Łączna liczba wyświetleń

65206

wtorek, 25 lutego 2025

WIELKI PRZYJACIEL

 
Andrzej Duda poleciał za ocean gdzie zrobił z siebie idiotę i upokorzył Polskę. Czekał godzinę, rozmawiał dziesięć minut, a w zasadzie szczerzył się, łasił, pozował do zdjęć, kiwał głową i coś tam wybełkotał o bezpieczeństwie i energii atomowej. Cesarz Trump łaskawie potwierdził silny jak nigdy i tak dalej sojusz kowbojsko-sarmacki, a przy okazji nazwał nieszczęśnika swoim wielkim bratem.

Prezydent buraczanej - bo przecież w Europie Wschodniej nie ma bananów - republiki, tak się rozpromienił, że omal nie dostał ataku padaczki. W każdym bądź razie jelita mu się z pewnością po tej ekstazie udrożniły. Na twarzy ujawniło się bezgraniczne podniecenie - wyglądał jak pies merdający ogonem, zaczął się ślinić, emocje odebrały mu godność. Ale najważniejsze, że zdążył przed Macronem i Starmerem.

Te zachodnioeuropejskie świnie może i będą podejmowane w Białym Domu z orkiestrą, dywanem i nawet jakimś hamburgerem przyniesionym na srebrnej misie, lecz Andrzej jako pierwszy rozmawiał z samym Bogiem. Mógł oczywiście porozmawiać przez telefon, ale ciężko się do Trumpa ostatnio dodzwonić, a poza tym było to wydarzenie medialne. W dzisiejszych czasach liczy się obrazek, a nie rozmowa.

Niestety obrazek wypadł dosyć blado. W nowym układzie sił Polska staje się piątym kołem u wozu. O ile Bidenowi chciało się jakkolwiek pomagać Ukrainie, byliśmy wielkim hubem przez który przetaczało się całe amerykańskie żelastwo. Co niektórzy zaczęli snuć jakieś wizje o wielkiej roli jaką mamy do odegrania w Europie, o międzymorzu i tym podobnych dyrdymałach, lecz ostatecznie wyszło jak zwykle.


Oddaliśmy w tej słusznej sprawie moralne przysługi, lecz zmieniła się sytuacja i teraz możemy jedynie potakiwać wielkim tego świata. Absurdem jest twierdzenie, że z Ameryką łączą nas jakieś specjalne relacje, a gwarancje bezpieczeństwa są rytualnym pustosłowiem. Ufać komuś takiemu jak Trump może tylko zdesperowany kretyn. Duda dostał instrukcje żeby zmienić ton i już przyznaje, że odebrałby telefon od Putina. Wielki wojownik zaczął srać ze strachu.

Lubimy ujadać schowani za cudzymi plecami, a teraz nie ma się za kim chować. Zaczynamy więc piszczeć, miotać się, wdzięczyć i nerwowo błagać o litość. Ale litość to kiepska waluta, więc wraca kwestia amerykańskich interesów w Polsce. Będziemy więc na różne zakamuflowane sposoby płacić haracz za ochronę, w nadziei że jeden wielki boss powie drugiemu, że to jego teren.

Oczywiście nie ma innego wyjścia. Tylko cynik może przetrwać we współczesnym geopolitycznym szambie. Ciężko powiedzieć co zrobiłaby Kamala Harris, choć raczej dozowała by militarną kroplówkę i grała na osłabienie Rosji. Lepsza taka pomoc niż żadna, ale z powodów ideologicznych i powiązań międzynarodówki partyjnej wyhodowaliśmy w kraju plemię szkodników, bardziej skoncentrowanych na swej maskaradzie niż interesach narodu, ludu, populacji czy jak tam zwał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz