Starożytni Grecy rozróżniali dwa rodzaje dobrostanu - hedonia oznaczała zmysłową rozkosz, coś co dzisiaj nazywamy przyjemnością. Eudajmonia to zaś coś więcej niż chwilowe poczucie zadowolenia, to stan poczucia sensu osiągany w wyniku całokształtu swoich działań czyli tak zwane szczęście.
Ujęcie to było na tyle "trafne", że zachowaliśmy je do czasów współczesnych. Filozofowie różnych szkół od wieków przestrzegali, że nie należy zatracać się w pogoni za przyjemnością, gdyż nie wiedzie to do prawdziwego szczęścia. Tu i ówdzie pojawiali się jednak dekadenci kwestionujący głębsze znaczenie życia i zalecający oddawanie się jego urokom.
Jakby nie patrzeć klasyczni hedoniści są niestety mniej szczęśliwi - muszą bez przerwy pić, ćpać, zaspokajać chuć, robić zakupy, chodzić na imprezy i tak dalej, a to zwykle prowadzi do bankructwa i problemów zdrowotnych. W przeciwieństwie do nich poszukiwacze szczęścia dążą do jakiejś formy doskonałości, starając się zmierzać do realizacji własnych ideałów.
Gdy twoje życie zyskuje idealistyczne walory zwykle potrafisz sobie odpuścić pomniejsze gratyfikacje po to by zgarnąć główną nagrodę. Często ma ona nawet wymiar moralny czy intelektualny, choć może wiązać się choćby z różnego rodzaju ambicjami. No i są jeszcze inni ludzie - rodzina, przyjaciele czy towarzysze losu, którzy nadają temu wszystkiemu sens.
Ktoś oczywiście może powiedzieć że to lipa - lepiej oddawać się rozkoszy niż wieść stabilne i umiarkowane życie. Tyle że tym właśnie różnimy się od zwierząt: zwiększoną kontrola wykonawczą. Gdybyśmy ulegali wszystkim impulsom zawodziłoby planowanie i organizacja, łatwo byśmy się rozpraszali i zbaczali z kursu, pakowalibyśmy się ciągle w tarapaty i nie umieli przystosować się do trudnych warunków.
Poza tym bardzo ucierpiałyby nasze relacje społeczne. Musimy w nich stale balansować i trzymać emocje na wodzy, tak aby nie zrazić do siebie innych homo sapiensów - nawet skrajny introwertyk musi przecież załatwiać jakieś sprawy i prosić czasami o wsparcie. W tym celu musimy hamować impulsy kuszące nas do nieuczciwości, agresji, egoizmu... Korzyści ze współpracy bywają większe niż jednorazowy zysk.
Jak to zwykle bywa nie warto jednak popadać w skrajności. Wielu z nas koncentruje się na utrzymaniu dyscypliny - rozwoju zawodowym, nauce, regularnych ćwiczeniach, zdrowej diecie, abstynencji i tym podobnych "zestawach reguł". Wierzymy że trzymając się kurczowo planu niechybnie go zrealizujemy, a wszystko co zgubimy po drodze to tylko nic nie znaczące błahostki.
Nie jest to niestety przepis na szczęście. Nadmierna kontrola wykonawcza skutkuje usztywnieniem zachowania, brakiem elastyczności i spontaniczności, a wreszcie chorobliwym perfekcjonizmem. Gdy nasz "schemat" zaczyna szwankować wpadamy w panikę. Koncentrujemy się bardziej na wyidealizowanej przyszłości niż chwili obecnej.
Wymagamy od innych takiej samej "doskonałości" i zatracenia w celu. Bez przerwy stresujemy się błędami i analizujemy sytuację. Ponieważ jest to bardzo energochłonne może prowadzić od tak zwanego wypalenia, a już na pewno zgorzknienia i upierdliwości. Krępujemy się mentalnym gorsetem, a odstępstwa od narzuconej sobie "normy" wywołują w nas poczucie winy.
Tymczasem przyjemności i szczęście nie wykluczają się tylko wzmacniają. To jak dwie strony tej samej monety. Oddzielne konstrukty opisujące wymiary dobrostanu są z punktu widzenia neurobiologii filozoficzną abstrakcją, gdyż odczuwanie przyjemności i satysfakcja z życia są niemal całkowicie skorelowane. Osoby szczęśliwe znajdują w życiu więcej przyjemności.
Przyjemności wynikają z zaspokajania naszych podstawowych potrzeb są więc niezbędne abyśmy mogli "czuć że żyjemy". Poczucie szczęścia jest jednak czymś więcej - wymaga integracji emocji z wyższymi procesami mózgowymi angażującymi bardziej złożone struktury.
Tak czy siak zjedzenie czekolady, wypicie drinka, zapalenie skręta czy nocne szaleństwo nie zrujnuje od razu naszego życia, a za to może przynieść krótkotrwałą poprawę nastroju. Więc choć cukier, alkohol, substancje smoliste i niewyspanie mogą nam zaszkodzić, to najbardziej szkodliwy jest brak przyjemności. Popularna "mądrość" mówi o konieczności zresetowania się, bo inaczej dostaniesz świra.
Oczywiście przyjemności nie muszą być szkodliwe - czasem wystarczy czytanie książki czy słuchanie muzyki, choć najbardziej cieszy sporadyczne przełamywanie rutyny. Tak jakoś się utarło, że wszystko co przyjemne jest nielegalne, niemoralne albo powoduje tycie... Dłuższe okresy pozbawione intensywnych przyjemności bywają koniecznością, lecz anhedonia (niezdolnośc do odczuwania przyjemności) to już przejaw poważnych zaburzeń. Ciesz się z rzeczy małych!!!



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz