Łączna liczba wyświetleń

piątek, 3 października 2025

THE END

 
Kiedy człowiek umiera? Z ostatnim oddechem, ostatnim uderzeniem serca czy może ostatnim impulsem w mózgu? Przecież oddech czy aktywność serca można w niektórych przypadkach przywrócić, a zresztą mózg potrafi działać jeszcze kilka minut po śmierci organizmu. I odwrotnie - w chwili śmierci mózgowej, wiele z naszych narządów może być jak najbardziej żywych i nadawać się jeszcze do przeszczepu.

Tak czy siak jedno jest pewne. Śmierć oznacza koniec integralności systemu - komórki nie są już w stanie harmonijnie ze sobą współpracować i niebawem cała konstrukcja zawala się jak domek z kart. Bywa to zdarzeniem gwałtownym jeśli giniemy wskutek wypadków czy przestępstw, choć na ogół następuje w sposób "naturalny". A zatem system zaczyna coraz bardziej szwankować, a my stajemy się coraz bardziej nieznośni dla otoczenia.

Zanudzamy innych swoim marudzeniem, stajemy się pretensjonalni i i infantylni, a co gorsza nawet robimy pod siebie. Ukochana rodzinka może mieć przez to problem z urlopem, weekendem czy braniem nadgodzin i pracą zmianową, więc wyśle nas do domu spokojnej starości. Ale nawet jeśli ktoś będzie dzielnie się nami opiekował, to i tak jest duża szansa że trafimy do szpitala i tam wyciągniemy kopyta wśród obcych ludzi.

Musimy toczyć walkę o życie nawet kiedy sytuacja staje się zgoła beznadziejna. Starość nie radość, młodość nie grzech. Kiedyś nie było tego problemu - nie było nawozów sztucznych, syntetycznych konserwantów, antybiotyków, szczepionek i przemysłowego paskudztwa, więc ludzkość statystycznie żyła znacznie krócej. Owszem, średnią długość życia zaniżała wysoka śmiertelność dzieci, a zwłaszcza niemowląt (a także rodzących kobiet), lecz selekcja naturalna była znacznie ostrzejsza niż dzisiaj.


Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że zdecydowana większość łańcucha pokoleń żyła w prehistorii, żrąc wszystko co tylko popadnie i lecząc się u znachorów podejrzanymi miksturami z odchodów krokodyla. Pierwszy chiński cesarz był tak obsesyjnie skupiony na poszukiwaniu nieśmiertelności, że raczył się toksycznymi eliksirami na bazie rtęci, co wywarło skutek odwrotny do zamierzonego. Ten skurwiel zagnał do roboty 700 tysięcy niewolników (!!!) żeby zbudować sobie mauzoleum.

Współczesnym tyranom roi się zresztą to samo. Na paradzie wojskowej z okazji rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej w Pekinie mikrofony przypadkowo nagłośniły rozmowę prezydentów Rosji i Chin. Dwóch starców wymieniało się uwagami o biotechnologii i możliwości przedłużania życia w nieskończoność...   Ich nadzieje wiążą się z rozwojem badań nad spersonalizowanymi organami tworzonymi z komórek macierzystych.

Są to jednak nadzieje trochę nadmierne - nawet wytwarzając w pełni funkcjonalne organy, transplantacje wiążą się z ryzykiem i nie powstrzymują starzenia komórkowego. Dla dobra ludzkości miejmy więc nadzieję, że obaj panowie w końcu odejdą z tego świata i to raczej prędzej niż później. Ale nigdy nic nie wiadomo - naukowcom z Yale University udało się już przywrócić aktywność mózgową kilka godzin po śmierci świni, dzięki systemowi pozaustrojowej perfuzji OrganEx. Wprawdzie wskrzeszenie było tylko chwilowe, lecz jest nadzieja dla takiej świni jak Putin.

Takie biblijne wręcz cuda prowadzą do konkluzji, że śmierć jest raczej procesem niż zdarzeniem, co kłóci się z naszą moralną, filozoficzną i prawną potrzebą domknięcia tej kwestii. Mózg jest pierwszym organem, który po ustaniu krążenia ulega rozkładowi, ze względu na swoją szczególną wrażliwość na niedotlenienie. Lecz jakieś pół minuty po ustaniu krążenia aktywność mózgu gwałtownie się intensyfikuje - organ ten umrze dopiero po 5-6 minutach...


W tym czasie następuje znaczny wzrostu aktywności fal gamma powiązanych ze świadomością, wyższymi funkcjami poznawczymi, percepcją i  przywoływaniem wspomnień. Najprawdopodobniej spadający poziom tlenu wyłącza standardowe "systemy hamowania", aby oszczędzać energię. To zaś aktywuje uśpione zazwyczaj szlaki. Co więcej wzorce te są zorganizowane podobnie do tych obserwowanych w stanach psychodelicznych. Szybkie przetwarzanie informacji z różnych części mózgu prowadzi do enigmatycznych doświadczeń ludzi którym udało się "cudem" uniknąć śmierci.

Mówią oni często o tym jak "całe życie stanęło im przed oczami" i jak zrozumieli co tak naprawdę jest w życiu ważne. Poza tym wskazują na możliwy kontakt z siłą wyższą i tak dalej. Dla niektórych ma być to dowód na istnienie duszy, rzekomo powracającej z zaświatów. Śmierć wywołuje prawdziwą burzę chemiczną: uwalniane są ogromne ilości serotoniny i noradrenaliny, endorfin oraz najprawdopodobniej DMT.

Ten ostatni halucynogen miałby zwiększać prawdopodobieństwo przeżycia śmierci klinicznej, chroniąc neurony przed skutkami stresu oksydacyjnego, działając jako endogenny neuroprotektor. Wiadomo już że DMT ma takie właściwości i występuje w ludzkim mózgu, choć jak na razie jego funkcja biologiczna nie została w pełni poznana.  Być może kiedyś  ampułki z tym egzotycznym psychodelikiem zwanym "molekułą duszy" znajdą się w asortymencie ekip ratunkowych i szpitali...

W każdym  bądź razie taka perspektywa ma coraz więcej entuzjastów. Doświadczenia z pogranicza śmierci, intensywne wizje i świetliste tunele są też pożywką dla głosicieli różnych ezoterycznych teorii. Nie wnikając już w istotę tych duchowych czy neurochemicznych (niepotrzebne skreślić) zjawisk, przyznać trzeba, że niosą ze sobą silny ładunek emocjonalny prowadzący do przewartościowania egzystencji. Choć zazwyczaj są tylko jej odlotowym zakończeniem.

wtorek, 30 września 2025

KRÓTKA HISTORIA MOŁDAWII

 
Europa odetchnęła z ulgą gdy wybory w Mołdawii wygrała prozachodnia Partia Akcji i Solidarności (PAS).  Sondaże były bowiem wielce zagadkowe, a biorąc pod uwagę bezprecedensowy poziom rosyjskiego zaangażowania, spodziewano się najgorszego czyli zwycięstwa jawnie prokremlowskich sił zwących się dla niepoznaki Patriotycznym Blokiem Wyborczym.

Oznaczać by to mogło zamienienie Mołdawii w drugą Gruzję - czyli kraj zmierzający po ścieżce populizmu w autorytarnym kierunku i przekształcający się w satelitę Kremla. A czasy są takie że nawet malutki, biedny i wyludniający się poradziecki kraik staje się ważnym elementem geopolitycznych puzzli. Polakom Mołdawia kojarzy się jedynie z całkiem dobrym winem, choć mieliśmy z nią pewne historyczne związki.

Lubimy niekiedy "wspominać" jakoby swego czasu Polska rozciągała się od morza do morza. Nawet kiedy byliśmy w Unii z Litwą nasze granice nie sięgały do Morza Czarnego. Do tego akwenu rozciągały się co najwyżej ziemie uznającego naszą zwierzchność hospodara mołdawskiego. Był to jednak stan przejściowy i raczej nominalny - władcy mołdawscy lawirowali pomiędzy nami, Turkami i Węgrami, jak to zwykle w zwyczaju mają mniejsi gracze.


Wyprawialiśmy się tam co prawda od czasu do czasu i robiliśmy małą rozpierduchę, ale na dłuższą metę gówno z tego wynikało. Ostatecznie tereny dzisiejszej Mołdawii włączono do Rosji, a umacnianiu "więzi" sprzyjała religia prawosławna. Pretensje do tych ziem zgłaszała następnie Rumunia, uznająca Mołdawian za lokalny szczep rumuński. Wskutek chaosu rosyjskiej rewolucji Rumuni zaanektowali więc ziemię swoich "braci".

Ruscy "odzyskali" tą krainę w czasie II wojny światowej, tworząc tam niby niezależną, demokratyczną i tak dalej, Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Oznaczało to terror, represje i deportacje czyli stalinowski standard. Oddziały niemieckie i rumuńskie przejściowo odbiły ten teren, lecz jak wiadomo poniosły historyczną klęskę. Aż do rozpadu Związku Radzieckiego Mołdawia pozostawał więc własnością Moskwy.

W okresie transformacji czekały ją - jak cały blok postkomunistyczny - spore problemy gospodarcze i społeczne. Separatystyczny region Naddniestrza - zamieszkiwany przez osiedloną tu ludność rosyjską - ogłosił niepodległość, a próba interwencji państwowej wobec wsparcia separatystów przez stacjonujące tam do dzisiaj wojska rosyjskie okazała się fiaskiem. Jest to przyczółek wojny hybrydowej prowadzonej przez Kreml przeciwko władzom w Kiszyniowie.


Co niektórzy chcieli przyłączenia Mołdawii do Rumuni ze względu na bliskość, czy wręcz jedność kulturową. W referendum odrzucono jednak taką ewentualność. Istotnym problemem jest też odrębność etniczna Gagauzów, turkijskojęzycznych wyznawców prawosławia którzy na fali zawieruchy dziejowej również próbowali stworzyć swoją separatystyczną republikę. Udało się im w ten sposób wywalczyć oficjalną autonomię. Oni także wykazują silne tendencje prorosyjskie, chociaż Stalin głodził ich na śmierć.

Taki już jest ten sponiewierany, okłamywany i w gruncie rzeczy konserwatywny homo sovieticus, we wszystkich swoich lokalnych odmianach. Także wśród etnicznych Mołdawian - w toku bolesnych przemian - narastał sentyment do idealizowanych czasów radzieckiej "stabilizacji". Rządy Partii Komunistów (2001-2009) nie przyniosły jednak poprawy sytuacji materialnej, więc ludność zaczęła upatrywać nadziei w Europie. Ostatnie wybory prezydenckie i parlamentarne utrzymały ten kurs.

Dla Unii Europejskiej integracja takiego małego kraju wiązałaby się ze stosunkowo małymi kosztami, dla Mołdawii zaś oznaczać by mogła gospodarczy przełom. Europeizacja obszarów poradzieckich pozostaje niestety solą w oku rosyjskich imperialistów. Na wszelkie sposoby próbują więc oni przekonać Mołdawian, że Unia tak naprawdę chce ich skolonizować, przejąć majątek narodowy i zniszczyć "tradycyjne wartości" propagowaniem LGBT. Skąd my to znamy?


Prezydentka Maia Sandu - jako że nie posiada chłopa - to zdaniem rosyjskich trolli lesba, skupująca nasienie gejowskich celebrytów, celem zapłodnienia swojej domniemanej partnerki... Ponadto ta homoseksualna dziwka ma współpracować z międzynarodową siatką pedofilów sprzedając im ukraińskie sieroty wojenne - coś w rodzaju mołdawskiego "pizzagate" jeśli kojarzycie o czym piszę. Podobne bzdury fabrykowano swego czasu w Stanach Zjednoczonych, żeby zdyskredytować Hillary Clinton.

Do mołdawskich urzędów rozsyłano rzekomo odgórne polecenia wywieszania tęczowych flag obok tych narodowych... Absurd goni absurd, ale uderzaniem w takie nuty łatwo budzić emocje. Tym bardziej, że szkoleni w Rosji na "pielgrzymkach", pazerni i przekupni duchowni prawosławni pieprzą bez przerwy o zepsutym i zgniłym Zachodzie. W jednej z ich absurdalnych gazetek pojawiła się teoria jakoby dzieciom w szkołach zalecano zmianę płci!

Wydawać by się mogło, że wierzyć w to mogą ludzie tylko niespełna rozumu. Ale to już znak naszych czasów. Owszem - Europa ma spore problemy biurokratyczno-instytucjonalne, a niekiedy rzeczywiście tendencje do zajmowania się wydumanymi problemami - ale Rosja to przy niej gwarancja nędzy i rozpaczy. Jakie zresztą "tradycyjne wartości" może przynieść imperium zabijające dzieci i rujnujące miasta? 

sobota, 27 września 2025

KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO

 
Nie jest ważne co myślisz, nie jest ważne co czujesz, nie jest ważne co wiesz. Prawdę mówiąc lepiej żebyś nie wiedział za dużo, bo od niuansów tylko miesza się w głowie i człowiek ma wątpliwości. Nie jest ważne kim jesteś, kim byłeś i kim będziesz. To może interesować tylko twoją rodzinę i przyjaciół, ale możesz obwieścić to całemu światu w internecie. Ważne jest gdzie pracujesz, co kupujesz i jak głosujesz.

Chociaż jesteś tak anonimowy, typowy, statystyczny i nudny, cyfrowi giganci zbierają o tobie informacje, żeby rozgryźć twoją psychologię i sprzedać ci odpowiednią bajkę. Nikt nigdy nie pochyliłby się nad tak banalnym dupkiem czy beznamiętną pizdą, ale od tego przecież są algorytmy. Masz klilkać, klikać, klikać... Udostępniać, lajkować, komentować. Wirtualny świat dopasuje się do twoich najskrytszych fantazji i osobistych potrzeb.

I nie chodzi tu tylko o oglądanie syntetycznych piękności czy filmów o śmiesznych kotkach. Wszyscy grzęźniemy w rozmaitych bańkach informacyjnych - pułapką personalizacji jest odcinanie nas od informacji sprzecznych z naszymi preferencjami. Algorytm uczy się jak ci przytakiwać, a nawet jak ci przypochlebiać. Jeśli zostaniesz płaskoziemcą to będzie się "starał" przedstawiać ci informacje o tym że Ziemia jest płaska.


Każdy nawet najbardziej absurdalny pogląd jaki cię zafascynuje zaraz dostarczy ci setki potwierdzających go dowodów i argumentów. Nie jest to zresztą żadną tajemnicą - ostatnio dużo się mówi o tych mechanizmach w kontekście polaryzacji i dezinformacji, lecz nie zmienia to faktu, że i tak działają. Po prostu są głęboko zakorzenione w naszej naturze. Mózg szuka potwierdzenia żeby uniknąć dysonansu. 

Bagatelizujemy lub całkowicie ignorujemy informacje sprzeczne z naszą "tożsamością". W dzisiejszych czasach możemy powiedzieć: to na pewno fejk. Nawet jeśli uznamy jakąś niewygodną prawdę, połączymy ją ze swoim światopoglądem dzięki absurdalnej interpretacji. Człowiek widzi to co chce zobaczyć - czyta to co chce przeczytać i tak dalej. Każdy z nas uważa jednak że to inni są głupi, zmanipulowani i naiwni.


To tak zwane złudzenie ponadprzeciętności. Ludzie z reguły są przekonani, że są inteligentniejsi od reszty ludzkości. Można nawet powiedzieć, że im człowiek jest głupszy tym bardziej o tym przekonany. Ale nic na tym świecie nie jest oczywiste. Prawda to w zasadzie pojęcie filozoficzne - oczywiście istnieje prawda naukowa, taka jak choćby fakt, że Ziemia nie jest płaska. Ale prawda naukowa jest niczym w zderzeniu z naszymi subiektywnymi emocjami.

Bo być może Ziemia nawet jest okrągła, ale została stworzona przez Boga i tak dalej... Dodaj do tego ideologię, kulturę, modę - rozmaite szablony nadają "prawdzie" kształt. Nasze cele, potrzeby i pragnienia motywują nas do określonego postrzegania. Zawsze budujemy sobie jakąś narrację i trzymamy się określonej linii, bo niepowiązane w ten sposób suche fakty grożą schizofrenicznym nihilizmem.

Głupi cel jest lepszy niż żaden, bo nadaje spójność naszej organizującej się przeciw chaosowi egzystencji. Bez poczucia sensu naszych działań szybko popadamy w marazm i przygnębienie. Czasami ciężko mi zachować taką wiarę, ale wtedy piszę by pozbierać myśli. Wprawdzie to co myślę nie ma zbyt wielkiego znaczenia, ale myślenie jest największą igraszką. Nie będę przecież konsultował tego z psychoterapeutą.

Życie jest wredne i żaden specjalista nie ma na to recepty. Owszem - czasami ludzie sami sobie je komplikują - na ogół jednak robią to za nich inni. Wszyscy walczymy ze sobą o miskę ryżu, certyfikat człowieczeństwa i parę pięknych chwil. Większość życia upływa ci na mozolnych obowiązkach, a kiedy umierasz żałujesz że nie zrobiłeś tego czy tamtego. Niestety nie miałem na to czasu. Ale i tak przeżyłem swoje.

środa, 24 września 2025

WALECZNE SERCE

 
Człowiek porusza się dzięki mięśniom. Co więcej nawet gdyby się nie ruszał - na przykład leżąc sparaliżowany w łóżku i robiąc pod siebie - i tak potrzebowałby ich pracy żeby żyć. Centralnym narządem układu krwionośnego jest przecież serce, a jak wiadomo serce jest mięśniem. Dzięki rytmicznym skurczom i rozkurczom pełni funkcję pompy zapewniającej krążenie krwi w całym organizmie. To krew dostarcza tlen i usuwa dwutlenek węgla, a bez tlenu długo nie pociągniesz.

Jego brak jest szczególnie niebezpieczny dla mózgu. Niedotlenienie prowadzi do martwicy komórek mózgowych, a ostatecznie do śmierci. Kiedyś mnie to spotkało - w zasadzie na samym początku życia, kiedy niedotlenienie okołoporodowe spowodowało u mnie dziecięce porażenie mózgowe. Z własnego doświadczenia wiem, że nawet chwilowy brak tlenu może bardzo skomplikować życie. Krew pompowana do płuc właśnie stamtąd pobiera ten życiodajny gaz. Dlatego musimy oddychać, czyli przeprowadzać wymianę gazową.

Jeśli w płucach nie ma tlenu krew nie dostarczy go do mózgu  oraz innych tkanek, a przez to będzie niezły bigos. Tlen jest niezbędny w procesach metabolizmu czyli wytwarzania energii. Jemy żeby żyć, choć niektórym chyba się wydaje, że żyjemy aby jeść. W tłuszczach, białkach i cukrach występują wiązania węglowe, które musimy rozbijać - atomy węgla usuwamy wiążąc je z tlenem i wydychając w postaci dwutlenku. Brak tlenu zatrzymuje produkcję energii i zmusza komórki do zabójczego dla nich metabolizmu beztlenowego.

Na ogół "powietrze" jest czymś tak dostępnym, że w ogóle o nim nie myślimy, o ile nie cierpimy na jakąś niewydolność oddechową. Musimy jednak mieć zdrowe serce, żeby cały cykl krążenia przebiegał bez zakłóceń. Umożliwia to taniec dwóch białek motorycznych - miozyny i aktyny. Polimery tych cząstek zwane filamentami są do siebie równolegle ułożone, tworząc tak zwane włókno mięśniowe. Miozyna "chwyta" aktynę, a następnie ją "puszcza" na skutek reakcji chemicznych z udziałem komórkowego paliwa ATP. Uwalnianie filamentów wymaga energii, która z chwilą naszej śmierci się wyczerpuje.


Przerwanie produkcji ATP uniemożliwia rozdzielenie kompleksu aktomiozyny - filamenty we wszystkich mięśniach  zostają połączone już "na stałe" czyli tak długo aż zaczną gnić... Nazywamy to stężeniem pośmiertnym. Trupy sztywnieją zanim zaczną ulegać rozkładowi. Widziałem kiedyś wielu takich sztywniaków, pracując w zakładzie pogrzebowym. Człowiek jest tylko tymczasową strukturą białkową funkcjonującą dzięki niezwykłej synchronizacji. Serce bije rytmicznie dzięki własnemu układowi bodźcotwórczo-przewodzącemu, jaki generuje regularne impulsy elektryczne i rozprzestrzenia je przez sieć przedsionków.

To dlatego serca od zawsze symbolizowało życie - to od jego uderzenia życie zaczynało się i kończyło. Symbolizowało też siedzibę duszy, a potem emocji. Podlegało wszak różnym reakcjom fizjologicznym uzależnionym od stanu organizmu. Stres, ekscytacja czy pożądanie sprawiają przecież, że bije szybciej. Dziś wiemy że te wszystkie stany mentalne to raczej kwestia mózgu, choć ten dostraja swój "nastrój" do stanów organizmu. Serce posiada jednak swoją magiczną moc - bez jego pracy nie moglibyśmy żyć, bo zapewnia nam tlen i substancje odżywcze. Życie jest pulsującą rytmicznie reakcją chemiczną.

sobota, 20 września 2025

OSTATECZNE ROZWIĄZANIE

 
Niegdyś Żydzi pełnili funkcję "chłopców do bicia" - prześladowano ich w całej Europie, tworzono na ich temat teorie spiskowe, dopuszczano się barbarzyńskich pogromów... Uwieńczeniem europejskiego antysemityzmu - wcześniej na ogół mającego podłoże religijne - był niemiecki holocaust. W pseudobiologicznej koncepcji walki ras same "żydowskie geny" były na tyle niebezpieczne, że należało je całkowicie wyeliminować bez względu na stopień kulturowej asymilacji ich nosicieli.

Do tego jakże wzniosłego działa użyto cyklonu B, wynalezionego swego czasu przez niemieckiego chemika pochodzenia żydowskiego Fritza Habera. Nawiasem mówiąc ten genialny chemik pracował nad bronią chemiczną na zlecenie niemieckiego Sztabu Generalnego. W jego przewrotnej logice miała ona doprowadzić do szybkiego zwycięstwa Niemiec w pierwszej wojnie światowej, a tym samym oszczędzić liczniejsze ofiary nieuchronne w przypadku przeciągającej się jatki.

Podobnie myśleli Amerykanie zrzucający bomby atomowe na Hiroszimę i Nagasaki... Hitler wzgardził jednak patriotyzmem nędznej żydowiny i Haber musiał opuścić ukochane Niemcy. Opracowana przez niego już w okresie międzywojennym technologia cyklonu B znalazła jednak swoje ponure zastosowanie w komorach gazowych. Gwoli sprawiedliwości dodać trzeba, że ten makabryczny wynalazek nie był jedynym wiekopomnym pomysłem tragicznego naukowca.

Opracowując wcześniej metodę syntezy amoniaku - za co został uhonorowany Nagrodą Nobla -  Haber położył podwaliny pod produkcję nawozów sztucznych co przyczyniło się do wyżywienia wielu głodnych ludzi aż po dzień dzisiejszy. Nie wiadomo jednak czy jest to powód do chwały - zdaniem wielu "obrońców europejskiej cywilizacji" czarna, żółta i ciapata hołota mnoży się ponad miarę, domaga się pomocy humanitarnej i pcha się na nasz kontynent brać socjal i gwałcić kobiety.


Lecz Hitler zastosował chemikalia w zgoła innym celu - do eksterminacji Żydów, a przy okazji innych kozłów ofiarnych. Moralne rozliczenia z holocaustem trwają aż po dzień dzisiejszy. Wielka historyczna gehenna narodu żydowskiego została wykorzystana przez różne organizacje i instytucje do realizacji niezbyt chwalebnych celów politycznych i finansowych. Wiąże się tym szantaż moralny i instrumentalizacja cierpienia, a także swego rodzaju kulturowy fetyszyzm.

Mówi się nawet o literackim i filmowym nurcie holo-polo czyli zwykłym wykorzystywaniu obozowej stylizacji w popkulturze jako taniego chwytu grania na emocjach. Sceneria obozu koncentracyjnego nadaje banalnym historiom rzekomą głębię. Romantyzowanie holocaustu to już jednak kwestia smaku. Także na swoim podwórku mamy przecież pop-patriotyczne szmiry przemieszane z martyrologiczną religią... To już jednak trochę odrębny temat - tragedia Żydów bywa wykorzystywana przez "artystów" różnych nacji do snucia trywialnych narracji.

Dzieje polskiego antysemityzmu to już natomiast temat-rzeka. Nie da się zaprzeczyć, że w tym największym swego czasu skupisku ludności żydowskiej na świecie jakim była Polska dochodziło do całej gamy różnych postaw wobec tej "mniejszości narodowej". W przedwojennej Polsce żywy był choćby pomysł przesiedlenia jej na Madagaskar, co paradoksalnie współgrało z ambicjami syjonistów widzących w tym szansę na stworzenie własnego państwa.


Po wojnie pomysł ten zrealizowano w Palestynie, będącej co prawda historyczną kolebką żydowskiej diaspory, lecz zamieszkiwanej od wieków przez ludność arabską. Mieliśmy więc tak naprawdę do czynienia z aktem brutalnej inwazji i kolonizacji tej ziemi, choć odwołującym się do jakiegoś archaicznego dziedzictwa. Przekleństwem ludzkości jest ciągłe wyrównywanie historycznych rachunków, przez co rośnie tylko lista nowych ran i win.

W marcu 1968 roku polscy komuniści wykorzystali nową sytuację do zmasowanej antysemickiej kampanii i "wygnania" z kraju 13 tysięcy pozostałych tu jeszcze Żydów. Nie zastosowano co prawda narzędzi administracyjnych, a jedynie presję psychologiczną. Tak naprawdę chodziło o pewne przetasowania w ramach aparatu partyjnego - trzeba było się pozbyć "żydowskich elit", żeby samemu przejąć władzę w partii. Ostały się jakieś niedobitki, lecz w zasadzie odtąd polski Żyd był raczej postacią mityczną pojawiającą się jedynie w przyśpiewkach kiboli.

Badacze nazwali tej fenomen "antysemityzmem bez Żydów". Przesadą jest twierdzenie jakobyśmy wyssali go z mlekiem matki. Równocześnie istniał w polskim społeczeństwie silny filosemicki kontrapunkt. Jedni bawili się w "badanie" genealogii i wytykanie (niekiedy sfabrykowanych) "korzeni", pieprzenie o żydokomunie, snucie teorii o jakiejś władającej Polską tajnej siatce finansjery... Inni wręcz przeciwnie - poszli w religię holocaustu, a do tego twierdzili że Żydzi byli zawsze nieskazitelni.

W środowiskach liberalnych i "postępowych" funkcjonował swego czasu pewien knebel uniemożliwiający krytyczne wypowiadanie się o Żydach. Ostatnio jednak nieco się rozluźnił na skutek żydowskiego ludobójstwa w Gazie. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Żyd nie jest z natury dobry ani zły. To po prostu człowiek. Obecnie jednak wpadł w pułapkę cierpiętniczego rewizjonizmu i czuje się moralnie uprawniony do najpodlejszego nawet skurwysyństwa. Nie wszyscy w Izraelu mają tak wyprane mózgi, lecz piszę w dużym uproszczeniu.

Taka jest dziś polityka Państwa Izrael. Co jeszcze ciekawsze Netanjahu przez ostatnie lata umożliwiał specyficzne mechanizmy finansowego wspierania Hamasu w Gazie, aby polaryzować palestyńskie społeczeństwo. Na Zachodnim Brzegu Jordanu rządy sprawuje  przecież świecki Fatah. Była to więc typowa rozgrywka obliczona na rozsadzanie jedności narodowej i sabotowanie idei państwa palestyńskiego. Dzisiaj wojnie z Hamasem towarzyszy nielegalna decyzja o budowie nowych osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu. Przypadek?


A może Netanjahu specjalnie hodował potwora? Jak można wyczytać tu i ówdzie judeonazistowski rzeźnik miał zignorować ostrzeżenia własnego, a także amerykańskiego i egipskiego wywiadu by świadomie dopuścić do aktów terrorystycznych Hamasu. Scenariusz ten jako żywo przypomina cztery zamachy bombowe na bloki mieszkalne w Rosji z 1999 roku...

Oskarżono o nie Czeczenów, a potem wojna na Kaukazie otworzyła Putinowi drogę do dyktatury.  Były agent FSB Aleksander Litwinienko - na emigracji we Wielkiej Brytanii - zaczął paplać o tym, że cała ta masakra była autorską prowokacją rosyjskich tajnych służb. Niebawem poczęstowano go herbatką z radioaktywnym polonem, a potem w szpitalu łysiał, chudł, cierpiał i umierał.

Najprawdopodobniej Netanjahu pozwolił Hamasowi na masakrowanie i gwałcenie własnych obywateli wietrząc w tym niepowtarzalną szansę na rozpętanie wojny totalnej, czystki etnicznej i apokalipsy. Bo przecież cała ta wojna już dawno stała się militarnym absurdem. Giną bezbronne dzieci, kobiety i starcy, a Gaza zamienia się w miejsce niezdatne do życia. W uzasadnieniu do znudzenia przywołuje się argument o zagrożeniu egzystencjalnym dla Izraela. A jak to nie pomaga to oskarża się wszystkich o antysemityzm.

niedziela, 14 września 2025

STRACHY NA LACHY

 


Niedawno nad Polskę nadleciały rosyjskie drony. Co prawda ze sklejki i styropianu, ale nigdy nie wiadomo co to za gówno nadlatuje. Trzeba było zestrzelić je wartymi grube pieniądze pociskami, bo nie mamy żadnego antydronowego systemu - pomimo tego że wojna trwa już trzy lata, a my wciąż podkreślamy jak wiele wydajemy na wojsko. Nie odnotowano spektakularnych szkód poza jakimś dachem, samochodem, polem i tak dalej. Nie był to jednak wielki nalot, tylko mała prowokacja.

Ale to już wystarczyło żebyśmy nasrali w gacie. Następnie wszyscy po rytualnym podkreśleniu jedności narodowej zaczęli wyciągać z tego swoje wybujałe wnioski. Jak zwykle to wina Tuska, Ukraińców, Niemców i Unii Europejskiej. Czasami trudno już odróżnić rosyjskiego trolla albo bota od rodzimego cynika czy sfanatyzowanego spiskologa. Rząd postanowił "walczyć z dezinformacją" czyli dementować każdą bzdurę znalezioną w internecie, tracąc sporo energii i środków na tłumaczenie, że jesteśmy uwikłani w wojnę hybrydową.

Najwidoczniej oczytani Polacy nie zauważyli jeszcze, że Ruscy to zwykłe skurwysyny. Chcą nas wszystkich skłócić - Polaka z Polakiem, z Europejczykiem, ze słowiańskim bratem. Nie można się z nimi dogadywać, bo to podstępna, zdradziecka, faszystowska swołocz. Jesteśmy zbyt słabi żeby pozwolić sobie na eskalację, ale musimy trzymać ich krótko, na dystans, jak najdalej stąd. I o to toczy się ta cała wojna, do której zresztą nie jesteśmy zbytnio przygotowani. Ale może w razie czego obroni nas Ruch Obrony Granic - niech z lornetkami czekają na drony...

Nasi wspaniali generałowie lubią ciągle robić za ekspertów, chodzić do telewizji, udzielać wywiadów i wypisywać mądrości, ale jakoś nie umieli uświadomić polityków z jednej ani drugiej strony, że kluczową rolę w dzisiejszych konfliktach odgrywają bezzałogowce, roboty, sztuczna inteligencja... Wiem że politycy to zakute łby skoncentrowane tylko na swoich gierkach, ale ktoś musi im czasem przypomnieć o racji stanu. Z amunicją podobno też nie stoimy najlepiej, więc całe to żelastwo które nakupowaliśmy może być w razie rosyjskiej inwazji zupełnie bezużyteczne, o ile nie będzie jakiegoś łańcucha dostaw.


Jak by to miało wyglądać? Nie jestem ekspertem, ale z przyczyn geograficznych sądzę, że zaopatrzenie musiało by tu docierać przez Niemcy... Być może również ze Stanów Zjednoczonych, chociaż ich postawa jest dosyć ambiwalentna, asekuracyjna i naprawdę wątpliwa. Całym sercem życzyłbym sobie i wam, żeby Jankesi stali za nami murem, lecz intuicja każe mi ostrożnie traktować ich zapewnienia o sojuszu, przyjaźni, wspólnej historii i tym podobnych dyrdymałach.

Co prawda wczoraj na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ przedstawicielka USA wygłosiła jakieś atlantyckie zaklęcia, ale to tylko kontynuacja retoryki kija i marchewki. Administracja amerykańska co jakiś czas wysyła Moskwie jakieś groteskowe już groźby, przeplatane następnie koncyliacyjnym bełkotem. Trump nawet nie przerwał kolacji na wieść o naszych dronowych problemikach. Potem palnął, że to pewnie pomyłka. Facet nie ma i nigdy nie miał żadnego planu jak zakończyć całą rozpierduchę i sam nie wie co powinien zrobić.

Na szczęście w tej chwili otwarcie frontu na naszym terytorium jest mało prawdopodobne. Rosja lubi działać nieprzewidywalnie, lecz jest obecnie zaabsorbowana wojną totalną- zaangażowała wszystkie siły gospodarcze, społeczne i militarne jakie posiada. Jej gospodarka jest w opłakanym stanie, a Ukraińcy nie tylko zaciekle się bronią, ale jeszcze boleśnie kąsają. Płoną rosyjskie rafinerie, magazyny paliw, infrastruktura naftowa... Sytuacja może zmienić dynamikę, ale inwazja na Polskę jest teraz niewykonalna. Chuj kacapom w dupę!!!

sobota, 13 września 2025

INWAZJA MUTANTÓW

 
Organizm jako byt biologiczny posiada swoją tożsamość - musi wykazywać się określonymi cechami wynikającymi z kodu genetycznego i zachowywać integralność struktury. Poza tym komórki zachowują swoją tożsamość dzięki pamięci epigenetycznej - każda z nich pełni określoną funkcję tkankową przekazywaną komórkom potomnym w ramach mitozy. Zaburzenia takiej tożsamości prowadzić mogą do chorób nowotworowych.

Komórka może przestać prawidłowo funkcjonować, zacząć mutować, zmienić swoją tożsamość... Jednym słowem zbuntować się przeciwko celom "korporacji". A wtedy zacznie dzielić się w sposób niekontrolowany ignorując normalne sygnały regulujące jej cykl życiowy. W przeciwieństwie do zdrowych komórek ulokowanych w określonej tkance komórki nowotworowe opuszczają swoje macierzyste skupiska tworząc tak zwane przerzuty.

Zabezpieczeniem przed przed taką anarchią jest apoptoza czyli honorowe samobójstwo. Zwykle komórki są tak zaprogramowane aby w razie uszkodzenia kodu same się unicestwić. Niestety w przypadku nowotworu mechanizm ten zostaje wyłączony. Jeśli komórki niezdrowe namnożą się tak bardzo, że totalnie zepsują pracę zdrowych komórek to wykończą swojego "żywiciela". Tak to wygląda w sposób bardzo uproszczony - nie wszystkie nowotwory są złośliwe i śmiertelne.

Prawdę mówiąc większość nowotworów to nowotwory łagodne. Tłuszczaki, włókniaki, gruczolaki, brodawczaki czy naczyniaki to przykłady łagodnych mutacji które nie są groźne o ile nie znajdują się w jakimś newralgicznym miejscu takim jak rdzeń kręgowy. Zazwyczaj wystarczy to paskudztwo usunąć i problem z głowy. Czasami jest to wręcz problem jedynie estetyczny. Jednak nowotwory łagodne - rosnące powoli, otoczone torebką i nie rozprzestrzeniające się lawinowo -  mogą uciskać ważne narządy.

Niekiedy mogą też ulec dalszej mutacji (transformacji złośliwej czyli zezłośliwieniu), a wtedy właśnie przekształcają się w nowotwór złośliwy. Szczególną odmianą nowotworów złośliwych jest zaś tak zwany rak. To typ nowotworu złośliwego wywodzący się z tkanki nabłonkowej organizmu. Rakiem nie jest więc białaczka czy czerniak choć to śmiertelnie niebezpieczne nowotwory. Nie zaliczamy do nich też mięsaków ani chłoniaków. Przynajmniej teoretycznie, gdyż potocznie zwykliśmy nazywać każdy nowotwór złośliwy rakiem.


Bez wątpienia choroby nowotworowe są jednym z największych zagrożeń dla zdrowia współczesnego człowieka. Według statystyk osób zapadających na te cywilizacyjne przypadłości jest coraz więcej. Częściowo wynika to z dziedziczenia uszkodzonych genów, lecz zwykle przyczynia się do tego niewłaściwy styl życia - stres, niewyspanie, śmieciowa dieta, brak aktywności fizycznej, papierosy, alkohol... Do tego dochodzą czynniki związane z pracą jak choćby kontakt z chemikaliami i ogólne zanieczyszczenie środowiska.

Aby homeostaza przebiegała w sposób niezakłócony organizm chroni swoją tożsamość przed "intruzami". Kiedy wykryje jakieś patogeny zwykle stara się je zneutralizować jako "ciała obce" nie będącą częścią "biologicznego JA". To jednak niezwykle skomplikowany proces. Układ odpornościowy toleruje przecież w organizmie multum symbiotycznych mikroorganizmów o nieludzkim materiale genetycznym. Są one na tyle potrzebne w sieci biologicznych interakcji, że organizm uznaje je za ewolucyjnie "swoje".

Dla prawidłowego funkcjonowania organizm wielokomórkowy potrzebuje sprofilowanego mikrobiomu... Jeśli mikrobiom odgrywał pożyteczną rolę w ewolucji organizmu ten nauczył się nie tylko go tolerować, ale z nim współdziałać - jest wręcz od niego zależny. To dlatego antybiotyki są medyczną ostatecznością. Ale do organizmu próbuje się dostać też mnóstwo "nieproszonych gości". Dlatego organizm zwykł uznawać to co obce za zagrożenie. Ten adaptacyjny poniekąd mechanizm powoduje choćby odrzucanie przeszczepów.

Geny zgodności tkankowej kodują antygeny pozwalające organizmowi odróżniać "swoich" od "obcych" - białkowy "dowód osobisty" każdej komórki. Aby organizm biorcy nie odrzucił przeszczepionej tkanki konieczna jest więc daleko posunięta zgodność z antygenami dawcy. Udana transplantacja wymaga znalezienia naszego "bliźniaka genetycznego" więc często dokonuje się w obrębie najbliższej rodziny. Dużo trudniej jest znaleźć dawcę niespokrewnionego, lecz dzięki wielkim bazom danych i badaniom molekularnym jest to możliwe.

Inaczej wygląda to w przypadku nowotworów - tutaj układ odpornościowy pozostaje "ślepy" na uszkodzone wersje komórek własnego organizmu, nie identyfikując ich jako zagrożenia. Co prawda obecnie pracuje się nad lekami mającymi aktywować uśpione siły immunologiczne tak aby rozpoznawały i zwalczały zakamuflowanego "wroga", lecz zasadniczo nowotwór potrafi "oszukiwać" ten system. Ewolucja to proces przypadkowy, więc próżno szukać w nim logiki. Organizmy podlegające selekcji kryją w sobie różne komórkowe atawizmy.


Mutacje komórek zachodzą losowo i zwykle nie mają od razu destrukcyjnego wpływu na organizm. Problem pojawia się gdy dotyczą genów związanych z regulacją cyklu komórkowego, wykrywaniem i naprawą błędów kopiowania czy apoptozą. W naszym DNA pozostały archaiczne geny pradawnych mikroorganizmów z prekambryjskich oceanów... Organizmy takie współpracowały w ramach coraz bardziej skomplikowanych kolonii dając początek strukturom wielokomórkowym. Mikroorganizmy takie zwiększają częstotliwość mutacji w szkodliwych warunkach.

Niegdyś zwiększało to szansę, że część "potomstwa" okaże się do tych warunków przystosowana i przeżyje. Dziś powoduje to niestabilność naszego materiału genetycznego. Szybki podział, odporność na toksyny, mutowanie i zdolność do przeżycia w zakwaszonym środowisku niegdyś były cechami adaptacyjnymi komórek. Co gorsze mechanizm ten podlega "selekcji naturalnej" - w genomie przetrwają tylko predyspozycje nowotworowe najbardziej odporne na mechanizmy obronne i leki.

Kluczem jest zmienność genetyczna komórek nowotworowych której nie umiemy jeszcze zahamować. Ludzie w porównaniu do swoich najbliższych  żyjących krewnych - czyli szympansów - są znacznie bardziej narażeni na złośliwe nowotwory tkanki nabłonkowej czyli raka. Odpowiadają za to unikatowe mutacje genów homo sapiens. To ponoć genetyczny koszt naszej inteligencji - proces eliminacji uszkodzonych i bezużytecznych komórek jest u nas nieco mniej rygorystyczny, aby niszczyć mniej neuronów. Naraża nas to jednak na rozwój komórek zaburzających biochemiczną równowagę.