporadyczne przełamywanie rutyny. Tak jakoś się utarło, że wszystko co przyjemne jest nielegalne, niemoralne albo powoduje tycie... Dłuższe okresy pozbawione intensywnych przyjemności bywają koniecznością, lecz anhedonia (niezdolnośc do odczuwania przyjemności) to już przejaw poważnych zaburzeń. Ciesz się z rzeczy małych!!!

niedziela, 7 grudnia 2025

PECUNIA NON OLET


Prezydent wetuje wszystko jak popadnie. Ostatnio zawetował ustawę o rynku kryptowalut. Jak wiadomo przysłowiowe bitcoiny i inne pseudopieniądze (jest tego tyle rodzajów, że ciężko nadążyć) to szara strefa gdzie dokonuje się płatności które trzeba ukryć przed systemem. Można więc płacić i przyjmować szmal anonimowo, przy ograniczeniu niepotrzebnych kontaktów i śladów.

Umożliwia to podejrzane transakcje i pranie brudnych pieniędzy. Chcesz kupić narkotyki, broń, fałszywe dokumenty, zakazane treści, żywy towar? Najlepiej zapłać kryptowalutą i nikt nie będzie o niczym wiedział, a środki szybko znajdą się na koncie dostawcy. Ten zaś może się lepiej kamuflować i legalizować majątek, przy zachowaniu swojej anonimowości - wystarczy ogłoszenie w sieci, niekoniecznie nawet w tej ciemnej.

Dzięki takim właściwościom kryptowaluty budzą zainteresowanie różnych tajnych służb, a w ostatnim czasie zwłaszcza rosyjskich. Utrudnione śledzenie przepływów pozwala na finansowanie współpracowników, dywersantów i trolli. W tej branży warto posługiwać się też Telegramem - ten niezbyt transparentny portal społecznościowy to istne siedlisko bandytów, terrorystów i ekstremistów.

Możesz nabyć tam dowolne prochy, a potem gonić to osiedlowym sebixom bawiącym się w nowojorskich gangsterów. Jak się nie boisz, że się postrzelisz albo że cię z tym złapią, to możesz załatwić tam nawet pukawkę. Do tego masz tam nielegalną pornografię, rasistowską mowę nienawiści, islamski fundamentalizm... Dla każdego coś miłego.


Jest to obszar praktycznie niemoderowany, oferujący wysoki poziom poziom prywatności, choć najprawdopodobniej nie przed rosyjskimi służbami. W zeszłym roku właściciela komunikatora - Rosjanina posługującego się wieloma paszportami Pawła Durowa - aresztowano we Francji pod zarzutami związanymi z terroryzmem, handlem narkotykami, praniem brudnych pieniędzy i rozpowszechnianiem dziecięcej pornografii.

Nawiasem mówiąc ten "rosyjski Mark Zuckerberg" chroni tajemnice swoich klientów, a rzekomo nawet wolność słowa... Jest to postać o tyle niejednoznaczna, że z jego platformy korzystają też białoruscy opozycjoniści czy ukraińscy patrioci. Najprawdopodobniej to jednak tylko sposób zbierania informacji które nie są szyfrowane "do końca", tak więc operator jest w stanie je odczytać.

Infrastrukturą sieciową  Telegrama na całym świecie zarządza Global Network Management - lipna firma zarejestrowana na Karaibach, której właścicielem jest inny Rosjanin Władimir Wiedeniejew, powiązany z rosyjskimi służbami przez szereg firm: GlobalNet współpracuje przy masowej inwigilacji, monitoringu i rozpowszechnianiu propagandy, a Eletronotelekom świadczy usługi Federalnej Służbie Bezpieczeństwa w zakresie konserwacji i montażu.

Jednym słowem światową infrastrukturę Telegrama obsługują ci sami fachowcy od tajnych kompleksów służących kontrolowaniu rosyjskiego społeczeństwa... Miliarder Durow został wypuszczony przez Żabojadów po zapłaceniu pięciu milionów eurasów kaucji, a w marcu pozwolono udać mu się do Mekki wygnańców zwanej Dubajem. Podobno sprawa "pozostaje w toku", choć mam dziwne przeczucie że dziadowi głos z głowy nie spadnie.

Tym bardziej, że sam oskarżony twierdzi jakoby nie łamał europejskiego prawa dotyczącego świadczenia usług cyfrowych - prawnicy to z pewnością udowodnią, ponieważ mamy do czynienia ze swoistą "zmową bigtechów". Podobnie jak w wypadku kryptowalut podnosi się larum jakoby ograniczano swobodę gospodarczą i demokrację. Każdy ma przecież prawo być dezinformowany i wolny od podatków.


Premier Tusk zarzuca politykom PiSu korzystanie ze sponsoringu rosyjskiej firmy kryptowalutowej, choć szczegółów nie ujawnił zasłaniając się tajemnicą państwową. Niektórzy sugerują, że chodzi o ZondaCrypto, jedną z największych europejskich giełd kryptowalutowych, sponsorującej między innymi Polski Komitet Olimpijski. Klientami  firmy byli bardzo często przestępcy VAT-wowscy, sutenerzy i koksy.

Założyciel interesu Sławomir Suszek trzy lata temu zaginął po "spotkaniu biznesowym" na stacji benzynowej - pechowo akurat w tym dniu monitoring tam nie działał. Wiceprezesem był wówczas typ spod ciemnej gwiazdy skazany za zabójstwo biznesmena w latach 90-tych, ale to szczegół... Siostra zaginionego milionera dostawała anonimy z żądaniami okupu w kryptowalucie o wartości dwunastu milionów złotych.

Obecny właściciel interesu Przemysław Kral nigdy nie pojawia się w Polsce, między innymi z powodu zarzutów o związek z zaginięciem Suszka. Natomiast firma sponsorowała konferencję altprawicowej międzynarodówki w Rzeszowie - CPAC, gdzie brylowali Andrzej Duda i Karol Nawrocki. ZondaCrypto sypnęła też groszem Telewizji Republika, na zorganizowanie polsko-amerykańskiej konferencji "biznesowej" przy okazji wizyty Nawrockiego u Trumpa.

Złośliwi twierdzą, że prawicy chodzi teraz o ochronę interesów tej śmierdzącej pralni, choć "wolnościowcy" wolą pieprzyć o ochronie drobnych inwestorów. Król kryptowalut sponsorował też pobyt prawicowego szczekacza Tomasza Sakiewicza z modelką Anetą Dziadkowiec w Monako, gdzie obecnie sam rezyduje i pławi się luksusie.


poniedziałek, 1 grudnia 2025

CZAR KRZYŻACKIEJ WIOCHY

 
Na wypadek gdyby ktoś czepiał się szczegółów zaznaczam, że wszystko co teraz napiszę to tylko fikcja literacka. No bo być może mogłem coś pomylić - jestem przecież nadwrażliwym człowiekiem, który wszystko bierze do siebie i tak dalej. Pielęgnuję urazy i wszystko wyolbrzymiam, a przecież ludziom się zawsze coś nie podoba.

I mniejsza już o to, że kiedyś powiedziałem jednej osobie, że jestem pedantem, a wyszło że jestem pedałem. Nie jestem homofobem, więc powinienem machnąć ręką na taką rewelację, a jednak to strasznie irytujące. Ale były już różne wersje - na przykład takie, że jestem prawiczkiem, bo nie opowiadałem niesmacznych dowcipów.

Ale mniejsza z tym - faktycznie mam problemy w komunikacji i tłumaczeniu swoich racji. Przez to niektórzy twierdzili nawet, że jestem debilem. Bo jak inaczej wytłumaczyć taką tępotę? W czasach rozszalałego bezrobocia nie mogłem znaleźć pracy, więc wychodziło na to że jestem do niczego. Zresztą do dzisiaj niektórzy twierdzą, że utrzymuje mnie rodzina.


No bo przecież taki ćwok nie byłby w stanie przeżyć od pierwszego do pierwszego bez chwilówek i komornika na karku. Pracowałem przez jakieś czas w zakładzie pogrzebowym - ponoć w innym okresie pracował tam pewien nekrofil... Ktoś kreatywnie połączył te fakty i puścił plotkę, że jestem nekrofilem. Plotka tym bardziej uciążliwa, że nie sposób jej zdementować, bo powtarzana za moimi plecami.

Ale bardziej niebezpieczna była pogłoska o mojej pedofilii - prawie dostałem wpierdol, bo rzekomo "podrywałem" czternastoletnią córkę kolegi z pracy... Ostatecznie okazało się, że to nie ja. Jakiś życzliwy podglądacz z PGR-u podpatrzył, że urlop spędzam przed komputerem pisząc bloga i wydedukował, że to na pewno ja piszę do małolaty.

Borewiczem ani nawet Rutkowskim to ty nie będziesz frajerze pierdolony. Kiedyś miałem piękną dziewczynę i uprawialiśmy głośno seks więc wysnuto teorię, że sprowadzam sobie kurwę. Nie mogła łączyć nas żadna relacja bo była "za ładna dla niego", a poza tym takie pornograficzne sceny nie przytrafiają się w normalnym wiejskim pożyciu po bożemu.

I tyle w temacie, bo mógłbym ciągnąć dalej tą listę złośliwych fantazji wytworzonych chyba z nudów i bezinteresownej zawiści oraz ograniczeń niedorozwiniętej wyobraźni. Ale muszę mieć coś z głową, bo za mało wychodzę z domu. Czytam książki których i tak nie rozumiem i udaję, że pisze bloga, a tak naprawdę wszystko kopiuję.

piątek, 28 listopada 2025

OPERACJA TRANSLACJA

 Wychodzi coraz więcej smaczków związanych z ostatnim "planem pokojowym". Amerykańska "propozycja" opierała się na... rosyjskim dokumencie. Ten pisany cyrylicą świstek makulatury, którym człowiek cywilizowany mógłby się co najwyżej z obrzydzeniem podetrzeć, służyć ma za podstawę wizji nowego geopolitycznego porządku Europy, a co za tym idzie świata, na całe dziesięciolecia.

Kiedy Trump zaczął już nawet mówić do rzeczy - o przekazaniu tomahawków i drastycznych sankcjach, wnet trzeba było wysłać jakiegoś elokwentnego "inteligenta" by go trochę rozmiękczył. Tak doradził kacapom sam... amerykański negocjator o słowiańsko brzmiącym nazwisku Witkoff. Facet jest dyplomatycznym żółtodziobem ale zna się z Trumpem jeszcze z czasów biznesowych.

Ponoć łączy ich pasja gry w golfa i niejasne kryptowalutowe interesy, a Trump bezgranicznie mu ufa i chuj go obchodzi, że Witkoff nie ma zielonego pojęcia o geografii, historii i kulturze Europy i Ukrainy. Witkoff ma za zadanie doprowadzić do pokoju, żeby jego szef dostał w końcu Nobla i  uczynił Amerykę znowu wielką. Jeszcze w marcu ten osobnik dyskutował o ściśle tajnych sprawach na komunikatorze Signal przebywając akurat w Moskwie.

No cóż, być może jest tylko nieodpowiedzialnym idiotą, co bynajmniej dobrze nie wróży. Możliwe jednak, że to ruska wtyczka. Wskazywać by na to mogła tak zwana sprawa Gołubczika. W 2013 roku Witkoff wystawił list rekomendacyjny dla podejrzanego typa w ramach pewnej procedury zatwierdzania nabywcy przez zarząd budynku stosowanej w ekskluzywnych nieruchomościach.

Rzeczony Gołubczik był już wtedy oskarżony o powiązania z rosyjską mafią i proceder prania jej pieniędzy na rynku luksusowych nieruchomości, a ostatecznie przyznał się do winy i został skazany. Ale to już stare dzieje... Od kiedy Witkoff został "specjalnym wysłannikiem" Trumpa do Moskwy, wydaje się tylko powielać rosyjską narrację.


Zresztą sami Rosjanie wskazali go jako optymalnego negocjatora - nie chcieli negocjować z generałem Kellogiem, bo ten był zbyt proukraiński. Witkoff jest na tyle głupi (albo sprzedajny), że twierdzi jakoby Rosja miała uzasadnione roszczenia do okupowanych ukraińskich terytoriów, bo rzekomo odbyły się tam demokratyczne referenda w których ludność opowiedziała się za ruskim mirem... Najwidoczniej nie słyszał o tym, że to stara sowiecka metoda.

Teraz zaś doradzał rosyjskiemu ekspertowi od polityki zagranicznej Jurijowi Uszakowi jak rozmiękczyć zirytowanego Trumpa. Agencja Bloomberg ujawniła tajemnicze nagrania na których jeszcze przed wizytą Zełenskiego w Białym Domu "negocjujący" telefonicznie Witkoff instruuje Ruskich co mają teraz zrobić żeby gówno z tego wyszło. - Pójdę bo mnie tam chcą, ale zorganizuję z waszym szefem rozmowę jeszcze przed tym piątkowym spotkaniem - mówił Witkoff.

Rzucił też kilka bezcennych rad jak rozmiękczyć ego swego narcystycznego prezydenta. Jednym słowem to pizda a nie "negocjator" - w ogóle na nic nie naciska, a wręcz sabotuje sprawę i spiskuje z wrogiem. Jeśli Donald Trump ma takich ludzi, to nie dziwota że wraca do śpiewki o pokoju uwzględniającym "rosyjski punkt widzenia". Punktu widzenia bandytów i terrorystów w ogóle nie powinniśmy brać pod uwagę, o ile nie zostaniemy do tego zmuszeni.


Populistyczny "twardziel" wydaje się jednak zmęczony tą wojną, bo łatwiejszym wrogiem jest Antifa czy choćby Wenezuela. Republikanie są jednak podzieleni - ci starej daty, jeszcze sprzed epoki trumpizmu, rozumieją że zbytnie ustępstwa doprowadzić mogą do erozji całego światowego układu sił i systemu bezpieczeństwa. Frakcja "reakcjonistów" z ruchu MAGA i tym podobnych środowisk opowiada się za podejściem izolacjonistycznym i olaniem całego globu.

Być może więc zmienność Trumpa jest pochodną nie tylko jego niezrównoważonej psychiki, ale też wewnętrznych tarć w obozie republikańskim. Polscy wyznawcy Trumpa lubią się raczej dopatrywać w tym swoistej "dyplomacji wahadłowej" czyli gadania to z jednym to z drugim występując niby w charakterze pośrednika. Gdyby jednak tak było oznaczałoby to chęć zdystansowania się od sprawy, a nie stanięcia po naszej stronie.

Mówi się też o "odwróconym Kissingerze" czyli manewrze mającym wyrwać Rosję z chińskich objęć oferując jej jakieś korzyści i współpracę. Biorąc pod uwagę stopień uzależnienia Niedźwiedzia od Smoka i fakt, że tylko chińska pomoc pozwala Rosji jeszcze funkcjonować strategia taka musiałaby być mrzonką. Prędzej to Rosja rozbija transatlantycką jedność ku chwale lokalnych nacjonalistów zawłaszczających skromne narodowe poletka i wysysających z nich konfitury.


Do słynącego z piaszczystych plaż, latynoskich piękności i klubów nocnych Miami udał się chujogłowy wysłannik Kremla Kirył Dmitriew. Spotkał się tam właśnie ze Stevem Witkoffem i zięciem Trumpa Jarredem Kushnerem. Pomimo że był objęty sankcjami wydano mu specjalne pozwolenie na wjazd do Stanów Zjednoczonych. Ustalono tam to co ustalono, czyli jak wiemy absurdalny "plan pokojowy", zakładający nawet oddanie terytoriów których azjatycka horda nie zdołała póki co wyszarpać.

- Przekażę im nasze stanowisko, a oni przekażą to jako swoją wersję - to fragment rozmowy między Dmitrijewem a Uszakowem ujawniony przez agencję Bloomberg. Uszakow wyrażał pewne obiekcje, sądząc że Jankesi mogą "błędnie zinterpretować propozycje". Dmitriew zapewnił, że wpłynie na Witkoffa tak aby przetłumaczył dokument "słowo w słowo".

Amerykańscy negocjatorzy byli na tyle leniwi, że po prostu dokonali tłumaczenia przez automatyczne narzędzie, przez co w tekście znalazło się wiele wyrażeń nietypowych dla osób posługujących się językiem angielskich, a będących w istocie translacją rusycyzmów. Takie właśnie są kulisy "negocjacji" administracji Trumpa z rosyjskimi cwaniakami. Los świata zależy od ustaleń dyletantów znających się tylko na biznesie.

sobota, 22 listopada 2025

BIZNESPLAN

 
Hitem wczorajszych wiadomości był nowy plan pokojowy Donalda Trumpa, a w zasadzie Władimira Putina. Mówili że to jeszcze nieoficjalne, ale ze strony amerykańskiej nie popłynęło żadne dementi. Czyli Ukraina ma oddać cały Donbas bez walki, zredukować armię i płacić Amerykanom za gwarancje bezpieczeństwa.

Pocieszeniem dla nas ma być zapis, że Rosja nie dokona inwazji na sąsiednie kraje w co uwierzyć może chybna tylko ignorant zamknięty w alternatywnej bańce informacyjnej. Niestety jest takich wielu. Mają też u nas stacjonować europejskie (czyli nie amerykańskie) myśliwce, choć nikt z Polakami ani Europejczykami tego nie konsultował.

Co za wielkoduszność - powinniśmy chyba skakać z radości. Wojna wreszcie się skończy - Ukraińcy wrócą do domów zostawiając nam miejsca pracy przy łopacie i miotle, skończy się kurestwo i złodziejstwo, nie będziemy płacić banderowcom. Nareszcie będzie można się skupić na bezmyślnej konsumpcji, pamięci narodowej i sprawach obyczajowych.

Rosja natomiast wróci na salony, zostaną zniesione sankcje, a USA podpisze z nią umowę o długoterminowej współpracy gospodarczej!!! Rzeczywiście Trump to twardy gracz - docisnął do ściany całą Europę i Ukrainę. Jeśli kijowskie marionetki nie zgodzą się na ten plan Janksesi nie będą już dostarczać im broni ani danych wywiadowczych.


Po co sprzedawać broń - za co płaci Europa - skoro lepszym interesem będzie "haracz"? Zełenski z przerażoną miną wygłosił dramatyczne orędzie do narodu, w którym przestawił swój moralny dylemat: honor i wolność oznaczać będzie ciąg dalszy coraz trudniejszej walki. Po podpisaniu kapitulacji miałby w ciągu stu dni przeprowadzić nowe wybory...

W praktyce oznaczałoby to hańbę i niechybny gniew ludu usuwający go ze stanowiska. A poza tym może udałoby się dzięki sprytnej kampanii dezinformacyjnej wykreować jakiegoś udającego patriotę prokremlowskiego populistę. W Rosji uczciwych wyborów nie było już od lat, ale Trumpa to w ogóle nie obchodzi. Po co Rosjanom wybory, oni robią to co im każą.

Plan jest tak kuriozalny, że aż ciężko to komentować. Zapoznałem się pobieżnie z tymi 28 punktami i oczywiście znalazłem tam masę  fajnie wyglądających na papierze farmazonów i ozdobników, pierdolenia o globalnym bezpieczeństwie, odbudowie Ukrainy i tak dalej, przy czym ma ona nie wysuwać już żadnych roszczeń, a zbrodnie mają być objęte amnestią.


Paradoksalnie więc plan narzucić ma scenariusz z którym walczą sympatyzujący z trumpizmem nacjonaliści wszystkich europejskich krajów - Europa ma odbudować Ukrainę i wpuścić ją na swoje rynki. Ameryka dołoży swoje trzy grosze, lecz weźmie minerały i 50% zysków z inwestycji, Rosja zaś "poświęci" część zamrożonych aktywów.

Nie wygląda to wcale na plan pokojowy, tylko ordynarny układ biznesowy. Ukraina ma zostać przekształcona w  suwerenne tylko formalnie rosyjsko-amerykańskie kondominium, choć podłączone od europejskich struktur. W końcu na Zachodzie potrzebują jeszcze taniej żywności, pięknych dziewczyn i krzepkich robotników, a nawet mądrych mózgów...

Tylko gdzie my spierdolimy jak kiedyś zacznie się większa rozpierducha? Przecież nie do Niemiec czy Francji bo to tęczowi naziści, komuniści i pedały ruchane przez ciapaków. Więc chyba wszyscy będziemy musieli ewakuować się na Węgry - oczywiście tylko prawdziwi Polacy spod budki z piwem, koksy i kibole, bo część narodu jest zupełnie bezwartościowa.

Europa też oczywiście dała dupy budując powiązania gospodarcze z Rosją i oddając Krym w imię "pokoju", co okazało się krótkowzrocznym tchórzostwem. Sęk w tym, że nikomu - łącznie ze mną - nie pali się żeby ginąć za Ukrainę, Polskę czy Europę. Gdy więc Rosjanie tu przyjdą biało-czerwoni patrioci, a być może "europejscy liberałowie" będą usiłowali się z nimi dogadać.

No bo Smoleńsk, Katyń, operacja polska NKWD, zabory i tak dalej, to tylko historyczne fakty, a my najbardziej potrzebujemy prądu i ogrzewania, żeby w zimę spokojnie robić świąteczne zakupy, stroić choinki i odpalać fajerwerki. Absurdem jest jednak oddawać Rosji geopolityczne konfitury w sytuacji gdy jej wojska są masakrowane, a gospodarka ledwo zipie.