Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 grudnia 2024

CIEMNE OŚWIECENIE


 Rok 2024 nie był z pewnością rokiem przełomowym. W zasadzie widzieliśmy ciąg dalszy globalnej "próby sił". Wierzyliśmy, że obronimy nasz styl życia, bo dobro zawsze zwycięża. Tyle że staliśmy się znacznie większymi pesymistami w kwestiach gospodarczych i geopolitycznych. Skończyły się czasy nieograniczonego dodruku pieniądza, wzrost konsumpcji spowolnił, nikt nie mówi o świetlanej przyszłości.

Rządy Tuska i spółki co najwyżej przyhamowały proces psucia państwa, ale ten nadal postępuje, gdyż w pułapce populizmu nie ma już dobrych rozwiązań. Dynamika ta jest zresztą widoczna w całej Europie. By zatrzymać triumfalny pochód z pochodniami trzeba upodabniać się do alternatywnej spiskowej prawicy. W przeciwnym wypadku zwycięży opcja prokremlowskich dyletantów, którzy rozpierdolą krajowe i wspólnotowe systemy prawne.

A więc żadnej litości dla imigrantów i tak dalej... To zresztą w warunkach wojny hybrydowej jest jakoś zrozumiałe. No i nie można za bardzo oskubać rodaków, bo zaczną rozpamiętywać "tłuste lata". Dlatego zwiększajmy deficyt, a nawet dokładajmy motłochowi po jakimś symbolicznym groszu, byle nie płakał z powodu inflacji. Osobiście nie odczułem poprawy w swoim portfelu, ale jestem przecież w każdej konfiguracji tylko przygłupem do głosowania.

Dostanę praworządność, wolność, aborcję i takie tam. Od PiSu dostałem dumę narodową i tradycyjne wartości. Ale to wszystko do niczego nie jest mi potrzebne.  Nie żebym wiedział jak rozwiązać polskie i światowe problemy, ale na pewno przyniosłem więcej pożytku naszej gospodarce niż Obajtek czy Rydzyk. I chuja z tego mam. Nie mogę nawet powymądrząć się w telewizji, radiu czy prasie. Mam robić za debila i siedzieć cicho. Tak się rodzi radykalizm.


Nie wystarczy bla, bla, bla, żeby temu zaradzić. A Krwawy Władek dobrze o tym wie. I pompuje kasę w tych wszystkich cwaniaków obiecujących pokój, socjal i duchowe odrodzenie, jeśli tylko oddamy Ukrainę, Gruzję i Mołdawię. Afrykę już dawno sprzedaliśmy, a i tak pchają się tu Bambusy na dziurawych pontonach. Gdy zaś przewraca się całe bliskowschodnie domino Europa potrafi jedynie wysyłać konserwy i czekać na rozwój wydarzeń. Trump myśli ciągle o Tajwanie, doraźnych interesach i cielesnych uciechach.

Elon Musk pomiędzy kolejnymi kreskami ketaminy zmienia algorytmy wirtualnego świata, aby tym sprawniej zarządzać zgrają internetowych fanatyków jaką staje się ludzkość. Najbogatszy człowiek kupił już nasze umysły, podłączone do kreującej ich zawartość technologii. W imię wolności słowa umożliwia rozpowszechnianie rosyjskiej narracji. Promuje Alternatywę dla Niemiec. "Racjonalizuje" wydatki federalne przez demontaż administracji.

Amerykańską gospodarkę zawłaszczają do reszty stare dobre korporacje. Tyle że związane z Partią Republikańską a nie Komunistyczną jak w Chinach. Gdy najbogatsi się bogacą produkują więcej szmelcu, a to oznacza postęp, rozwój i motywację zwykłych zjadaczy gówna. To jedyna droga do powszechnego dobrobytu i NOWEGO ŚWIATOWEGO PORZĄDKU. Trzeba jeszcze tylko zakończyć wojnę i podzielić na nowo strefy wpływów.

piątek, 27 grudnia 2024

DZISIAJ W BETLEJEM

 
Święta, święta i po świętach. Tradycyjnie zostało nam dużo sałatki, czekoladek i pomarańczy. Może też jakieś niedopite flaszki i nietrafione prezenty - paskudne swetry, skarpetki czy krawaty. No ale cóż jeden człowiek może dać drugiemu człowiekowi? Tylko świąteczne opakowanie, bo ludzie wszystko już mają - wielkie domy, samochody i telewizory. Można też wysłać wierszyk znaleziony w internecie, albo po prostu uśmiechnąć się.

Nie ma już śniegu, ale obraz białego Bożego Narodzenia tkwi gdzieś w naszych głowach. Bo tak to wyglądało w naszym dzieciństwie. Pola i ulice pokrywał pokrywał mleczny puch skrzypiący pod nogami, a my graliśmy w świąteczną grę, dobrze wiedząc że to tylko maskarada. Dziadek w plastikowej masce udawał Mikołaja, wiec ciężko go było nie rozpoznać. Rozpakowywaliśmy prezenty i cieszyliśmy się zabawkami. Dziś mamy ich tyle, że nie wiemy co z nimi robić.

Ale to już święto kapitalizmu - musimy kupować, kupować i kupować. Obżerać się, obdarowywać i dekorować posesje i ogrody kolorowymi światełkami. Lampki migoczą jak neony dobrej nowiny - w pulsującym świetle widzimy całą naszą wyidealizowaną przeszłość. Mityczną krainę beztroski, kiedy jeszcze potrafiliśmy się cieszyć z tego, że zasiądziemy za stołem obfitości i złożymy sobie natchnione życzenia, a potem uwierzymy w magię.


Lecz koleje losu odzierają nas ze złudzeń i stajemy się coraz bardziej cyniczni. Bywa jednak, że coś w nas mięknie - jakieś odległe wspomnienie tkwi w smaku piernika upieczonego przez mamę. Lubimy myśleć, że ciastko nie jest tylko sumą składników, bo smak określa kochające nas serce. Mózg przywołuje wszystkie skojarzenia, jakie budzą w nim choinki, aniołki i wypieki. Czasem nawet chciałby, żeby przyszedł do niego jakiś Bóg - jak do cuchnącego owczym łajnem pastucha w Betlejem.

Nie sądzę jednak żeby do takiego śmierdziela jak ja przyszedł Mały Zbawca. Wyperfumowałem ciało aby nie czuć swej gnijącej duszy. W bebechach kiśnie świąteczne żarcie, a ja nie oczekuję już nawet zrozumienia tylko świętego spokoju. Pozostaje jeszcze zrobić doroczny bilans i wypić lampkę szampana. Nie chce mi się nawet przyjmować żadnych postanowień, bo i tak jestem tylko niewolnikiem systemu. Aby przeżyć będę musiał miotać się w absurdalnym kieracie.

Bo najgorsze jest to, że gdzieś pod warstwami tych wszystkich kostiumów jakie przyszło i przyjdzie mi zakładać, nadal tkwi bezradne i zdezorientowane dziecko. I tak bardzo chce, żeby ktoś pogłaskał je po główce. Powiedział: nie męcz się, odpocznij, zrobię to za ciebie. Święta świętami, lecz czeka nas znów szereg żmudnych obowiązków. Nadzieja to tylko rytuał, który pozwala nam nie zwariować. Zakopani w wyimaginowanym śniegu zbieramy siły i liżemy rany. Politycy odstawiają szopkę, terroryści robią swoje, bomby rujnują świat. W Betlejem głodni ludzie jedzą zgniłe pomidory.

piątek, 20 grudnia 2024

GWIAZDY INSTAGRAMA


 Naszym silnikiem jest dopamina, neuroprzekaźnik stymulujący nie tylko napęd ruchowy, ale też wyższe funkcje emocjonalne i poznawcze. Dzięki jej obecności aktywuje się nasze jądro półleżące, zwane też ośrodkiem nagrody. Kolejne dolewki tego boskiego eliksiru zmieniają nasze pragnienia w serię skoordynowanych działań. Im więcej dopaminy jakieś zachowanie wyzwala tym bardziej chcemy je powtórzyć.

Na przykład jedzenie to świetny sposób na przetrwanie, więc przyjęcie pokarmu zwiększa poziom dopaminy. Tym bardziej podnieca nas seks, bo skutkuje jeszcze większą emocjonalną nagrodą. I tak dalej. Dlatego też pasjonujemy się życiem społecznym, zapewniającym nam jako zwierzętom stadnym wsparcie grupy na dzikiej sawannie, polu ryżowym czy w miejskiej dżungli. Tak już jesteśmy skonstruowani. Musimy współpracować i rywalizować.

Istotną rolę w tym kontekście odgrywa wymiana informacji o poszczególnych członkach plemienia czyli tak zwane plotki. Zmierzono więc poziom dopaminy i wyszło to co wiemy od dawna - obrabianie dupy swoim bliźnim sprawia nam okrutną radochę. Dzięki temu nie tylko możemy zawczasu wiedzieć kto jest złodziejem, oszustem czy frajerem do wydymania, ale też zepsuć komuś reputację czy zogniskować na sobie uwagę tanią sensacją. Jeszcze bardziej zaś lubimy mówić o sobie.

To nasz ulubiony temat, aczkolwiek niewielu lubi o tym słuchać. No chyba że jesteś celebrytą, autorytetem moralnym lub złotym medalistą. Wtedy będą wypytywać cię o najdrobniejsze szczegóły w stylu co jesz na śniadanie, co sądzisz o tym lub tamtym i z kim, gdzie i kiedy. Ale większość z nas jest tak nudna, biedna i brzydka, a przede wszystkim anonimowa, że nikt nie prosi o żadne wywiady. Możesz opowiadać komuś na siłę farmazony o swoich osiągnieciach, cudownych przeżyciach i głębokich przemyśleniach, lecz niestety ciężko znaleźć chętnego słuchacza.

Ale możesz wrzucić zdjęcia jak leżysz na plaży albo królujesz na parkiecie na jakiś portal społecznościowy i już budujesz swoją markę. Ludzie lubią przeglądać te fejsbuki i instagramy, więc na pewno zobaczą jaki to z ciebie aktywny król życia czy zniewalająca piękność. Cyfrowa wolność podkręca nasz naturalny narcyzm, a ponieważ nie konfrontujemy się wówczas z reakcjami takimi jak szydercze miny czy przewracanie oczami, folgujemy własnej próżności nierzadko popadając w śmieszność.


Najlepszym źródłem dopaminy jest w tych czasach nasz multimedialny "telefon". Nie tylko ułatwia autoreklamę, dostęp do tajemnic z życia sąsiada, kolegi z pracy czy gwiazdy, ale też pozwala hejtować tych skurwysynów. Można obrażać papieża, prezydenta i pracodawcę, tworzyć teorie spiskowe i manifesty, nagrywać kompromitujące filmiki... Można być BOGIEM. Podłączasz się do tego ustrojstwa i już masz zapewnione kilkaset zastrzyków czystej przyjemności dziennie!!!

Mózg jest niewolnikiem informacji, a zwłaszcza nowości i niespodzianki. Animatorzy wirtualnej rzeczywistości doskonale o tym wiedzą. Poprzez zdobywanie nowych wiadomości, eksplorowanie nieznanych środowisk i wieczne poszukiwanie stymulacji naszym przodkom  udało się przetrwać czasy niedoboru żywności i zbudować sieć barów szybkiej obsługi. Dzisiaj zaś pasiemy umysł informacyjnym instant-foodem, więc ignorowanie cyfrowych pokus samo w sobie jest zajęciem aktywnym.

Ciężko się na czymś skoncentrować. Nawet kiedy oglądasz film w telewizji, rozmawiasz ze znajomym lub spędzasz boskie wakacje w Dubaju sprawdzasz co chwilę telefon, bo jakieś nieodparte wewnętrzne pragnienie sugeruje ci taką konieczność. Wiesz że to absurdalne, że pełno tam fejków i ustawek, że jebie ci to mózg i kradnie czas, ale to przecież CYFROWY NARKOTYK. Nosząc w kieszeni niewyczerpany zapas takiego gówna nie można sobie odmówić pierdolnięcia małej kreseczki.

Skaczesz więc ze strony na stronę, pobieżnie przeglądasz treści i szukasz czegoś nowego. Najbardziej zaś podniecasz się nie wtedy kiedy nagroda jest pewna, lecz wtedy gdy jest przyznawana losowo. Jeśli wynik działania jest niepewny ewolucyjne dziedzictwo skłania nas do wytrwałości i tym bardziej motywuje. Ten paradoks szczególnie widać w przypadku uzależnienia od hazardu, ale nasze kieszonkowe "źródła informacji" mają w sobie coś z jednorękich bandytów.


Jesteśmy tam bombardowani cyfrowymi niespodziankami - co prawda po ich rozpakowaniu często czujemy się zawiedzeni, ale niekiedy trafia się prawdziwy rarytas. Brodzimy więc w gąszczu sensacji, hejtu, wyuzdania i wyidealizowanych obrazów, zwodzeni przez różnych mędrców którzy chcą zwiększyć sobie klikalność. Bardziej od treści merytoryczność emocjonują nas wszelkiego rodzaju konflikty i kontrowersje, więc grzęźniemy w oceanie jadu.

W imię naszych wzniosłych idei możemy zaatakować kogoś gaśnicą, zdewastować pomnik czy przykuć się gdzieś łańcuchem, najważniejsze żeby to nagrać i opublikować. Co drugi dzieciak chce być dzisiaj influencerem, bo to najłatwiejszy sposób na zrobienie ze siebie "gwiazdy". Nie trzeba przechodzić castingów, dawać dupy podrzędnym reżyserom czy nosić teczek za zastępca wiceministra. Trzeba tylko zbudować te cholerne zasięgi...

I w tym cały problem. Ciężko być usłyszanym w tej kakofonii. A to oznacza CYFROWY WYŚCIG SZCZURÓW czyli schlebianie niskim instynktom intenetowej gawiedzi. Nasz wewnętrzny błazen napromieniowany blaskiem wyświetlaczy mutuje i transformuje się w bezwzględną bestię. Ale nie ma już odwrotu, chyba że debile z Rosji i Korei doprowadzą do atomowej apokalipsy. Póki co następną fazą rozwoju ludzkości będzie WIELKA CYFROWA EKSTAZA. Jakie będą skutki tej eksperymentalnej rewolucji tego nie wie nikt.

Pijany jak świnia diler białych mózgojebów Łukasz Żak pędził przez Warszawę z prędkością 230 km na godzinę trzymając w jednej dłoni telefon którym nagrywał swój brawurowy wyczyn, zapewne w celu urozmaicenia intenetowej autokreacji. Niestety pogoń za lajkami zakończyła się wypadkiem ze skutkiem śmiertelnym. Rycerski dżentelmen czmychnął więc za granicę jak Romanowski, tyle że nie dostał azylu politycznego i sprowadzono go w kajdanach. W pięknym, ale skasowanym aucie, zostawił swoją pogruchotaną lalunię jak zwykłego śmiecia.

piątek, 13 grudnia 2024

UROJENIA

 Za procesy motywacyjne w naszym mózgu odpowiada przede wszystkim układ nagrody. Jest to moduł który zostaje aktywowany na skutek potencjalnie korzystnych ewolucyjnie wydarzeń. Kiedy naciśniesz odpowiedni przycisk w swojej głowie układ nagrody produkuje dopaminę, żebyś emocjonalnie zrozumiał jakie to ważne. Tyle że dla ludzi ważne mogą być różne rzeczy.

Bo niestety z powodu przerośniętych i plastycznych aparatów poznawczych wykazujemy największe wśród ziemskiej fauny zróżnicowanie motywacji. Wiąże się to z życiem społecznym - kulturą wzajemnych interakcji i osobistymi doświadczeniami. Mózg łączy neurony w automatyczne sekwencje - swego rodzaju skrypty. Jesteśmy uwarunkowani jak psy Pawłowa. Reagujemy na napotykane WYZWALACZE.

Bodźce generują różne reakcje właśnie w zależności od przypisanych im etykietek. Przypisywanie rangi poszczególnym bodźcom to w uproszczeniu "wytrysk" dopaminy. Zapisując to co jest ważne kodujemy motywację w engramach pamięci, a potem bezwiednie dążymy do powtarzania czynności, tak żeby odtworzyć poznane uczucie przyjemności. Konsekwencja w zmierzaniu do celu wynika z tego samego mechanizmu co nałogi i obsesje.

W zasadzie silna motywacja to po prostu bardziej funkcjonalna wersja uzależnienia behawioralnego. W jednym i drugim wypadku po prostu czujesz, że coś "musisz" zrobić, choć można ci z tego powodu przypisać silną lub słabą wolę. Możesz się z tego śmiać, ale człowiek po prostu czuje co jest ważne, a co nie. I żadne kazania ani morały niczego nie zmienią, jeśli nie powiążą ze swoim znaczeniem tych pierwotnych afektów.

Rozum jest sługą emocji. Czasem wydaje się, że musi działać wbrew nim, ale on raczej poskramia szkodliwe impulsy na drodze do CELÓW GŁÓWNYCH. Wiąże się to z kontrolą wykonawczą - z działaniem czołowej, a zwłaszcza przedczołowej kory mózgowej. Można by długo o tym pleść, ale mamy w życiu określone priorytety. Odroczenie gratyfikacji jest po prostu wyrazem korzystniejszej strategii . W ludzkiej naturze wielka satysfakcja jest stosunkowo rzadka, więc możemy jej podporządkować całe swoje życie.

Realizując cel główny już odczuwamy pomniejszą przyjemność, coś co nazywamy pasją. To co nas nakręca po prostu musi dawać nam kopa i wtedy idziemy do przodu. Gdy zdobędziemy szczyt będziemy mogli odpocząć z głową w chmurach. Póki co "musimy" o coś walczyć, a układ nagrody sprawia, że "chcemy więcej". W złożonym ludzkim świecie pełnym absurdalnych pokus umysł może złapać się na lep różnych pustych obietnic - goniąc za pieniędzmi, idealnym wizerunkiem, zmysłowymi przyjemnościami czy wirtualną rozrywką można niekiedy zboczyć z kursu.


I nie chodzi mi nawet o to co jest w życiu ważne, a co nie. Chuj mnie obchodzi czy łowisz ryby, czy zbierasz grzyby, czy  strzelasz do kaczek, czy uprawiasz ogródek, czy rozmawiasz ze swoim psem. Możesz nawet z "własnej woli" siedzieć całymi dniami w pracy, leżeć krzyżem przed ołtarzem, pieprzyć o białym patriarchacie, oglądać mecze albo pić przed sklepem. Kimkolwiek jesteś twoje zachowanie będzie układało się w określony schemat.

Możesz pieprzyć, że ciągle przeżywasz coś nowego, lecz jesteś zapętlony w swoich własnych skryptach i jako taki dosyć przewidywalny. Owszem - możesz nagle wpaść w szał i dokonać masakry, rozdać majątek ubogim lub oblać się benzyną i podpalić w proteście, lecz takie rzeczy nie dzieją się raczej przy zachowaniu równowagi biochemicznej i termodynamicznej systemu nerwowego. Jest to bowiem tylko zawiły, nieliniowy i z lekka chaotyczny algorytm.

Różnorodność połączeń nerwowych używanych do przetwarzania docierających ze środowiska informacji to tak zwana entropia mózgowa. Inteligentny mózg powinien być elastyczny pod względem tworzenia nowych połączeń nerwowych lecz bez przesady - wszystko nie może być połączone ze wszystkim. Kluczowa dla przetrwania jest przecież szybkość przetwarzania danych, a ta wiąże się z wypracowaniem rutynowych procedur i odsiewaniem informacyjnego szumu tła.

Jak zwykle optymalny wydaje się jakiś bliżej niesprecyzowany ZŁOTY ŚRODEK. Niska entropia sprzyja utrwaleniu sztywnych wzorców myślenia, a to z kolei wieść może do zachowań  kompulsywnych czy depresyjnych ruminacji. Wysoka entropia sprzyja kreatywności, bo w poszukiwania rozwiązań angażuje różnorodne obszary mózgu. Niemniej efektywna praca mózgu wymaga synchronizacji jego systemów. W przeciwnym, wypadku nie skoncentruje się na niczym.


Można postradać rozum, ale nie można postradać mózgu. Nawet jeśli nam odpierdoli będziemy odbierać strumień informacji, tyle że zestawionych w nietypowy sposób. W schizofrenii - najbardziej pojemnej definicji wszelkiego szaleństwa - mózg wręcz kipi od dopaminy, tyle że jest ona uwalniana w sposób losowy przypadkowo nadając wielkie znaczenie błahym sprawom. Wewnętrzny interpretator sygnałów łączy te błahostki w jakąś spójną opowieść.

I tak dostrzegamy wzorce niezauważalne dla innych - jakiś światowy spisek, śledzących nas ludzi, a nawet tajemnicze głosy. To najlepiej ilustruje jak ważne w naszym postrzeganiu rzeczywistości jest przetwarzanie języka. Każdym z nas steruje jakiś "głos wewnętrzny" lecz można uznać go za obcy wytwór  i produkować alternatywną rzeczywistość. Mózg świra ma problem z rozdzielaniem i scalaniem myśli bo jego kora mózgowa jest cienka jak naleśnik.

Nie chodzi o to, że jest w niej mniej neuronów. Zmiany w istocie białej utrudniają komunikację pomiędzy neuronami, a szczególnie oddalonymi od siebie obszarami mózgu. Na szczęście większość z nas nie musi się obawiać wysłanników Szatana, masonów, reptilian czy innych kosmitów lub cyklistów, więc neurotypowe szaleństwo jest mniej oczywiste. Ponieważ wszystko dąży do rozkładu i chaosu powyższe przemyślenia są chuja warte. Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy.

sobota, 7 grudnia 2024

MAŁPA ZE SMARTFONEM


 Sąd Najwyższy Rumunii unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich, wygraną przez alternatywnego faszystę Calina Georgescu. Wynik ten był wielkim zaskoczeniem dla medialnych ekspertów, gdyż szacowano, że otrzyma ledwie 3% procent głosów. W ostatnich tygodniach poparcie dla tego osobnika wystrzeliło dzięki intensywnej kampanii na Tik-Toku. Sęk w tym, że była to gigantyczna operacja rosyjskich trolli.

Sieć 25 tysięcy fejkowych kont pomiędzy treści dotyczące tarota, zdrowego odżywiania, dbania o urodę i tym podobnych dyrdymałów, nagle zaczęła obsesyjnie wplatać peany na cześć Wielkiego Patrioty. A jest to rzeczywiście prawdziwy nacjonalista. Odczuwa wielką dumę z bycia Rumunem, choć w Polsce określenie to bywa używane jako niezbyt pochlebny synonim bezdomnego lub Cygana.

Georgescu tak bardzo kocha swój kraj, że podziwia rumuńskich nazistów, którzy podczas drugiej wojny światowej oczyszczali naród z tego romskiego robactwa. A ponieważ taka jest wola boża popiera go też Chrześcijańskie Stowarzyszenie Medyczne "Christiana", skupiające świętojebliwych antyszczepionkowców, homeopatów, bioenergoterapeutów i tym podobnych uzdrawiaczy.

Koncerny farmaceutyczne i żywnościowe faszerują ludzi truciznami, trzeba więc szybko ściągnąć z Polski Łukasza Mejzę i zrobić go dyktatorem zdrowia. Należy natomiast wystrzegać się ideologii Jerzego Owsiaka i wyjść czym prędzej z Unii Europejskiej. Zbliża się renesans tradycyjnego rumuńskiego ziołolecznictwa, religii, sztuk walki i jeździectwa.

Podobnie jak Krwawy Władek ZBAWCA RUMUNII trenuje judo. Przybywa już na białym koniu inicjując przebudzenie narodowe. Naród zaś wstaje z kolan i razem z Węgrami i Słowakami przywraca pokój w Europie. Ukraina musi w końcu ustąpić, bo cała ta awantura źle wpływa na gospodarkę. Nie można walczyć z Niedźwiedziem, bo lepiej robić z nim interesy. Trzeba wyrównać historyczne porachunki.

Niech Ukraińcy oddadzą Bukowinę i Budziak. A przy okazji nowych porządków można by zaanektować Mołdawię. Przecież to stary szczep rumuński. To oczywiste, że globalny ład jest niesprawiedliwy, skoro Rumunia odgrywa w nim tak znikomą rolę. Czas przewrócić swoją kostkę tego domina i zacząć walczyć o własne interesy. Tak objawia się egzotyczne wcielenie altprawicowej ośmiornicy. Co kraj to obyczaj.

Byłoby to może śmieszne, gdyby nie było tak niebezpieczne. Ale zostawmy na boku czarne geopolityczne scenariusze... Najbardziej zdumiewa łatwość z jaką można wpłynąć na proces demokratyczny. W zasadzie wystarczy spreparować przygniatającą masę treści, byle tylko imitowały "niezależne" i "spontaniczne" opinie. No i trzeba uwzględnić przy tym algorytmy wyszukiwarek, żeby zbudować tym treściom odpowiednie zasięgi.


Człowiek korzystający z nowoczesnych technologii jest równie głupi jak średniowieczny chłop, starożytny niewolnik czy błyskotliwy jaskiniowiec. Można mu wmówić każdą bzdurę jeśli tylko zostanie nią zalany. Nowożytnym odpowiednikiem dzisiejszej rewolucji informacyjnej było przecież wynalezienie przez Gutenberga prasy drukarskiej. Dzięki temu wynalazkowi masowo kolportowano w Europie niesławny "Młot na czarownice".

Ten katolicki traktat o satanistycznej magii, sodomii, padaczce i salcesonie, rozpętał wśród uświadomionej wreszcie hołoty morderczą w swych skutkach histerię. Motłoch dowiedział się, że nie można tracić wiary katolickiej i wierzyć liberalnej propagandzie. Czarownice to realny problem, a wręcz przyczyna wszystkich nieszczęść ludzkości. Wystarczy spalić te kurwy na stosie i życie stanie się piękniejsze. Alleluja i do przodu.

Nie można wierzyć wężom którzy przywdziewają sympatyczną maskę patriotów, piewców pokoju, przyjaciół ludu, obrońców wiary czy antysystemowców. Niestety wszystkie te rzeczy wydają się być sklejone w jakiejś parapsychologicznej papce. Nieprzygotowany do filtrowania bełkotu statystyczny mózg łatwo oczarować elokwencją piszącego na zlecenie prymitywnego trolla. Gdy się powiąże razem wszystkie nasze lęki obudzą się emocje. A my zagłębimy się w bańce ezoterycznej wiedzy.

środa, 4 grudnia 2024

SZAMBONUREK

 
Miałem kiedyś w pracy "kolegę" bardzo lubiącego obrabiać wszystkim dupę. Poza oglądaniem w telefonie głupich filmików i portali społecznościowych zajmował się głównie rozpowszechnianiem plotek, których oczywiście nie weryfikował. Rozpowiadał o innych wszystko co tylko usłyszał i wytropił w sieci, z tym większą satysfakcją im bardziej niestworzone i kompromitujące były to opowieści.

Ponieważ kierowały nim złośliwe i płytkie pobudki zwykł intencjonalnie wyolbrzymiać i przejaskrawiać swoje wiejskie legendy. Emanowała z niego niezachwiana pewność, że wszyscy wkoło są niedorozwinięci. Jego ulubione słowo brzmiało DEBIL. Powtarzał je statystycznie co minutę, więc to co bredził nabierało cech szczeniackiego hejtu. Niestety byli i tacy którym to imponowało. 

Niektórzy nawet uważali, że jest dowcipny. Bo trzeba przyznać, że bywał śmieszny. Posługiwał się dość barwnym językiem i rzecz jasna szczególnie skupiał się na autsajderach. Wiedział wszystko o cudzym życiu, choć tak naprawdę o swoim nie miał bladego pojęcia. Pewnego pięknego dnia okazało się, że żona zdradza go z sąsiadem mieszkającym na tej samej klatce. Jeszcze bardziej zabolał go niski status społeczny nowego wybranka swojej lubej.


Szydził z jej wyboru i z tego, że ta niewierna kurwa będzie teraz więcej płacić za mieszkanie z powodu kosztów wynajmu. Przez jakiś czas łudził się zuchwale, że wróci do niego na kolanach, ale nic takiego nie nastąpiło. Potem w chwilach słabości żalił się kumplom, że potrzebuje wsparcia. Ostatecznie pozbierał się do kupy i poszukał sobie w internecie jakiejś innej opcji. Tak przynajmniej twierdził, a co mu z tego wyszło to już ciąg dalszy tej groteskowej biografii. 

Życie lubi pisać historie z morałem. Chociaż często jest niesprawiedliwie, czasami daje nam pouczający przykład. Co prawda jego to jak mniemam niczego nie nauczyło. Ale może mi to uświadomiło, że nie ma sensu zbytnio przejmować się tymi, którzy chlapią na cztery strony świata gównem, bo sami tkwią w nim po uszy. Czasami ciężko zmyć ten syf jak już się przyklei, ale to nie to samo co w nim pływać.

wtorek, 3 grudnia 2024

DEMON PUSTYNI


Gdyby Boga nie było należałoby go wymyślić. Bo jeśli Boga nie ma to znaczy, że wszystko jest dozwolone. To częsty argument tych, którzy - nawet jeśli gotowi są uznać religię za czystą abstrakcję - twardo bronią jej roli w stabilizowaniu społeczeństwa. Czy mają rację? I tak, i nie. Rzeczywiście czysty nihilizm wiódłby do ponurych wniosków. Tyle że nawet ateiści są na ogół "wyznawcami" różnych opowieści o tym co w życiu jest ważne.

Trudno nie wierzyć w nic. Nawet wiedząc, że w gruncie rzeczy prowadzą nas tylko urojenia. W przeciwnym wypadku rzeczywiście wpadlibyśmy w szał i pozabijali się nawzajem. Moralizujący Bóg to jednak stosunkowo nowy wynalazek, który pojawił się wraz z budową cywilizacji. Lecz przez zdecydowaną większość czasu ludzie nie mieszkali w miastach, ani nie uprawiali roli. Dzieje ludzkości rozciągały się przez nieskończone łańcuchy pokoleń żyjących w małych grupach łowców i zbieraczy.

To w tych grupach narodziła się pierwotna "duchowość". Tyle że nie wiązała się wcale z pilnowaniem moralności. W tak małych grupach członkowie byli bowiem w stanie sami się kontrolować. Przetrwać mogli jedynie dzięki współpracy, pomocy, wzajemności i podziale dóbr. A jeśli ktoś był wrzodem na dupie to zwykle go usuwano. No chyba, że wrzód taki potrafił zmanipulować całe towarzystwo przy pomocy magicznych sztuczek. Szamańskie rytuały miały na celu głównie przebłaganie sił natury.

Chodziło o zapewnienie sobie powodzenia na polowaniach, przegnanie pecha, uzdrawianie... Animistyczne bóstwa niebyt interesowały się tym czy ludzie są dla siebie mili. Sytuacja zmieniła się gdy zaczęli budować wielkie społeczeństwa. Konieczność wchodzenia w interakcję z nieznanymi osobiście "bliźnimi" wymagała określenia zbioru zasad. Nie wystarczały normy administracyjno-prawne, ponieważ zawsze istniała pokusa, żeby pofolgować sobie kiedy nikt nie widzi. Ale jeśli obserwował nas przez cały czas Bóg, musieliśmy mieć się na baczności.

Ten Wielki Duch mógł przecież porazić nas piorunem, zesłać suszę czy pokarać sraczką. Więc lepiej było z nim nie zadzierać, przestrzegać kodeksu, kłaniać się kapłanom i wypełniać rozkazy boskiego namiestnika na tronie w koronie. A pokus było wiele, co wynikało z pojawienia się idei własności prywatnej wśród ludów pasterskich. Bliźni posiadał dobytek, nie tylko w postaci płaszcza i sandałów, ale też krowy, kozy czy owcy. W takiej sytuacji Bóg musiał monitorować wszystko z góry, żeby jeden z drugim nie połasił się na darmowy obiad.


No i jakoś tak wyszło, że po dziś dzień wielu z nas wierzy w Boga żydowskich pasterzy, który spłodził Jezusa i objawił się Mahometowi. Tyle że świat uległ radykalnej przemianie - uprzemysłowieniu, komercjalizacji, cyfryzacji i globalizacji. Kurczowe trzymanie się jakichś starożytnych legend wydaje się więc absurdalnym zabobonem. Ale nie dla ludzi święcie przekonanych, że porzucenie tego dziedzictwa spowoduje upadek moralny. Wartości stają się tym bezcenniejsze, że są tradycyjne.

Kapitał kulturowy ludzkości został w międzyczasie wzbogacony wieloma świeckimi fermentami, z jakich wyłonił się jeszcze głębszy - ponadplemienny - obraz naszego człowieczeństwa. Ideały takie jak wolność, równość czy braterstwo, pozwalają nam wierzyć w moralne nagrody i kary, bez widma boskiego gniewu czy ogni piekielnych. Wielu ludzi funkcjonuje normalnie bez potrzeby coniedzielnych wizyt w domu Ojca Niebieskiego. Świadomość nieuchronnej śmierci nie przeszkadza ateistom chodzić do pracy, zakładać rodzin czy realizować swoich pasji.

Bez względu na nasz stosunek do sił nadprzyrodzonych kierują nami podobne kompasy moralne. Zresztą niejeden chrześcijanin kłamie, kradnie, konsumuje ponad miarę i pożąda żony bliźniego swego. Bywa nawet, że to właśnie religia budzi demony uprzedzeń wobec "myślących inaczej" - ateistów, liberałów, psychonautów czy konkurencyjnych sekciarzy. Wszak starożytny Bóg wymagał przede wszystkim posłuszeństwa, a najbardziej wkurwiało go bałwochwalstwo.

piątek, 29 listopada 2024

MĄDROŚĆ LUDOWA

 
Podobnie jak w roju pszczół, kopcu termitów czy mrowisku, w ludzkim mózgu informacje o większym znaczeniu skutkują wzmocnieniem sygnału rekrutacyjnego. U owadów rekrutacja taka polega na sprowadzeniu współtowarzyszy do jakiegoś punktu gdzie trzeba wykonać określoną pracę. U człowieka proces uczenia się polega na zmianie siły połączeń synaptycznych między neuronami, a wtedy łatwiej aktywować je do wykonania określonego zadania.

Trening nie dodaje inteligencji, ale zwiększa wydajność - czas reakcji maleje stopniowo a proces staje się coraz bardziej zautomatyzowany. Mózg prowadzi wiele obliczeń w sposób rozproszony i równoległy, przez co ciężko nam nieraz uwierzyć, że wszystko co myślimy i czujemy sprowadza się do biofizycznych reakcji harmonizujących stan organizmu z wymaganiami środowiskowymi. Zwłaszcza gdy mierzymy się z czymś nowym i nie mamy przygotowanych wzorców reakcji.

Musimy czasem improwizować, lecz to tylko przetwarzanie znanych już rozwiązań. Mózg się wtedy męczy i zużywa więcej energii, żeby połączyć to wszystko co już znamy i symulować możliwe rozwiązania. Czasem nawet trzeba przeprowadzić jakiś eksperyment, a nawet popełnić błąd i wyciągnąć z niego wnioski. Do żadnych wniosków nie dojdzie jednak tabula rasa. Ale czasem leżąc w wannie krzykniemy nagle: Eureka!!!

Mózg przeczesuje i zestawia dane nawet bez naszej świadomości, więc może nas niespodziewanie "olśnić". Jednym słowem czasami myśląc mniej osiągamy lepsze rozwiązania. Większość laureatów Nagrody Nobla przyznała w ankietach, że więcej zawdzięcza intuicji niż analitycznemu namysłowi. Jak ujął to Albert Einstein "wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy". Najwięcej osiągamy swobodnie łącząc informacje, tyle że zmierzamy raczej w kierunku rutyny, bo schematy dają pewność.


Zawartość naszej głowy, a zwłaszcza kory czołowej, kształtuje się dosyć długo. Dzieciństwo i dojrzewanie pozwalają nam maksymalnie przystosować się do środowiska, a zwłaszcza kultury. Kiedy już jednak zyskujemy wiedzę o tym, co w naszym świecie jest "ważne" i "właściwe", dojrzewamy, a ostatecznie nawet kisimy się w tym sosie. Nieuchronnie stajemy się coraz mniej elastyczni, lecz uzbrojeni w lepszą kontrolę wykonawczą. Hamujemy nieadaptacyjne reakcje i konsekwentnie zmierzamy do wyznaczonych celów.

Ponieważ wszystkie nasze poczynania podlegają takiej kontroli odgórnej umożliwiającej samoregulację, znajdujemy w sobie podmiotowość i autonomię od stymulacji zewnętrznej. Jest to bardzo pożyteczne złudzenie, umożliwiające nam inicjowanie różnych działań w ramach kulturowych i społecznych kontekstów. Niestety to freudowskie superego to tylko skutek okablowania naszych aparatów poznawczych. Możemy odraczać pomniejsze gratyfikacje i zmierzać do Głównej Wygranej ponieważ jest to generalnie korzystniejsze.

Człowiek to nadzwyczaj konsekwentne zwierzę, choć i to może obrócić się przeciwko niemu. Jeśli za mocno przejmie się swoją rolą skończy z kijem w dupie. Nagroda może być całkowicie urojona - dotyczyć sfery zupełnie symbolicznej, a nawet życia pozagrobowego. Nie przez przypadek przegrani tak często lubią mówić o "zwycięstwie moralnym". Zwycięzcy natomiast do swojego sukcesu dodają metafizykę darwinizmu społecznego i osobistego rozwoju. Gdzieś tam w głowie siedzi cudowne JA, które wie co jest dobre a co złe i dokonuje wyborów.

Tyle że to gównoprawda. Kontrola odgórna działa na podstawie tego co zostało wdrukowane do systemu. Tym właśnie jest kultura. System organizuje się tak żeby w "odpowiedni" sposób skanować docierające do niego dane. A nawet jeśli dostrzeże błąd społeczny zazwyczaj siedzi cicho z powodu jakże ludzkiej skłonności do konformizmu. Może nawet wmówić sobie, że białe jest czarne, byle tylko złagodzić dysonans poznawczy. Niekiedy nawet może mieć "własne" zdanie (oparte na przyjętych powszechnie założeniach o nazewnictwie kolorów), ale raczej nie będzie się przy nim upierał dla świętego spokoju.


Pół biedy jeśli będzie dotyczyć to kwestii tak trywialnych. Lecz może to też dotyczyć niewolnictwa, krwawych rytuałów, palenia czarownic, eksterminacji obcych ras czy ideologicznych rzezi. Gdzie był nasz humanizm, gdzie była nasza moralność, gdy miliony ludzi wyrzynały się w pień przy pomocy zaawansowanej broni opracowanej przez bardzo inteligentnych inżynierów? Nawet jeśli było to okropne to przecież takie były czasy, obyczaje, prawa, rozkazy i tak dalej. Przyparta do muru jednostka przyzna w końcu, że jest tylko trybikiem w maszynie.

Ciężko to jej jednak uświadomić, gdy jest zadowolona z takiego stanu rzeczy. Tak właśnie działa NOWY WSPANIAŁY ŚWIAT oferujący każdemu skrojoną na jego miarę iluzję. Stargetowane, sprofilowane, spersonalizowane szczęście daje nam ostateczną odpowiedź - w tych atramentowych kleksach preparowanych przez pijaną małpę dostrzeżemy wszystko czego zapragniemy. Wielka machina korporacji zajęła się więc produkowaniem halucynacji i przyjemności, a my gotowi jesteśmy poświęcić jej swój czas, pasję i energię.

Tylko gdzieś z tyłu głowy czai się ostatnio jakiś lęk. Przed ciapatą biomasą, zachodnią zgnilizną, inflacją, efektem cieplarnianym czy co kto woli. Każdy ma swoje straszydła. Gdzieś tam w Europie toczy się wojna. Gdzieś na Bliskim Wschodzie wybuchają bomby. Politycy kłócą się o aborcję, o historię, o konstytucję. O to kto jest agentem a kto patriotą, i komu się należy dobrze płatne stanowisko w jakimś funduszu, instytucie czy organizacji. A my zmęczeni po ciężkim tygodniu otwieramy piwko i puszczamy bąka.

niedziela, 24 listopada 2024

MROWIE W GŁOWIE

 
Dziadek Aldousa Huxleya (słynnego pisarza i pioniera ery psychodelicznej), a przy okazji biolog nazywany złośliwie "buldogiem Darwina" Thomas Huxley, twierdził iż niektóre organizmy jedynie udają posiadanie inteligencji, bo żadna pszczoła nie jest matematykiem. Definicji inteligencji przyjąć można by wiele, ale z grubsza wiąże się ona z podejmowaniem decyzji. Większa inteligencja umożliwia lepsze wybory, a przynajmniej optymalne z punktu widzenia przyjętych priorytetów i celów organizmu.

Oczywiście w przypadku człowieka wybory takie mogą nie mieć nic wspólnego z ewolucyjną adaptacją, tylko z robieniem sobie dobrze, ale zostawmy na razie takie niuanse. Powiedzmy że mamy dwie możliwości zdobycia nagrody, przy czym jedna nagroda jest większa albo jej zdobycie wiąże się z mniejszymi kosztami energetycznymi. Wiedząc o tym możemy wybrać opcję korzystniejszą. Tylko skąd o tym wiedzieć? Organ decyzyjny musi porównać dwie opcje i wybrać tę lepszą.

Ale jak mózg to robi? Dzięki pracy neuronów. A skąd neurony o tym wiedzą? Sęk w tym, że pojedynczy neuron niczego na temat tak złożonych kwestii nie wie. Lecz neuronów jest tak wiele, że ilość przechodzi w jakość.  Powstanie nowych jakościowo form z oddziaływania prostszych elementów nazywamy emergencją. Nie chodzi tu jednak o przyjęcie odgórnie narzuconej kontroli i wzorców, jak chcieliby esencjaliści wierzący w fundament wolnej woli, ducha czy innej siły mentalnej mającej rzekomo to wszystko koordynować.

Na defiladach w Korei Północnej tłum wykonuje precyzyjnie zaplanowane i zsynchronizowane cyrkowe sztuczki, które mogą zadziwiać swoim rozmachem, ale nie ma w tym życia. Nic nie dzieje się tam spontanicznie. Może i ładnie wygląda to na filmach propagandowych, lecz cały kraj znajduje się w bezproduktywnym marazmie, bo nikt nie eksperymentuje tylko realizuje rozkazy. Jeśli nie ma nowych informacji nie można ich ze sobą porównywać i dokonywać optymalnych decyzji.

Weźmy na przykład takie mrówki. Może i sama mrówka jest głupkowata, ale działając w ramach swojego społeczeństwa potrafi dokonywać zaskakujących rzeczy - na przykład budować skomplikowane struktury tuneli czy nawigować zbiorowość przez najkrótsze trasy. To zagadnienie optymalizacyjne wiąże się z tak zwanym problemem komiwojażera. Nieszczęsny domokrążca musi wybrać optymalną czyli możliwie najkrótszą, najtańszą i najszybszą drogę łączącą wszystkie miasta które chce odwiedzić ze swoim szmelcem.

Wbrew pozorom rozwiązanie tego dylematu nie jest wcale takie łatwe. Wiedzą o tym specjaliści od logistyki czy projektowania infrastruktury transportowej. Gdy na naszej mapie widnieje wiele miejsc znane algorytmy muszą rozważać wiele możliwych przypadków przez co czas obliczeń się wydłuża. Możemy wtedy zastosować algorytmy przybliżone żeby zaoszczędzić na czasie. A jak robią to mrówki? Przecież nie bawią się w obliczenia... Czy więc udaje im się to dzięki wskazówkom jakiegoś Genialnego Wodza?


Mrówki nie tworzą żadnego skomplikowanego planu, a ich niezwykłe osiągnięcia wynikają z tak zwanej inteligencji roju. Mrówka wykonuje tylko swoje proste zadania a z multum interakcji pomiędzy osobnikami wyłania się superorganizm, kierujący się czymś w rodzaju umysłu zbiorowego. Z uwagi na jej skromne możliwości poznawcze mrówkę przyrównać można do neuronu, który dokonuje prostych operacji na słabych sygnałach elektrycznych. To właśnie sieci neuronów w naszych mózgach działając podobnie do mrówczego kolektywu generują myśli i czyny.

U tych owadów optymalne rozwiązanie wyłania się niejako samoistnie dzięki komunikacji feromonowej i swoistym algorytmom współpracy. Mrówek jest wiele więc mogą sprawdzać wszystkie możliwe trasy, zostawiając na każdym szlaku pojedynczy ślad  feromonowy czyli infochemiczny.  Mrówki wybierają losowo pomiędzy dwiema trasami, lecz pokonanie dłuższej trasy wymaga dłuższego czasu. A zatem na trasie krótszej natężenie ruchu staje się większe przez co gromadzi się na niej więcej feromonów. Natomiast na dłuższej trasie feromony ulatniają się z wraz z upływem chwil.

Proporcjonalna różnica w natężeniu chemicznych wabików powoduje, że lepsza ścieżka "pachnie" bardziej intensywnie przyciągając coraz więcej mrówek. Ścieżka alternatywna staje się wobec tego coraz mniej popularna i kusząca, aż ostatecznie zostaje całkowicie porzucona. Co z tego wynika? Sygnalizacja feromonowa u mrówek wydaje się pełnić podobną funkcję co synapsy w ludzkim mózgu. Budowa kory mózgowej przypomina budowę mrowiska. 

Nowonarodzone neurony będą się poruszać w sposób losowy u podstawy kory mózgowej dopóki nie wpadną na komórkę glejową promienistą, a następnie migrując wzdłuż glejowego szlaku zostawią za sobą smugę chemoatraktantów przyciągających coraz więcej nowych neuronów. Z kolei komórki glejowe promieniste które przetarły mniej optymalne szlaki ulegają eliminacji poprzez proces śmierci komórkowej. Dzięki temu neurony komunikują się w sposób optymalny, żebyśmy mogli podejmować "słuszne" decyzje. Tyle w teorii, bo zarówno u mrówek jak i u ludzi ten system bywa zawodny... 

sobota, 23 listopada 2024

PRZEGLĄD ŚPIOCHÓW I KRETÓW POLSKICH


Sędzia Tomasz Szmydt dostał azyl polityczny na Białorusi. Nie wiadomo tylko na jak długo. Poprzedni uciekinier nawet tego nie doczekał, bo tak bardzo zdołował się tym co robił jako polski faszysta, że powiesił się. Po jego ciało nikt się nie zgłosił, więc spoczął w pięknej białoruskiej ziemi. No ale może facet który wie to i owo o ściśle tajnych sprawach będzie dłużej przydatny niż zwykły trep.

Putin wysyła po takich zdrajców specjalistów od zabijania. Ale my nie możemy tego zrobić bo to przecież niehumanitarne. Więc cała nadzieja w tym, że Łukaszenka załatwi chuja sam. Pytanie tylko, czy taki los czeka też starego wilka Jarosława Jakimowicza. Gwiazda pewnego filmu gangsterskiego klasy C, a podczas ostatniej "wymiany elit" specjalista od propagandowego pierdolenia głupot, nie poprosił co prawda jeszcze o białoruski paszport, ale już przymilał się do Baćki.

Skoro na Wschodzie mają taką świetną infrastrukturę drogową i sklepy zoologiczne, po jakiego grzyba siedzieć jeszcze w Polsce rządzonej przez Niemców, Żydów i Ukraińców. Lepiej spierdalać stąd zawczasu zanim Władek na haju popierdoli guziki i Europa z Ameryką zamieni się w radioaktywną pustynię. Niech aktorzyna zabierze ze sobą Magdalenę Ogórek, bo w Polsce ta mimoza straszenie wychudła, a tam mają bardzo smaczne konserwy wieprzowe.


Piękny duet erudytów tworzyć mógłby na Białorusi jakiś telewizyjny show. Na przykład ludzie z Polski dzwonią i opowiadają jak strasznie jest za Tuska, a Jarek z Magdą zmysłowo przekomarzają się od tyłu na wizji... Sami wiecie - więźniowie polityczni, tortury, postkomuniści i masoni, a do tego na każdym rogu brodate kobiety. Można pleść o tym bez końca. Byłaby to jakaś alternatywa dla jadowitego Biełsatu.

Wyślijmy tam też Grzegorza Brauna żeby poszalał z gaśnicą w razie sabotażu. Niech Janusz Korwin Mikke posmakuje na własnej skórze dobrodziejstw monarchii i wolnego euroazjatyckiego rynku. Pozbądźmy się wszystkich świrów wystrojonych w patriotyczne dresy, brunatne koszule, czerwone szelki, nizidentyfikowane mundury i paramilitarne akcesoria. To aktywna prorosyjska agentura, która inkasuje hajs za swoją błazenadę.

Nie dajmy się zwariować. A ty drogi Władymirze, nazistowska świnio, nie próbuj takich tanich sztuczek, bo możesz zostać odwiedzony przez nieproszonych gości. Uciemiężony lud polski zacznie szturmować wschodnie granice żeby przedrzeć się do sklepów z wódką i żywnością, oraz stacji paliw. Lepiej się uspokój i pograj sobie w golfa, potrenuj judo, jedź na narty czy co tam robią bogacze. Chyba że już tylko wojna cię kręci.

środa, 20 listopada 2024

MOTYL W MASZYNIE

 
W matematyce znajomość stanu początkowego pozwala ekstrapolować wynik. Analogicznie - posługując się odpowiednim wzorem - moglibyśmy "cofnąć" się od końca równania i rozłożyć je na czynniki pierwsze, gdyby tylko było to równanie liniowe. Innymi słowy związek między stanami początkowymi a końcowymi pozwala rozkładać całość na składniki. Stąd wziął się w filozofii nauki pogląd zwany redukcjonizmem.

Poznaj części składowe, dowiedz się jak są ze sobą powiązane i poskładaj to wszystko do kupy, a dowiesz się jak działa Wszechświat, mózg człowieka i każda inna złożona kwestia. Tyle że łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo w rzeczywistości problemem jest występowanie wielu ukrytych zmiennych. Ale na tej podstawie sformułowano ideę klasycznego determinizmu.

Takie same warunki początkowe prowadzą zawsze do takich samych stanów przyszłych. Jeśli więc nie potrafimy przewidywać przyszłości wynika to tylko z ludzkiej ignorancji, bo wszystko zostało już określone. Świat ma tylko jedną historię w której wydarzy się dokładnie to co wydarzyć się musi. A wydarzyć się musiała kwantowa rewolucja w fizyce, wprowadzająca tu trochę nieprzewidywalności, choć i ją możemy hipotetycznie wytłumaczyć własną nieznajomością bardziej fundamentalnych informacji.

W takim świecie kieruje nami swoiste przeznaczenie - cząsteczkowe fatum, które możemy jedynie wypełniać. Każdy pozornie nieistotne zdarzenie pociągać za sobą może dalekosiężne konsekwencje, lecz nie mamy na nie wpływu bo jesteśmy jedynie wynikiem fizycznego równania.

W opowiadaniu mistrza fantastyki Raya Bradbury'ego I uderzył grom bohater cofa się w czasie o sześćdziesiąt milionów lat. I choć stara się niczego w tej prehistorycznej rzeczywistości nie zmieniać przypadkowo depcze motyla. Okazuje się, że w ten sposób przewrócił małą kostkę domina, która zapoczątkowała na świecie kaskadę zmian grożących wyginięciem ludzkości.

Meteorolog Edward Lorenz eksperymentując z różnymi modelami prognozowania wzorców pogodowych przy zastosowaniu wielu zmiennych, zauważył iż niewielkie zaburzenie warunków początkowych powoduje rosnące zmiany w zachowaniu układu, przez co model deterministyczny wydaje się w dłuższej skali zachowywać losowo. Pewnie nieprzypadkowo nazwano ten chaos efektem motyla. Nawet ruch powietrza wywołany skrzydłami owada może urosnąć w zupełnie innym miejscu do skali huraganu.


Ponieważ procesy w naszych mózgach zachodzą nieliniowo wielu filozoficznych konserwatystów dopatruje się w szerokim wachlarzu podejmowanych decyzji przejawów wolnej woli. Tyle że to bardzo naciągana teoria. Matematyka chaosu jest jak najbardziej ścisła, a w rzekomej "wolności" złożonych systemów fizycznych jakimi jesteśmy istnieją wzorce i fraktale, powtarzalność i samoorganizacja.

Jesteśmy skomplikowanymi automatami, które same siebie nie rozumieją. Człowiek to wyrafinowane bydlę zniewolone przez własną kulturę. Małpa naśladująca inną małpę. Owszem, niezwykle kreatywna, ale tak naprawdę tylko lepiej lub gorzej łącząca ze sobą informację. Żaden neuron - nawet w korze przedczołowej - nie zainicjuje swojej aktywności jeśli nie zostanie do tego pobudzony.

A jeśli zredukujesz człowieka do neuronu zobaczysz tam tylko zero i jedynkę. Dopiero z emergencji tego całego "chaosu" wyłania się człowiek. Bez tej tajemnicy w czaszce bliźniego swego życie byłoby zresztą nudne, choć ciągle staramy się przewidywać jego ruchy. Lecz czasami nie potrafimy przewidzieć nawet własnych. Czy leci z nami pilot? Raczej nie, lecz musimy w to wierzyć, żeby nie wpaść w panikę.

piątek, 15 listopada 2024

SYSTEM NERWOWY

 
Ludzie to skupiska komórek, spośród których szczególną rolę odgrywają neurony, czyli komórki zdolne do obierania i przekazywania informacji w formie sygnału elektrycznego. To z nich i odżywiających je komórek glejowych składają się nasze mózgi. A w mózgach - w sposób świadomy czy też nie - zapadają wszystkie decyzje za które mamy odpowiadać.

Aktywność neuronów zależy od docierających do nich bodźców i wzorców ich przetwarzania, a te z kolei wynikają z genetycznej architektury mózgu, zapisanych w nim doświadczeń i wpływu środowiska. Znaczenie ma choćby nasz sposób odżywiania, używki czy aktywność fizyczna, a nawet seksualna. Mózg odpowiada za potrzeby organizmu, przez co znajduje się pod przemożnym wpływem afektu rdzennego czyli choćby zupy hormonów.

Lecz organizm ten należy do zwierzęcia społecznego, a to oznacza że różnie reaguje w zależności od sytuacji społecznych. Całe spektrum człowieczeństwa zawarte we wzajemnym układzie odniesień nazywamy kulturą. Zbiorowości w zależności od unikalnych doświadczeń ekologicznych i historycznych wykształciły różne wartości. Proces konstruowania mózgów w ramach określonej kultury określa wspólnotę kodów i norm.

A do tego tory wytycza pozycja społeczna naszych rodziców i styl ich rodzicielstwa. Mówiąc bez ogródek dziecko prezydenta, lekarza czy adwokata, ma o wiele większe szanse żeby zostać pięknym i bogatym tryskającym humorem erudytą, niż dziecko menela. No i wiele zależy od poziomu miłości, surowości, nadopiekuńczości czy stymulacji jaką otrzymujemy w domu rodzinnym. A potem od grupy rówieśniczej i tak dalej. 

Warto o tym pamiętać gdy się ocenia innych. Nie jest bowiem tak, że wszyscy mamy równe szanse bo poseł jeden z drugim tak zadekretował. Pomijając przemożny wpływ genów na sprawność naszej maszynki do myślenia, jest ona szczególnie silnie kształtowana od pierwszych lat życia. No i niestety jest tak, że szczęście przyciąga coraz więcej szczęścia, a pech coraz więcej pecha. Bo w psychologii rozwoju każde stadium wykrzywia całą trajektorię.


Aktywność neuronów wynika z ich wcześniejszej aktywności w nierozerwalnym łańcuchu przyczynowo-skutkowym. Aktywność każdego neuronu zależy od jego pozycji w całej sieci skoordynowanej stoma bilionami połączeń.... Choćbyś próbował to wszystko rozplątać i szukać jakiegoś autonomicznego neuronu inicjującego konkretny proces decyzyjny, kłóci się to ze wszystkim co wiemy o neuronach. One po prostu muszą reagować w określony sposób, a my próbujemy to kwestionować bo nie czujemy się maszynami.

Wiedza taka nie jest nam zresztą do niczego potrzebna. Utożsamiamy się z tą całą burzą we własnej głowie i to pozwala nam wierzyć, że o czymś decydujemy. Inny sposób postrzegania groziłby zresztą szaleństwem. Ludzie jako skupiska neuronów zachowujących się w zdeterminowany sposób nie mają przecież wolnej woli. Możemy dodawać do tego jakiś komponent "niefizyczny", ale to dosyć karkołomna konstrukcja. Życie zbyt często kończy się organiczną demencją osobowości.

Gdyby traktować ludzi jak powiedzmy zjawiska pogodowe kierujące się określoną dynamiką, można by ich rozgrzeszyć ze wszystkiego, bo przecież muszą być takimi skurwysynami. Tyle że w dynamice tej istotną rolę odgrywają otrzymywane informacje, nagrody czy kary. No i do tego jeszcze te cholerne emocje. Jedno skupisko komórek nienawidzi drugiego skupiska komórek, a inne kocha. A na koniec rozpada się i gnije.

niedziela, 10 listopada 2024

DZIEŃ ŚWIRA


 Drodzy rodacy - prawdziwi Polacy, Kaszubi, Ślązacy, Górale, Europejczycy i mieszańcy rasowi. Obywatele Warszawki, Wolnego Miasta Gdańska, Rancza Wilkowyje i Jedwabnego. Zbieracze szparagów, operatorzy zmywaków, pożeracze kebabów, bezrobotni i korposzczury. Kibole, duszpasterze, żołnierze i kury domowe. Macie dzisiaj swoje święto - dzień niepodległości.

Tego dnia staliście się niepodlegli. No może nie do końca tego dnia, bo historycy nie zgadzają się co do daty 11 listopada. Ale to już kwestia dyskusyjna, a ten dzień ma symbolicznie upamiętniać, że po 123 latach zaborów Polacy znów stworzyli organizm państwowy. Co prawda będziemy się tym słowiańskim szczęściem cieszyć tylko przez dwie dekady, a potem krzyżackie hordy rozpierdolą cały kraj, ale to już powód do dumy.

Potem jeszcze przetrwać trzeba było PRL, Trzecią i Czwartą RP, dyktaturę Brukseli, masońskie spiski i amerykanizację, a teraz jeszcze wojnę hybrydową. Jednym słowem Polacy mają zawsze przejebane, nawet kiedy są niepodlegli. Ale mogą wtedy śpiewać Rotę, Mazurka Dąbrowskiego i Odę do Radości w swym szeleszczącym języku. Mogą smażyć ruskie pierogi i nosić patriotyczne skarpetki. Mogą nawet zrobić gigantyczny przekop Mierzei Wiślanej.

Nikt nam kurwa nie zabroni wybrać Tuska, Kaczyńskiego, Brauna czy Palikota. Możemy nawet sponsorować kościół, kulturę narodową i instytuty od spraw niepotrzebnych. Przecież trzeba gdzieś upchać tych wszystkich inteligentnych ludzi, żeby nie zapierdalali jak matoły. Możemy nawet napierdalać się po mordach jak to nieraz w patriotycznym uniesieniu bywało. Lecz osobiście do tego nie namawiam, gdyż nie jest to działanie konstruktywne i może powodować niebezpieczne kontuzje.


Kim więc jesteśmy w tej trzeciej już dekadzie dwudziestego pierwszego wieku? Czym jest niepodległość w obliczu rosyjskiego zagrożenia i lęku przed utratą tożsamości? Co mamy ze sobą wspólnego i jakie są wartości które podzielamy wszyscy? Co to znaczy być Polakiem? To trudne pytania. Sami mamy problem z określeniem kim jesteśmy. Spieramy się o jakieś wizje, ale prawda leży gdzieś na tym kawałku globu. Tylko Polak może zrozumieć ten absurd jaki sam sobie zgotował. Ale był sobie Polak, Rusek i Niemiec.

I to był dowcip historii. A potem baba przychodzi do lekarza i tak dalej. Ale niektórzy nie mają w ogóle poczucia humoru. We współczesnym norweskim slangu Polak to taka sama obelga jak Żyd, czarnuch czy ciapaty. A każdy pijak to złodziej. Geniusze wszystkich powiatów łączcie się! Gdzieś w CENTRUM WSZECHŚWIATA leży takie miejsce gdzie urodził się Kopernik, Chopin, Wałęsa, Wojtyła i Gołota. Gdyby pomieszać ich geny wyszedłby Leonardo da Vinci.

środa, 6 listopada 2024

REWOLUCJA BURAKÓW

 
W eurosceptycznej międzynarodówce zapanowała euforia, po tym jak prezydentem największej gospodarki świata został stary dobry Donald Trump. Oznacza to wzmocnienie takich odśrodkowych wichrzycieli jak Orban czy Fico. Będą mogli oni pod amerykańskim parasolem wdrażać swój "antyliberalny", a w zasadzie socjalistyczny i nacjonalistyczny program zawłaszczania państwa i pojednania z Rosją.

Również i u nas nie brakuje takich którzy twierdzą, że kraj jest okradany przez różnego rodzaju obcych, więc należy przegonić stare elity i zaprowadzić nowe porządki. Co jeszcze gorsze przerabialiśmy to już przez osiem lat i jak dotąd nie udało się rozprawić z tą kosmopolityczną sitwą uśmiechniętych wyzyskiwaczy. Jak wiadomo pieniądz rządzi światem, a PiS zgromadził jeszcze zbyt mało środków żeby stworzyć imperium medialne i przekupić wszystkich celebrytów.

Polscy populiści mają ten problem, że muszą stać okrakiem z powodu naszej sytuacji geopolitycznej. Z Rosją i Niemcami mają stare porachunki, a przypominanie o nich przez całą dobę to credo polskości. Poza tym walczą już przeszło trzy dekady z postkomuną, która uwłaszczyła się na transformacji i wyprzedaży majątku narodowego. Bronią tradycyjnej i jakże kosztownej energetyki. Straszą dzieci czarnym ludem. W dotychczasowym europejskim układzie sił zupełnie się nie odnajdują.


Kwestia rosyjska nie jest  więc przeszkodą gdy idzie o tożsamość ideologiczną. Dysonans można przykryć rozważaniami o nieprzewidywalności Trumpa, który nagle wyciągnie Jokera z rękawa. Jedyna nadzieja w tym, że Trumpowi naprawdę odjebie - poczuje się urażony i będzie musiał zaspokoić swoje ego jakimiś radykalnymi działaniami. Ale zbytnio bym na to nie liczył. Trump już wiele razy mówił, co myśli o Rosji i Ukrainie, a co sądzi o tym Duda czy Kaczyński w ogóle go nie interesuje.

Motywem przewodnim tej całej fali jest opowieść o globalnym spisku elit. I rzeczywiście poglądy wielkomiejskich elit rozmijają się ostatnio coraz bardziej z potrzebami niezbyt zamożnej prowincjonalnej siły roboczej. No bo tak to się jakoś dziwnie składa, że ci sami ludzie którzy współczują imigrantom, mniejszościom seksualnym i dyskryminowanym kobietom, często drwią z niezbyt ich zdaniem rozgarniętego "buraka", który znalazł się w takim a nie innym miejscu życiowym z powodu własnych ograniczeń umysłowych.

Oczywiście nikt nie ma recepty na sprawiedliwość społeczną. Jedyną stałą cechą wszystkich systemów jest egoistyczny narcyzm starych czy nowych elit i umacnianie oligarchii pod takim czy innym szyldem ideologicznym. Ale ważne jest żeby mówić do ludu jego językiem, dlatego farbowani trybuni tyle pieprzą o niesprawiedliwości, spiskach i złodziejstwie, choć sami mają przecież pełne kieszenie.

niedziela, 3 listopada 2024

CZYNNIK KOREAŃSKI

 
Nazwa Korei pochodzi od średniowiecznego królestwa Goryeo, obejmującego prawie cały Półwysep Koreański. Rozpowszechniła się na świecie dzięki arabskim i perskim kupcom wędrujących Jedwabnym Szlakiem. Nie był to jednak pierwszy organizm państwowy na tym terenie.

Według nacjonalistów początków kultury koreańskiej należy szukać już w trzecim tysiącleciu przed naszą erą, a jej ojcem miał być mityczny król Dangun. Jeśli odłożyć na bok legendy jedyną pewną datą jest wzmianka o inwazji na Królestwo Gojoseonu w kronikach chińskich (108 r. p.n.e.).

Zresztą o tak wczesnych dziejach tego regionu wiadomo niewiele. Prawdopodobnie mieliśmy wtedy do czynienia raczej z luźną federacją plemion niż scentralizowaną administracją. Pochodzenie Koreańczyków nie jest do końca znane. Choć niektórzy przypuszczają, że mogą pochodzić od ludów ałtajskich obecnie zalicza się ich raczej do tak zwanych ludów izolowanych.

Pomimo stworzenia własnej oryginalnej kultury przez wieki znajdowali się w orbicie wpływów chińskich. Choć Chińczycy nigdy nie włączyli Półwyspu bezpośrednio do swojego imperium utrzymywali go w swoistej politycznej zależności. To z Państwa Środka czerpano wzorce i inspiracje. Chińskie wpływy kulturowe zmieszały się z rodzimymi tworząc niepowtarzalną tożsamość.

Zakorzenione tu prastare tradycje szamańskie przenikały się z buddyzmem, taoizmem i konfucjanizmem. Opierając się na konserwatywnej filozofii, etyce i systemie społecznym Koreańczycy przegapili jednak zmiany dokonujące się na coraz bardziej uprzemysłowionym świecie. Aż do podboju japońskiego w 1910 roku ich gospodarka opiera się głównie na rolnictwie.

Zmodernizowani już na zachodnią modłę Japończycy okupowali Koreę przez trzy i pół dekady. Setki tysięcy Koreańczyków zostało wtedy zmuszonych do wykonywania niewolniczej pracy. Nie pochwalając japońskich okrucieństw i represji przyznać trzeba, że był to okres unowocześniania kraju, po którym pozostała jakaś infrastruktura czy wyszkolone kadry.


Niebawem jednak Półwysep zamienił się w jedno z najnędzniejszych miejsc na mapie świata. A wszystko za sprawą okrutnej wojny między światowymi blokami politycznymi. Jak wiadomo państwa osi - do których należała Japonia - zostały pokonane wspólnym wysiłkiem kapitalistycznych i komunistycznych aliantów. Podobnie jak Niemcy Korea została podzielona między dwa systemy.

Tak naprawdę komuniści nie mieli ochoty wszczynać kosztownej i krwawej awantury o ten niewiele wówczas znaczący kawałek ziemi. Kalkulowali jednak, że podobnie myślą Amerykanie, skoro już oddali kontrolę nad niemal całą Wschodnią Azją.  Ameryka zaś arbitralnie stwierdziła, że musi w tym momencie uderzyć pięścią w stół i wreszcie powstrzymać komunistyczną ekspansję, choć sama Korea nie miała większego znaczenia strategicznego.

Kiedy siły komunistycznej Północy próbowały opanować Południe w ich obronie stanęły zachodnie siły ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Ale do wojny wmieszały się też Chiny, więc rozpętała się krwawa jatka w której zginęły miliony ludzi - oczywiście głównie koreańskich cywilów. Rezultatem była ruina, wzajemna nienawiść i utrzymanie geograficznego status quo. Na Północy stworzono najbardziej totalitarny reżim wszechczasów, a na Południu kapitalistyczną dyktaturę.

O dziwo to północnokoreański model początkowo lepiej się sprawdzał, a to dzięki pomocy gospodarczej otrzymywanej ze Związku Radzieckiego, Chin i innych państw niesławnej demokracji ludowej. W realizacji forsownej industrializacji dostrzegano nawet symptomy cudu gospodarczego. Na dłuższą metę system okazał się tam jednak niewydolny. Militaryzacja drenowała budżet, a wszechmocne państwo zabijało wszelką inicjatywę.


Południowokoreańska modernizacja na dobre zaczęła się dopiero w latach sześćdziesiątych, ale stworzyła jedną z najsilniejszych gospodarek świata. Dzięki inteligentnej alokacji zagranicznych kredytów i wykorzystaniu zdyscyplinowanej siły roboczej udało się stworzyć prawdziwe przemysłowe imperium. Droga do demokracji była tu jednak krwawa i wyboista, a wolnościowców po prostu masakrowano.

Pierwsze wolne wybory w Korei Południowej odbyły się dopiero w 1988 roku. Tymczasem po upadku bloku socjalistycznego gospodarka Północy całkowicie się załamała i zapanował tam masowy głód. Niestety ten stalinowski skansen stał się w międzyczasie atomowym mocarstwem. Panująca dynastia Kimów wykorzystuje broń nuklearną jako swoją polityczną polisę na życie, nie stroni od handlu bronią i narkotykami, a nawet ucieka się do terrorystycznych prowokacji.

Opasły dyktator tego gigantycznego obozu koncentracyjnego zwąchał się ostatnio z Władkiem Putinem. Dostarcza mu amunicję i żołnierzy, aby mógł kontynuować swoją specjalną operację wojskową w Ukrainie. To najlepiej ukazuje gdzie mentalnie i kulturowo znajduje się Rosja. Niektórzy sądzą jednak, że ten sojusz może wyjść Sowietom bokiem, jeśli Południowcy wejdą do gry wysyłając Ukrainie hojne dostawy swojego nowoczesnego uzbrojenia. 

sobota, 2 listopada 2024

KINO WOJENNE

 
Wołodymyr Zełenski skrytykował ostatnio Polskę, bo nie przekazaliśmy mu MIG-ów. Zignorowaliśmy też prośbę o zestrzeliwanie rosyjskich rakiet, bo uznaliśmy że mogłoby to grozić wplątaniem się w wojnę. Szef naszej dyplomacji Radosław Sikorski odparł dosyć rzeczowo, że nasza pomoc w relacji do PKB była zdecydowanie największa i tak dalej. Prezydent Andrzej Duda mówił zresztą to samo. Nie możemy więcej dawać, bo musimy martwić się przede wszystkim o siebie.

A tak się niestety składa, że zaczynamy bać się o własną dupę. Ruscy razem z ludami Syberii i Kaukazu, nepalskimi najemnikami i Koreańczykami zdają się przejmować inicjatywę. Dzięki bestialskiej, ale sprawdzonej już wielokrotnie taktyce można utopić przeciwnika w morzu własnej krwi, nie zważając na absurdalne straty ludzkie i materiałowe. W Rosji nie ma przecież opinii publicznej, a ludzi można wysyłać na pewną śmierć całymi tysiącami, tym bardziej, że nie są to na ogół etniczni Rosjanie.

Ponieważ w tej Federacji dominują biali, a na zdziczałej prowincji panuje okrutna nędza, wystarczy sypnąć jakimś groszem żeby zwabić desperatów w kamasze. W Europie żyjemy na wyższym poziomie, więc nie pali nam się, żeby umierać za jakąkolwiek sprawę. I tak dochodzimy do socjologicznych ograniczeń demokracji liberalnej. Rosja to tylko wielka stacja benzynowa z bombą atomową i mięsem armatnim, a gospodarka Korei Północnej praktycznie nie istnieje. Ale cała nasza machina przemysłowa służy przede wszystkim konsumpcji.

Teoretycznie nasz potencjał gospodarczy powinien zmiażdżyć taką anachroniczną strukturę. Według papierowych wyliczeń możemy przecież wyprodukować więcej czołgów, samolotów, rakiet, dronów i czego tylko zechcemy. Tyle że oznaczałoby to dalsze wyrzeczenia "zmęczonego" wojną europejskiego społeczeństwa. Jeśli Stany Zjednoczone przestaną dozbrajać Ukrainę, to Europa pewnie sobie też odpuści, bo ciągle mamy za mało pralek, telewizorów, samochodów i ekspresów do kawy. Poza tym ludzie chcą oglądać seriale i piłkę nożną, a nie te paskudne obrazki zbombardowanych miast.


A jeśli zabraknie choćby popcornu to lud zagłosuje na tego kto obieca kiełbasy, browary i inne towary. Więc konflikt zostanie zamrożony w jakiejś amorficznej i prowizorycznej formie ustrojowej. Okaleczona, wyludniona i zgorzkniała Ukraina będzie musiała zrezygnować z marzeń o odzyskaniu integralności. Zgniły pokój wyda jednak zatrute owoce. Obłudny pojeb z Kremla z całą pewnością nas okłamie, ale będziemy musieli udawać, że wierzymy w znalezienie optymalnego rozwiązania. A tymczasem musimy zbroić się na tyle, na ile jest to możliwe w tych warunkach.

Szkoda tylko tych wszystkich chłopaków, którzy musieli zginąć broniąc ukraińskiej i europejskiej wolności. Pokazali jednak że Rosja jest słaba i pohamowanie jej apetytów było jak najbardziej możliwe gdyby nie dziwna euroatlantycka opieszałość w dostawach sprzętu. W obecnej sytuacji ciężko już oczekiwać jakiegoś wielkiego przełomu. Rosną za to rosyjskie wpływy w Mołdawii i Gruzji, a premier Słowacji Robert Fico zaszokował występami w rosyjskiej telewizji, gdzie wyraził swoje oburzenie nierealistyczną postawą eurokołchozu.

Zakochana w samej sobie Europa nie ma pomysłu co z tym może jeszcze zrobić, czeka więc aż ukraińskie morale samo się wypali. Stany Zjednoczone są na politycznym rozstaju i tak naprawdę nie wiadomo, jaki będzie ich dalszy stosunek do wojny za naszą wschodnią granicą. Jankesów coraz bardziej absorbuje konflikt na Bliskim Wschodzie, a przede wszystkim kwestia tajwańska. Wyłania się więc z tego dosyć paskudny obraz, tym bardziej że już płoną fabryki i centra handlowe, a rosyjska agentura dezinformuje i polaryzuje głupie społeczeństwo.

środa, 30 października 2024

EPITAFIUM


 Nie wiadomo po co żyjemy, choć mamy na to różne kulturowe i religijne wyjaśnienia. Prawdopodobnie to tylko ewolucyjny przypadek, choć ewolucja ma swoje cele - przetrwanie i reprodukcję. Dlatego wyposażyła nas w różne sprzyjające tym celom namiętności, takie jak potrzeba aprobaty, rywalizacji czy posiadania. A także w generującą takie dylematy ciekawość.

Jeśli jednak chcemy być szczęśliwi nie warto się nad tym zbytnio zastanawiać. Właśnie do tego służą nam te arbitralne teorie. Prawdy i tak nie poznamy, ale przecież w obliczu niepowodzeń, cierpienia i śmierci musimy zachować stabilność psychiczną. A najprostszym na to sposobem jest wiara w to, że życie ma sens. Wiara w cokolwiek jest lepsza niż wiara w nic, więc religie, ideologie i życiowe filozofie wskazują nam "właściwą" drogę.


Nadrzędnym celem każdego z nas jest jakkolwiek rozumiane szczęście, które wiąże się z tym poczuciem sensu. Kiedy pomimo doznawanych przyjemności i posiadanych dóbr gubimy w życiu sens to i tak czujemy się nieszczęśliwi. Banalna prawda jest taka, że szczęścia nie można uzależniać od czynników zewnętrznych, bo spełnianie pragnień wiedzie do ich eskalacji. Jeszcze tylko osiągnę sukces, kupię dom, ożenię się i będę szczęśliwy...

Każdy taki krok przyniesie mi jednak rozczarowanie jeśli nie odnajdę w nim sensu. Uczucie przyjemności pojawia się i znika, a poczucie sensu ma charakter trwały. Jakże słodko byłoby więc sensownie umierać, choć tak często mamy wrażenie, że nasze życie to komedia pomyłek. Od dziecka marzyliśmy o zdobywaniu szczytów, gdy tymczasem jego sens krył się w zwykłych i podobnych do siebie dniach.

sobota, 26 października 2024

RELIGIA ALTERNATYWNA

 
Antoni Macierewicz to jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej polityki. W jego "ideowych" kręgach pielęgnuje się mit niezłomnego działacza opozycji antykomunistycznej. Są jednak i tacy którzy twierdzą, że był współpracownikiem Biura Studiów SB. Właśnie to Biuro miało wyjątkowy przywilej rejestrowania konfidentów jako swoje ofiary. Jeśli to prawda to pan Macierewicz bardzo skutecznie wszedł w buty katolickiego narodowca.

W III RP zasłynął przede wszystkim z tak zwanej "nocy teczek", kiedy to sam ujawnił listę domniemanych kapusiów. A ponieważ były na niej nazwiska różnych mniej lub bardziej legendarnych kombatantów ze styropianu, z samym Lechem Wałęsą na czele, rozpętało się istne polskie piekiełko. Idea lustracji została już na zawsze uwikłana w bieżące spory polityczne, a przy okazji obalono jakiś rząd Olszewskiego. Stało się to motywem mitu o "nocnej zmianie" czyli rzekomym zamachu stanu polegającym na przegłosowaniu wotum nieufności.

Już sama taka konstrukcja publicystyczna stanowi intelektualne kuriozum, ale spopularyzował ją swego czasu późniejszy specjalista od paździerzowej propagandy Jacek Kurski. Środowiska "patriotyczne" piórami swoich zacietrzewionych pismaków z prawdziwą wirtuozerią - bo jak inaczej nazwać takie schizofreniczne akrobacje - rozwodziły się nad istotą układu komunistów z liberalnymi zdrajcami. Lecz również i one same, wraz z błogosławiącym ten cały stan umysłu klerem katolickim, były zinfiltrowane przez komunistyczną bezpiekę.

Ale mniejsza już o te paradoksy historii. Sprawność w błyskawicznym tworzeniu teorii tak zawiłych, że niemożliwych do obalenia, ponownie przydała się Macierewiczowi do wielopiętrowych rozgrywek gdy tupolew z prezydentem Lechem Kaczyńskim i parlamentarną śmietanką na pokładzie uległ mechanicznej dekompozycji razem z pasażerami. To wtedy skrystalizowała się zupełnie już sekciarska tożsamość Prawa i Sprawiedliwości. Na drugim biegunie politycznym Macierewicza uznano za czołowego pisowskiego świra. Niestety jest raczej niezwykle przebiegłym cynikiem.

Coraz więcej mówi się o niejasnych powiązaniach Macierewicza z Rosją... Trzeba to oczywiście wyjaśnić, ale wyraźnie już widać, że światowy obóz alternatywnej prawicy to w zasadzie rosyjska agentura. Donald Trump i Elon Musk dzwonią sobie do Putina na pogaduszki. Francuskie Zjednoczenie Narodowe, Austriacka Partia Wolności czy Alternatywa dla Niemiec wychwalają Władka pod niebiosa. Rządy Węgier, Słowacji czy Serbii lawirują, żeby tylko zbytnio nie zaszkodzić Ukochanemu Niedźwiedziowi

Co więc kieruje rodzimymi wyznawcami tej nie trzymającej się polskiej racji stanu ideologii? To jedna z rzeczy których nie potrafię pojąć. Na prawicowych forach internetowych łatwo zostać zbluzganym za samo wskazywanie tej nieścisłości. Po chuj bez przerwy szczekać o postkomunie, resetach, zamachu i zgniłym Zachodzie robiącym interesy z Rosją, skoro samemu jest się w jawnie prorosyjskim obozie? Bo takim przecież jest Alternatywna Międzynarodówka. Wychodzi na to, że cała ta wojna wybuchła przez niemieckich gejów, ciapatych gwałcicieli i dekadenckich antyklerykałów.


Biolog Richard Dawkins minimalną jednostkę transmisji kulturowej nazwał memem. Kontakt umysłu z memem jest umieszczeniem w mózgu pasożyta, który wykorzysta nasz system nerwowy do dalszego rozprzestrzenia się. W tym sensie - podobnie jak geny - memy "dążą do nieśmiertelności" dzięki kolejnym replikacjom swojej struktury. Jesteśmy dla nich tylko nośnikami, ale dla utrwalania się określonej formy przekazu kulturowego  kluczowe jest nasze zachowanie. Stajemy się więc gorliwymi wyznawcami, a nawet misjonarzami, takiego czy innego mitu.

Społeczeństwo zostało zainfekowane absurdalnym bełkotem o walce z urojonym wrogiem. Oczywiście nawet w szeregach jedynej słusznej partii nie brakuje oszołomów wierzących w jakaś dziejową misję. Ale chodzi tu głównie o wielkie pieniądze. Obym się mylił, ale cały ten alternatywny syf już zaśmiecił dyskurs i będzie generował coraz ostrzejszą zbiorową paranoję. Nawet jeśli Trump sprzeda  Ukrainę jacyś przemądrzali "erudyci" będą doszukiwać się w tym głębszej strategii politycznej, bo mielenie ozorem i pisanie rozwlekłych analiz o niczym stało się ich sposobem na życie.