Święta, święta i po świętach. Tradycyjnie zostało nam dużo sałatki, czekoladek i pomarańczy. Może też jakieś niedopite flaszki i nietrafione prezenty - paskudne swetry, skarpetki czy krawaty. No ale cóż jeden człowiek może dać drugiemu człowiekowi? Tylko świąteczne opakowanie, bo ludzie wszystko już mają - wielkie domy, samochody i telewizory. Można też wysłać wierszyk znaleziony w internecie, albo po prostu uśmiechnąć się.
Nie ma już śniegu, ale obraz białego Bożego Narodzenia tkwi gdzieś w naszych głowach. Bo tak to wyglądało w naszym dzieciństwie. Pola i ulice pokrywał pokrywał mleczny puch skrzypiący pod nogami, a my graliśmy w świąteczną grę, dobrze wiedząc że to tylko maskarada. Dziadek w plastikowej masce udawał Mikołaja, wiec ciężko go było nie rozpoznać. Rozpakowywaliśmy prezenty i cieszyliśmy się zabawkami. Dziś mamy ich tyle, że nie wiemy co z nimi robić.
Ale to już święto kapitalizmu - musimy kupować, kupować i kupować. Obżerać się, obdarowywać i dekorować posesje i ogrody kolorowymi światełkami. Lampki migoczą jak neony dobrej nowiny - w pulsującym świetle widzimy całą naszą wyidealizowaną przeszłość. Mityczną krainę beztroski, kiedy jeszcze potrafiliśmy się cieszyć z tego, że zasiądziemy za stołem obfitości i złożymy sobie natchnione życzenia, a potem uwierzymy w magię.
Lecz koleje losu odzierają nas ze złudzeń i stajemy się coraz bardziej cyniczni. Bywa jednak, że coś w nas mięknie - jakieś odległe wspomnienie tkwi w smaku piernika upieczonego przez mamę. Lubimy myśleć, że ciastko nie jest tylko sumą składników, bo smak określa kochające nas serce. Mózg przywołuje wszystkie skojarzenia, jakie budzą w nim choinki, aniołki i wypieki. Czasem nawet chciałby, żeby przyszedł do niego jakiś Bóg - jak do cuchnącego owczym łajnem pastucha w Betlejem.
Nie sądzę jednak żeby do takiego śmierdziela jak ja przyszedł Mały Zbawca. Wyperfumowałem ciało aby nie czuć swej gnijącej duszy. W bebechach kiśnie świąteczne żarcie, a ja nie oczekuję już nawet zrozumienia tylko świętego spokoju. Pozostaje jeszcze zrobić doroczny bilans i wypić lampkę szampana. Nie chce mi się nawet przyjmować żadnych postanowień, bo i tak jestem tylko niewolnikiem systemu. Aby przeżyć będę musiał miotać się w absurdalnym kieracie.
Bo najgorsze jest to, że gdzieś pod warstwami tych wszystkich kostiumów jakie przyszło i przyjdzie mi zakładać, nadal tkwi bezradne i zdezorientowane dziecko. I tak bardzo chce, żeby ktoś pogłaskał je po główce. Powiedział: nie męcz się, odpocznij, zrobię to za ciebie. Święta świętami, lecz czeka nas znów szereg żmudnych obowiązków. Nadzieja to tylko rytuał, który pozwala nam nie zwariować. Zakopani w wyimaginowanym śniegu zbieramy siły i liżemy rany. Politycy odstawiają szopkę, terroryści robią swoje, bomby rujnują świat. W Betlejem głodni ludzie jedzą zgniłe pomidory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz