Ciężko nie zauważyć, że w kraju trwa kampania wyborcza. W zasadzie nic nowego - tu kampania jest stanem permanentnym, jak nie samorządowa to europejska, parlamentarna lub prezydencka. Ta ostatnia to już nawet trwała zanim zaczęła się oficjalnie. A nawet jak akurat nie ma żadnej kampanii to zawsze można się kłócić o kościół i pedałów, ekologię i aborcję, sądy i media...
Ale w trakcie kampanii temperatura tych sporów się podnosi. Nagabują cię koledzy z pracy, osiedlowi emeryci i menele spod budki z piwem, księża, nauczyciele, taksówkarze i każdy kto tylko może. Połowa z nich i tak nie pójdzie do wyborów ale swoje powie. Najlepszą kiełbasą wyborczą w dziejach III RP było sto milionów od Lecha Wałęsy - obecnie licytuje się skromniej, lecz bardziej ideologicznie.
Prezydent w naszym systemie jest tylko swego rodzaju "bezpiecznikiem" lub "długopisem", w zależności od tego kto przejmie parlament. No i może też trochę namieszać głupimi wypowiedziami na arenie międzynarodowej. Może przecinać wstęgi, przypinać jakieś ordery, ułaskawiać przestępców i przyznawać świadczenia specjalne. Na konkretne pieniądze by jednak nie liczył.
Żaden prezydent niczego dla was nie załatwi, tylko polata, pożre i pochleje za publiczne środki, ale nie może być to zwykły burak, bo będą się potem śmieli na salonach. Dwóch decydentów wystawiło do tego wyścigu swoich wysportowanych i uśmiechniętych awatarów. Kaczyński jest za mały, a Tusk rudy. Poza tym jeden mamrocze a drugi sepleni. Do boju stanął więc Nawrocki i Trzaskowski. Tyle że tego pierwszego wyciągnięto w zasadzie z dupy.
Coś tam w życiu robił, lecz zwykła hołota nie za bardzo się interesuje dyrektorami muzeów czy instytutów historycznych. A szkoda, bo dysponują elastycznymi budżetami - można latać na konferencje do Nowej Zelandii albo wynajmować apartamenty. Gdzieś trzeba przecież trenować judo i czytać książki. Dużo się też mówi o niefortunnych znajomościach Nawrockiego w środowisku przestępczym, aczkolwiek konkretnych "haków" poza wspólnymi zdjęciami nie ujawniono.
Koleś zgarnie jednak swoją pulę głosów jako partyjny nominat. W naszej dziwnej "demokracji" głosuje się bowiem na kandydatów wskazywanych przez medialne kombinaty. Trzaskowski był przynajmniej prezydentem Warszawy, lecz nie sprawia wrażenia polityka dużego formatu. Będzie raczej próbował zachowawczo lawirować niż dokonywać rewolucji. Ale może to i dobrze. Niemców coraz trudniej będzie skłaniać do internacjonalistycznej pomocy, bo koniunktura im się sypie.
Na podium ma się znaleźć też "libertariański" Sławomir Mentzen, który przytulić się może tylko do pisowskich socjalistów, lecz przezornie unika roli przystawki. Jego pieprzenie o wolnym rynku obchodzić może tylko wąską grupę wyznawców rozwoju osobistego i kreatywnej księgowości. No ale jak ktoś poradzi sobie bez emerytury w ZUSie to niech głosuje za niższymi podatkami. Jasnym punktem tego programu jest kwestia legalizacji i opodatkowania marihuany.
Reszta to już plankton ze śladowym poparciem. Hołownia i Biejat będą tracić w miarę konsolidacji spolaryzowanego elektoratu wokół politycznych biegunów. Braun nadaje się jedynie do puszczania bąków i innych satyrycznych aktywności. Jakubiak proponuje nam bykowe, żeby skłonić wreszcie młodzież do przedłużenia gatunku polskiego. Zandberg odleciał i wyskoczył z Krajowym Programem Kosmicznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz