Wołodymyr Zełenski skrytykował ostatnio Polskę, bo nie przekazaliśmy mu MIG-ów. Zignorowaliśmy też prośbę o zestrzeliwanie rosyjskich rakiet, bo uznaliśmy że mogłoby to grozić wplątaniem się w wojnę. Szef naszej dyplomacji Radosław Sikorski odparł dosyć rzeczowo, że nasza pomoc w relacji do PKB była zdecydowanie największa i tak dalej. Prezydent Andrzej Duda mówił zresztą to samo. Nie możemy więcej dawać, bo musimy martwić się przede wszystkim o siebie.
A tak się niestety składa, że zaczynamy bać się o własną dupę. Ruscy razem z ludami Syberii i Kaukazu, nepalskimi najemnikami i Koreańczykami zdają się przejmować inicjatywę. Dzięki bestialskiej, ale sprawdzonej już wielokrotnie taktyce można utopić przeciwnika w morzu własnej krwi, nie zważając na absurdalne straty ludzkie i materiałowe. W Rosji nie ma przecież opinii publicznej, a ludzi można wysyłać na pewną śmierć całymi tysiącami, tym bardziej, że nie są to na ogół etniczni Rosjanie.
Ponieważ w tej Federacji dominują biali, a na zdziczałej prowincji panuje okrutna nędza, wystarczy sypnąć jakimś groszem żeby zwabić desperatów w kamasze. W Europie żyjemy na wyższym poziomie, więc nie pali nam się, żeby umierać za jakąkolwiek sprawę. I tak dochodzimy do socjologicznych ograniczeń demokracji liberalnej. Rosja to tylko wielka stacja benzynowa z bombą atomową i mięsem armatnim, a gospodarka Korei Północnej praktycznie nie istnieje. Ale cała nasza machina przemysłowa służy przede wszystkim konsumpcji.
Teoretycznie nasz potencjał gospodarczy powinien zmiażdżyć taką anachroniczną strukturę. Według papierowych wyliczeń możemy przecież wyprodukować więcej czołgów, samolotów, rakiet, dronów i czego tylko zechcemy. Tyle że oznaczałoby to dalsze wyrzeczenia "zmęczonego" wojną europejskiego społeczeństwa. Jeśli Stany Zjednoczone przestaną dozbrajać Ukrainę, to Europa pewnie sobie też odpuści, bo ciągle mamy za mało pralek, telewizorów, samochodów i ekspresów do kawy. Poza tym ludzie chcą oglądać seriale i piłkę nożną, a nie te paskudne obrazki zbombardowanych miast.
A jeśli zabraknie choćby popcornu to lud zagłosuje na tego kto obieca kiełbasy, browary i inne towary. Więc konflikt zostanie zamrożony w jakiejś amorficznej i prowizorycznej formie ustrojowej. Okaleczona, wyludniona i zgorzkniała Ukraina będzie musiała zrezygnować z marzeń o odzyskaniu integralności. Zgniły pokój wyda jednak zatrute owoce. Obłudny pojeb z Kremla z całą pewnością nas okłamie, ale będziemy musieli udawać, że wierzymy w znalezienie optymalnego rozwiązania. A tymczasem musimy zbroić się na tyle, na ile jest to możliwe w tych warunkach.
Szkoda tylko tych wszystkich chłopaków, którzy musieli zginąć broniąc ukraińskiej i europejskiej wolności. Pokazali jednak że Rosja jest słaba i pohamowanie jej apetytów było jak najbardziej możliwe gdyby nie dziwna euroatlantycka opieszałość w dostawach sprzętu. W obecnej sytuacji ciężko już oczekiwać jakiegoś wielkiego przełomu. Rosną za to rosyjskie wpływy w Mołdawii i Gruzji, a premier Słowacji Robert Fico zaszokował występami w rosyjskiej telewizji, gdzie wyraził swoje oburzenie nierealistyczną postawą eurokołchozu.
Zakochana w samej sobie Europa nie ma pomysłu co z tym może jeszcze zrobić, czeka więc aż ukraińskie morale samo się wypali. Stany Zjednoczone są na politycznym rozstaju i tak naprawdę nie wiadomo, jaki będzie ich dalszy stosunek do wojny za naszą wschodnią granicą. Jankesów coraz bardziej absorbuje konflikt na Bliskim Wschodzie, a przede wszystkim kwestia tajwańska. Wyłania się więc z tego dosyć paskudny obraz, tym bardziej że już płoną fabryki i centra handlowe, a rosyjska agentura dezinformuje i polaryzuje głupie społeczeństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz