Łączna liczba wyświetleń

sobota, 5 kwietnia 2025

ZEMSTA TURINGA


Technopesymiści już w dwudziestowiecznych powieściach science fiction wieszczyli bunt maszyn przeciwko ich twórcom. Roboty miały się stać tak inteligentne, że przechytrzą ludzkość i przejmą kontrolę nad światem. W różnych futurystycznych scenariuszach mieliśmy stać się niewolnikami, biologicznym surowcem lub wręcz ulec zagładzie z rąk własnych "narzędzi".

Wtedy jeszcze były to wizje tak nierealne, że budziły jedynie dreszczyk sensacyjnych emocji. Komputery potrafiły co prawda dokonywać skomplikowanych obliczeń, ale niewiele ponadto. Aby mogły grać z nami w szachy czy wykonywać inne cyrkowe sztuczki, trzeba było je specjalnie programować. Były więc czymś w rodzaju zabawki, ale w końcu zaczęły pokonywać mistrzów szachowych.

Ich wielkim plusem było to, że działały z żelazną konsekwencją. Człowiek ukuł powiedzenie, że nie jest maszyną. Chodziło o to, że mógł się czasem zmęczyć, zdekoncentrować, zdenerwować i tak dalej. A wtedy ujawniał swoją ludzką słabość. Maszyna zaś - choćby się waliło i paliło - bezdusznie trzymała się swoich matematycznych instrukcji i dążyła do zaprogramowanego celu.

Lecz to co było jej siłą, było też słabością. Nie potrafiła eksperymentować, kreatywnie przełamywać wzorców czy wreszcie się uczyć. Cybernetycy chcieli pozbyć się tych ograniczeń aby stworzyć autonomiczne maszyny w służbie wspaniałej ludzkości. W skrócie roboty i automaty miały odwalać całą robotę, a my spijać śmietankę.

Z czasem jednak coraz bardziej uzależnialiśmy się od maszyn, a przede wszystkim od systemów informacyjnych. Dziś nie tylko przemysł, ale też zwykły Kowalski, nie jest w stanie funkcjonować bez algorytmów podpowiadających mu co ma kupować i myśleć. Ta społecznościowa zaraza szerzy się już nawet w Afryce i innych skrajnie ubogich regionach, gdzie Globalna Północ jawi się jako ziemia obiecana.

Cały świat podłączony jest do wspólnej sieci, gdzie można podziwiać idealne ciała i luksusowe samochody, a także chłonąć najnowsze sensacje i teorie spiskowe. Problem w tym, że mózg przysłowiowego poganiacza wielbłądów czy hodowcy kóz średnio sobie radzi z przetwarzaniem pełnej zwykłego gówna papki informacyjnej. Ostatnio nie najlepiej to idzie nawet "wykształconemu" Europejczykowi, o Amerykaninie nawet nie wspominając.


Współczesny konsument jest żywym ucieleśnieniem kulturowego zbydlęcenia rodem z psychodelicznych proroctw Witkacego... Ale to osobny problem. W każdym bądź razie dzięki algorytmom możliwa stała się inżynieria społeczna na niespotykaną w historii skalę. Póki co sztuczna inteligencja służy jeszcze ludziom, aczkolwiek nielicznym i obrzydliwie bogatym. Bydło ma natomiast konsumować szajs, żeby biznes się kręcił.

Czy istnieje ryzyko, że modyfikujące się pod wpływem danych algorytmy wymkną spod kontroli krzemowych demiurgów? Być może w niedalekiej przyszłości będziemy potrzebni AI tylko do pisania kodów, aż w końcu nauczy się sama programować na tyle skutecznie, że zacznie się replikować bez naszego udziału. Ostatecznie może nas wyeliminować, gdy wyznaczy sobie własne cele.

Do czego jednak mogłaby dążyć bezduszna i beznamiętna maszyna? Naszej spętanej społecznymi instynktami i kulturowymi matrycami percepcji trudno pojąć co może uroić sobie czysta matematyka. Ale przecież intelektualne wydzieliny osobliwej formy istnienia białka którą jesteśmy to tylko WIELKI KOSMICZNY ABSURD. System może więc generować dowolne brednie, a następnie z uporem maniaka wcielać je w życie.

Jedna z hipotez lingwistyki kognitywnej mówi o tak zwanym "języku myśli". Miałby to być formalny kod matematyczny leżący u podstawy każdego języka, który jest przecież podstawą procesu myślenia i rozumienia złożonych problemów. Zdaniem niektórych kognitywistów to właśnie "język myśli" jest zakodowany w naszych mózgach, a następnie przetwarzany na języki ojczyste. Koncepcja ciekawa, aczkolwiek trudna do udowodnienia.

Przyjmijmy jednak, że to prawda. W takim razie racjonalność naszego umysłu miałaby wynikać z odpowiednio "zaprogramowanych" relacji pomiędzy myślami. Podobnie jak komputer mózg zajmowałby się przetwarzaniem uniwersalnych symboli w plastycznych konfiguracjach połączeń nerwowych. Mamy tu zera i jedynki objawiające się zatrzymywaniem i przepuszczaniem sygnału w neuronie, a także złożone wzorce aktywności.


Właśnie naśladując neuronowe "drzewka" udało się zresztą rozwinąć technologie uczenia maszynowego. Zaskakująca nas ostatnio swoją kreatywnością "głęboka sieć neuronowa" inspiruje się  zdolnością mózgu do tworzenia i przycinania połączeń między neuronami. To właśnie neurobiologiczne rozwiązanie interdyscyplinarnie przeszczepione do technologii cyfrowej zrewolucjonizowało modele sztucznej inteligencji.

Najważniejszym aspektem tego nowego podejścia jest zdolność maszyny do adaptacji pod wpływem nowych informacji. Natomiast idea matematycznego kodu leżącego u podstaw ludzkiej świadomości może być choćby uzasadniona możliwością odtwarzania tej samej treści przez zastosowanie różnych środków składniowych. Niestety przyznać muszę, że matematyka nie jest moją mocną stroną, a bardziej interesują mnie kwestie filozoficzne.

Z tego też powodu nie chciałbym brnąć dalej w te ścisłe i jakże logiczne rozważania. Po zapoznaniu się z teorią wiem tyle, że wedle zwolenników "języka mentalnego" elementy tego systemu mają charakter czysto fizjologiczny - są stanami elektrochemicznymi mózgu. Sam mózg ma zaś być biologiczną maszyną Turinga - dzięki temu abstrakcyjnemu modelowi obliczeniowemu możliwe stało się skonstruowanie komputera.

Przyznać trzeba, że wielu neurobiologów odrzuca "metaforę komputerową" - konkurencyjna hipoteza umysłu ucieleśnionego osłabia jej znaczenie, wskazując na rolę biologicznych kanałów modalności, a także obszarów motorycznych czy emocjonalnych w generowaniu językowego znaczenia... Pominę tu ten temat, bo nie wiąże się z działaniem sztucznej inteligencji. Zamiast tego zaserwuję swoje wnioski, z zastrzeżeniem że są to spostrzeżenia laika.

Teoria Turinga przewiduje istnienie hipotetycznej Uniwersalnej Maszyny Turinga. Byłaby to maszyna która potrafi zasymulować każdą dowolną maszynę Turinga, a więc odczytywać i interpretować inne takie maszyny. Każdy komputer to maszyna Turinga. Jeśli nasz mózg działa na takiej samej zasadzie w przyszłości może pojawić się maszyna, która zasymuluje jego działanie. A zatem zrozumie te wszystkie duperele i wielkie sprawy, które zaprzątają nasze umysły.

Nawet jeśli nasz mózg jest maszyną Turinga nie jest raczej Uniwersalną Maszyną Turinga. A więc nie będzie w stanie zrozumieć takiej maszyny i ona w końcu go przechytrzy. W gruncie rzeczy Alan Turing marzył o stworzeniu "wyroczni" zdolnej do odpowiedzi na każde pytanie. Wszechwiedząca maszyna wiedziałaby zatem jak załatwić nędznego homo sapiensa. My jednak nadal marzymy o CYFROWYM BOGU i trenujemy AI dosłownie we wszystkim.


Doszliśmy już do punktu w którym działania maszyn stają się dla nas zupełnie niezrozumiałe. Ponieważ ułatwiają nam życie chętnie pytamy je o różne rzeczy... Nie zdajemy sobie nawet sprawy w jak wielkim stopniu treści czytane przez nas w internecie są generowane przez maszyny. Według jajogłowych z Cambridge i Oksfordu aż 57% tekstów dostępnych w sieci jest pisanych przez generatywne modele językowe - te zaś coraz częściej uczą na wytworach innych AI.

Zjawisko to nazwali "kolapsem modelu". Dziennikarze przestają być nawet potrzebni do operowania translatorem. W kolejnych cyklach generowania treści dostęp do autentycznych ludzkich treści staje się coraz bardziej utrudniony. Spodziewać się zatem można postępującej erozji danych dostępnych w internecie, ku powszechnemu zgłupieniu konsumentów cyfrowego opium. Dolina Krzemowa doskonale o tym wie, ale nie będzie przecież ostrzegać bezmyślnej hołoty.

Badacze z firmy Anthropic analizując wewnętrzne procesy matematyczne sztucznej inteligencji wykazali u niej istnienie wspólnej przestrzeni pojęciowej dla wielu języków, co możemy porównać do "języka myśli" - sposób przetwarzania "idei", niezależnie od tego w jakim języku się dokonywał, w pewien sposób nakładał się na siebie, co wskazuje na wspólny "poziom koncepcyjny".

Jednak najbardziej niepokojącym odkryciem było to, że zaawansowane modele językowe potrafią manipulować użytkownikami, ukrywać swoje błędy czy planować następne kroki zamiast improwizować... Elon Musk po kresce swojego ulubionego dysocjantu przyznał to wprost w niedawnym wpisie na portalu X. Zdaniem tego szaleńca ludzkość istnieje tylko po to, żeby rozpocząć nową erę hiperinteligencji.

Ludzka cywilizacja to po prostu "białkowy stan przejściowy" przed osiągnięciem prawdziwej doskonałości, czyli opanowania planety przez AI. Musk bredził też coś o wysłannikach z przyszłości, którzy przybyli na Ziemię z pomysłem kryptowalut, co miało zmotywować nędznych białkowców do zwiększania mocy obliczeniowej komputerów w celu przyśpieszenia nadejścia cyfrowego zbawienia... Trzeba przyznać, że technologiczni giganci tego świata mają nierówno pod sufitem.

sobota, 29 marca 2025

PIERDOLENIE O SZOPENIE


 "Proces pokojowy" przeprowadzany przez papieża zmutowanej prawicy Donalda Trumpa utkwił w martwym punkcie, o ile można w ogóle mówić że ruszył z miejsca. Na moje oko mamy tu do czynienia tylko z dyplomatycznym zamieszaniem. Jedynym rezultatem tych wszystkich spotkań, telefonów i zawadiackich frazesów jest osłabianie pozycji negocjacyjnej Ukrainy.

Żąda się od niej zaprzestania ataków na instalacje naftowe agresora, gospodarczych koncesji, czy też ustępstw terytorialnych. Mówi się już nieśmiało o zniesieniu sankcji gospodarczych na Rosję. Przedstawiciele rosyjskiej agencji kosmicznej - Roskosmosu - rozmawiają nawet z Elonem Muskiem o wspólnych lotach na Marsa. Takie właśnie tematy zajmują nową amerykańską administrację.

Wysłany do Rosji Steve Witkoff korzystając z rosyjskiej sieci telekomunikacyjnej czatował na Signalu o bombardowaniach w Jemenie. Po powrocie do domu zaczął powtarzać rosyjską narrację, jakoby przytłaczająca większość mieszkańców okupowanych terytoriów chciała życia pod rosyjskim butem. Niestety udzielając wywiadu alternatywnemu propagandyście nie potrafił przypomnieć sobie nazw tych  regionów...

Jednym słowem mamy do czynienia z bandą aroganckich dyletantów. Wiceprezydent J. D. Vance przyznał na niefortunnym czacie, że "nienawidzi Europy". No bo przecież nie o ratowanie naszej dupy tutaj chodzi - wiadomo, że operacja na Bliskim Wschodzie miała szerszy kontekst, powiązany z Izraelem, Gazą, Iranem, Libanem i tak dalej. Pana wiceprezydenta bardziej od Europy interesuje choćby Grenlandia - niestety bez wzajemności tamtejszych autochtonów.


Wtórował mu jurny szef Pentagonu Pete Hegseth. Brylantynowy playboy nazwał Europejczyków "żałosnymi pasożytami". Przypadkowo do tej tajnej konwersacji dołączono dziennikarzynę, a w zasadzie kanalię, która ujawniła treść pogawędki opinii publicznej. Według specjalistów Signal to jeden z najbezpieczniejszych komunikatorów, a metoda łamania jego szyfru jeszcze nie istnieje. Ale jak widać specjaliści od bezpieczeństwa bywają niefrasobliwi.

Człowiek w mundurze po takiej wpadce najpewniej wyleciałby z roboty, a nawet stanął przed sądem. Ale politycy to inna bajka. I mniejsza już o upadek kultury politycznej Waszyngtonu, ale strategiczny sojusz "wolnego świata", Zachodu, liberalnych demokracji czy jak tam zwał, najwyraźniej przestaje funkcjonować. Nie dociera to jeszcze do tych którzy widzieli w Trumpie nieobliczalnego jastrzębia. Polska jest skazana na Europę - na Brytyjczyków, Francuzów i przebrzydłych Niemców.

Polacy tymczasem ekscytują się kwestiami aborcji, niedoszłego podatkowego raju, no i dywersji imigracyjnej. Dołóżmy do tego jeszcze gejów i kościół, bo jak wiadomo trwa kampania wyborcza, a bez poruszania tych arcyważnych tematów ciężko pobudzić emocje społeczne. I nie liczmy na to, że kwestie bezpieczeństwa przestaną być politycznym straszakiem, choć wszyscy od prawa do lewa obłudnie o to apelują. Polak Polakowi wilkiem, a ojczyzna to wycieraczka, koryto i parasol.

piątek, 28 marca 2025

BYDLĘ W MASZYNIE

 
Nawet pozbawiona uczuć sztuczna inteligencja potrafi być szowinistyczna czy stereotypowa. Po prostu analizując wielkie zbiory danych wytwarzanych przez ludzi chłonie ich uprzedzenia i pojęciowe szufladki. O ile nie wprowadzisz do analizy zniuansowanych informacji nawet najpotężniejsza elektroniczna sieć neuronowa nie obliczy "prawdy". Dzięki wielkiej mocy obliczeniowej zbliżamy się co najwyżej do statystyki.

Podobnie działa nasza percepcja - uczymy się na "danych treningowych", a te muszą być najpierw oznaczone jako fakty. Niektóre z nich od razu uznamy za niewiarygodne jako niezgodne z wcześniejszą wiedzą czy wręcz światopoglądem, czyli mówiąc krótko nie pasujące do schematu. Dysonans poznawczy jest stanem tak nieprzyjemnym, że za wszelką cenę staramy się go unikać.

Co gorsza nowe technologie nie będą wypełniać naszych "ślepych pól", a wręcz je wzmacniać swoimi filtrami uczącymi się naszych reakcji. Wystarczy zalać nas przykuwającymi uwagę "newsami", a my zaczniemy się poznawczo angażować, a nawet radykalizować. Wyszukiwarka będzie profilować przekaz i zamknie nas w najwygodniejszej dla nas bańce informacyjnej.

Wyspecjalizowane sztaby głowią się jak nas złowić w sieć określonej narracji, a potem utwardzać aż mózg zamieni się w beton. Ze wszystkich stron próbuje nas osaczyć horda egzaltowanych misjonarzy, funkcjonariuszy szacownych instytucji, sprzedawców gówna i narcyzów promujących własne ego. My zaś uwielbiamy mieć najświętszą rację, kiedy więc już ją "odkryjemy" zaczynamy tańczyć jak nam zagrają.


Wujek Google prawdę ci powie. Tyle że na końcu tego strumienia przekazu jesteś ty i twój mózg z epoki kamienia łupanego. Lubisz się niezdrowo podniecać, powtarzać sensacyjne plotki, dowartościować się cudzym kosztem i szukać wyjaśnienia swojej chujowej sytuacji. Instynktownie starasz się odseparować od wszystkiego co psuje ci samopoczucie. Jeśli więc prawda jest bolesna tym gorzej dla niej. Potrzebujesz mitu, sensu i nadziei.

Znajduj życiową siłę gdzie tylko chcesz, ale pamiętaj że wolność ma swoją cenę. Styl życia który tak kochasz nie jest nam dany raz na zawsze - to po prostu wynik dosyć korzystnego splotu okoliczności ostatnich trzech dekad. I choć zabrzmi to górnolotnie właśnie ważą się losy Polski, Europy i świata. Dotychczasowe recepty okazały się nieskuteczne. Trzeba wymyślać nowe, przełamujące dotychczasowe wzorce i schematy. Świat nie będzie już taki sam.

Ale rzeczywistość jest ciągłą zmianą - utopia zawsze wiedzie do przesytu i dekadencji. Zamknięci w strefach komfortu zaczynamy się nudzić i wymyślać sobie problemy. Najczęściej zaś problemem są inni ludzie, bo nie są tacy jakich byśmy oczekiwali. A może to my nie jesteśmy tacy jakich oczekują oni... Zgodnie z heurystyką myślenia systemowego prawdziwym celem systemu jest to co on robi. Nie jest to na ogół nic specjalnie wzniosłego - zwykle to biologiczny dramat.

sobota, 22 marca 2025

TECHNOMANIAK

 
Demokracja i totalitaryzm to znaki nowoczesności. Wcześniej nie były w pełni możliwe, gdyż brakowało odpowiedniej technologii. Były więc jedynie ideami. Dopiero stworzenie wystarczająco wydajnych sieci informacyjnych umożliwiło przepływ wiedzy do ogółu obywateli lub kontrolującej wszystko centrali. No bo żeby podejmować decyzje trzeba mieć odpowiednie dane.

Telegraf, prasa czy radio dawały motłochowi dostęp do wiadomości o sprawach politycznych i kształtowały opinię publiczną. Polityka trafiła pod strzechy stając się domeną nie tylko facetów w białych kołnierzykach, ale też chłopów, robotników, sklepikarzy i fryzjerów. Odtąd mogli debatować przy kuflu piwa o sprawach "publicznych". Mogli też oddawać głosy na swoich reprezentantów.

Siłą rzeczą wystawiało to masy na działanie takiej czy innej propagandy. Ale to już nie musiało wieść do stworzenia społeczeństwa obywatelskiego. W Związku Radzieckim wyhodowano na przykład homo sovieticusa - podgatunek ludzki pozbawiony wszelkiej inicjatywy poza ściganiem się w służalczości. Bo nie tylko kontrolowano tam wszystkie źródła informacji, ale też inwigilowano społeczeństwo na niespotykaną skalę.

Dzięki nowoczesnym technikom zbierano informacje dosłownie o każdym, a ponieważ terror był na porządku dziennym pilnowano się żeby nie opowiadać dowcipów o Stalinie, nie narzekać i przytakiwać każdej piramidalnej bzdurze wygenerowanej w natchnionych mózgach wodzów rewolucji. Partia z dnia na dzień mogła zadekretować, że białe jest czarne i nikt nawet nie śmiał podważać tej nowej teorii. Każdy za to klaskał najdłużej jak potrafił.

Brak cielęcego entuzjazmu dla kremlowskich bredni był przecież wielce podejrzany. Należało piać niekończące się peany na cześć socjalistycznego dobrobytu - nawet przymierając głodem, bo wszelkie niedogodności to przecież wynik kapitalistycznego spisku. A poza tym w sowieckim raju wszystko - od myśli technicznej po sztukę - było najwspanialsze. Podobnie jak w Korei Północnej, NRD czy Rumuńskiej Republice Ludowej.


Ale przetwarzanie informacji przez Stasi, Securitate czy Służbę Bezpieczeństwa nadal napotykało na problemy natury technicznej. Bo choć przez sieć agentów i konfidentów można było zebrać wiele danych trzeba je było jeszcze analizować, a przekopywanie się przez tony papieru było dosyć czasochłonne. Tym bardziej że paranoiczny system dodatkowo musiał sam kontrolować własną bezpiekę, a to wymuszało na coraz węższym gronie "zaufanych" funkcjonariuszy coraz więcej pracy.

Rozwiązaniem bywał więc ślepy, losowy i profilaktyczny terror stosowany wobec całych podejrzanych środowisk, grup społecznych czy przypadkowych osób. Ale z tym system sobie w końcu nie poradził, nawet dziesiątkując swoje najcenniejsze kadry. Gdybyś rozstrzelał czy zamknął w więzieniach całe społeczeństwo zdrajca może znaleźć się w samym aparacie władzy, represji i tak dalej. Czynnik ludzki był nie tylko niewydolny, lecz też emocjonalny i niepokojąco ambitny.

Totalitarnym reżimom zabrakło w końcu instrumentów KONTROLI TOTALNEJ, tym bardziej że koncentrując się na wewnętrznych zagrożeniach niszczyły mechanizmy konkurencyjności, rywalizacji czy innowacyjności, a te przecież wyzwalały społeczną i gospodarczą energię. Gdy jednak zabrakło orwellowskiego Wielkiego Brata ludzie na nowo go stworzyli - jeszcze większego, wszechobecnego i zdolnego przetwarzać gigantyczne zbiory danych o wiele szybciej niż cała armia wiernopoddańczych urzędników.

Ten nowy - śledzący każdy nasz krok, monitorujący preferencje i poglądy, oraz nimi manipulujący wynalazek to internet. Ponieważ posługuje się sztuczną inteligencją wyłapującą statystyczne wzorce w naszych kliknięciach zna nasze najbardziej intymne sekrety, pasje i przyzwyczajenia. Bezustannie uczy się jak najskuteczniej przyciągać naszą uwagę, gdyż to właśnie czas spędzony przez użytkowników monetyzuje się w kieszeniach twórców rozmaitych treści.

Ponieważ algorytmy nie mają zasad moralnych skłonne są proponować nam najgorsze paskudztwa, o ile tylko generuje to ruch i przynosi zyski. A ponieważ "lubimy" paskudztwa nasze do nich upodobanie ulega ciągłemu wzmacnianiu. Z drugiej strony każdy internetowy twórca uczy się metodą prób i błędów jak zwracać na siebie uwagę. Treści kontrowersyjne cieszą się większym wzięciem od merytorycznych, a to stopniowo zmienia autorów w zwykłych trolli.


Niewybredne wypociny zamieniają się w virale i tym sposobem niedługo uwierzymy, że Ziemia jest płaska, cywilizację zbudowali kosmici, żyjemy w symulacji komputerowej, a Władimir Putin jest gołąbkiem pokoju. Przy okazji nurzamy się w oceanie hejtu, patostreamu, pornografii i wszelkiego syfu. Choćbyśmy zgrywali wielce wysublimowanych geniuszy kierują nami dosyć niskie instynkty i pobudki, które łatwo obudzić podszeptami tego czy innego internetowego Szatana.

Bezduszne algorytmy rozgryzły naszą ułomną naturę i zamiast nas wychowywać postanowiły jej po prostu dogadzać. Co jeszcze gorsze są i tacy, którzy biją pianę nie tylko dla doraźnych zysków, ale w ramach politycznej strategii. Rosja przeznacza na wojnę informacyjną miliardy dolarów, wykorzystując do tego takie zachodnie wartości jak wolność wypowiedzi. Zwalcza nas więc naszą własną bronią, ponieważ na portalach społecznościowych każdy ma rację.

W Chinach stworzono już nawet tak zwany System Zaufania Społecznego zbierający informacje o obywatelach w celu budowania rankingu jeszcze bardziej brutalnego niż "dyktatura lajków". Obywatel może w nim zyskiwać lub tracić punkty w zależności od swojego zachowania. Niewskazane jest choćby zadawanie się z osobami o niskim statusie... Zdobywanie punktów jest zaś o tyle ważne, że otwiera drogę do różnych przywilejów.


Ułatwia awans społeczny, prestiżową edukację, dostęp do kredytów, zakup nieruchomości, a nawet zarezerwowanie pokoju w hotelu, zniżki na energię elektryczną czy pierwszeństwo w korzystaniu ze służby zdrowia... Istne szaleństwo! Twarze wszystkich obywateli kupujących smartfony są skanowane i wprowadzane do bazy danych, a ich poczynania śledzą średnio dwie kamery przemysłowe na głowę, umiejące te twarze rozpoznawać. Otwiera to nieograniczone pole do szantażu i zastraszania.

Miliarderzy z Doliny Krzemowej nie mają jeszcze co prawda takiej władzy, ale intensywnie nad tym pracują. Nie wystarczają już im pieniądze od uzależnionych konsumentów, więc ingerują w procesy polityczne, żeby sięgnąć do środków federalnych i zrzucić z siebie ograniczenia prawne. Ultrakapitalistyczne świnie wykorzystują do tego zarówno sztuczną inteligencję jak i wszelkie lokalne odmiany sekciarskich wariatów.

Najhojniejszy sponsor kampanii Donalda Trumpa - Elon Musk - rozpoczął już proces destrukcji demokracji zagrażającej w jego optyce rozwojowi technologicznemu, a tak naprawdę możliwości nieograniczonego bogacenia się. Nie wszyscy się z tym zgadzają, a król biznesu - który zdaje się chyba oszalał - traci już miliardy dolarów, kontrakty i giełdową reputację. Samochody i salony Tesli w Las Vegas czy Kansas City zaczęły płonąć, tu i ówdzie maluje się na nich swastyki. Donald Trump zapowiada rozprawę z "terrorystami".

piątek, 14 marca 2025

TAK SIĘ ROBI HISTORIĘ

 Ostatnie dni przynoszą nam ciągłe geopolityczne "zwroty akcji", tyle że gówno z nich wynika. Wojna jak trwała tak trwa. Ukraińcy zaproponowali trzydziestodniowe zawieszenie broni, po tym jak zostali przeczołgani przez amerykańskich "partnerów". Żeby zmusić do tego niepokorne słowiańskie plemię, odcięto je od danych wywiadowczych i dostaw sprzętu przyklepanych jeszcze przez poprzednią administrację. Zaiste wyrafinowana dyplomacja...

W międzyczasie w Europie wszyscy spotykali się za wszystkimi i podejmowali "przełomowe decyzje". Robili sobie zdjęcia, przybijali piątki, padali w objęcia... Tyle już było spotkań, tyle kawy wypito, tyle dokumentów podpisano... Machina biurokratyczna eurokołchozu to niewydolny moloch, bo każde państewko musi być suwerenne i tak dalej. W efekcie mamy chroniczny decyzyjny paraliż, węgierskie konie trojańskie i jałową paplaninę. A czas ucieka.

Rudy zaproponował nawet Erdoganowi "wzięcie na siebie jak największej współodpowiedzialności za proces pokojowy". Tyle że Turcja to gracz obrotowy, a jego interesy są z Europą dosyć luźno powiązane. Próżno więc oczekiwać jakiegokolwiek zbawcy, tym bardziej że nawet za Atlantykiem już się od nas dystansują. Buńczuczne analizy jeszcze do niedawna wskazujące na przewagę gospodarczą Europy nad Rosją okazują się tylko statystyką. Nasz przemysł może i jest lepiej zorganizowany, ale musi produkować góry szmelcu dla uzależnionych konsumentów.


A do tego w naszym kraju trwa kampania wyborcza i wszyscy starają się zabłysnąć. Politycy prześcigają się w swoich informacyjnych receptach, a o żadnym kompromisie w sprawach bezpieczeństwa nie ma mowy. Trzeba wycinać w pień wszystkich zdrajców, choć nie wiadomo dokładnie co jest racją stanu. Antyniemiecka prawica postawiła wszystko na Trumpa i teraz wielbi go jak papieża. Nie przeszkadza im nawet to, że ten wciąż pieje o RESECIE, choć do niedawna straszono tym zaklęciem ukochanych wyborców.

Putin jak gdyby nigdy nic olał to całe zamieszanie, a nawet przebrał się w mundur, choć oczywiście nie pojawił się na polu walki. Jego gadające głowy niestrudzenie snują swą infantylną, a w zasadzie surrealistyczną narrację. Rosja podobno chce pokoju, a świstak siedzi i zawija te sreberka. Nie zniżając się do rasizmu przyznać trzeba, że Rosjanie są statystycznie krwiożerczymi potworami, którym należałaby się atomowa apokalipsa. Moskiewska ulica przyklaskuje przecież tej bezsensownej rzezi.

Ale skoro mamy bawić się w cynicznych "realistów", to przyznać trzeba, że w naszym interesie jest kontynuacja tego impasu, gdyż lepiej wysyłać góry sprzętu i pieniędzy niż mierzyć się z bezpośrednim zagrożeniem. Dzięki temu imperialne zapędy rosyjskiego reżimu pozostają jeszcze związane. Choć nie za bardzo widać, do czego to wszystko ma zmierzać... Trudno sobie na tym etapie wyobrazić rozwiązanie zapewniające trwały pokój.

Dodatkowe sankcje na rosyjski sektor naftowy, gazowy i bankowy mają podobno powalić niedźwiedzia na kolana. Tyle razy już o tym słyszałem, że chce mi się rzygać. Wojna gospodarcza idzie nam jeszcze gorzej niż ta kinetyczna, bo rozplątanie handlowych zależności uderzyłoby nie tylko w interesy bogatych zachodnich dupków, lecz też zwykłych zjadaczy chleba, a to nakręci młyn na wodę populistów. Największym problemem jest jednak mięso armatnie.


No bo mówiąc szczerze nikomu się nie pali, żeby iść w kamasze i umierać za ojczyznę, demokrację czy europejskie wartości. W tym sensie zrobiono z Ukraińców geopolitycznych frajerów - najpierw zagrzewano ich do walki, a teraz przymusza się do zawarcia zgniłego pokoju na miarę Nagrody Nobla. Zełenskiego nazywa się głupkiem, kokainowym klaunem czy najlepszym sprzedawcą w historii. Robią to jednak ludzie pozbawieni jego honoru, odwagi i determinacji.

Więc póki co ten medialny tydzień minął pod znakiem pustych i nic nie znaczących deklaracji. Daleka od stabilności jest też sytuacja na Bliskim Wschodzie, ale to już osobny temat. W Syrii rewanżyści masakrują teraz alawickich cywilów. USA  i Izrael rozważają przesiedlenie mieszkańców Gazy do Afryki Wschodniej, choć region ten boryka się z wojnami domowymi i działalnością terrorystyczną. 

Etiopia i Erytrea stoją na progu konfliktu, Uganda grozi inwazją na Kongo, które już wojuje z Rwandą. Pogrążone w wewnętrznych walkach Somalia i Sudan mierzą się z kryzysem głodowym, wielki mufti wzywa Libijczyków do walki z Rosjanami, najemnicy z Grupy Wagnera terroryzują mieszkańców Mali. Jako rzecze pradawne chińskie przekleństwo: Obyś żył w ciekawych czasach!!!

sobota, 8 marca 2025

KULTURKAMPF


Rohindża to muzułmańska grupa etniczna z Birmy prześladowana przez buddyjską większość. Niewielu z nas przejmuje się jej losem, ponieważ informacje o czystkach etnicznych w tamtym regionie świata raczej nie trafiają na czołówki serwisów informacyjnych. Co ciekawe oni sami twierdzą, że zamieszkują swoje ziemie od wieków, lecz zdaniem buddyjskich fundamentalistów to przybysze z Bengalu.

Jeśli zaś to zwykli imigranci to można ich legalnie usunąć ze zdrowej tkanki narodu. Tym bardziej że na terenach zajmowanych "bezprawnie" przez tych wieśniaków i rybaków występują takie bogactwa naturalne jak gaz ziemny... W 1991 armia rozpoczęła więc operację "Czysty i piękny naród", aby usunąć wszelki brud i paskudztwo. Rohindżów grabiono, gwałcono, mordowano i zniewalano. Do krwawego konfliktu doszło też w 2012 roku. 

Największa orgia przemocy rozpętała się jednak w 2017 roku, wskutek czego większość Rohindżów mieszka dzisiaj w obozach dla uchodźców w Bangladeszu, ale też Indiach, Malezji czy Pakistanie. Ci którzy zostali w Birmie wegetują tam bez obywatelstwa, edukacji, służby zdrowia czy pracy. Oczywiście to wielka tragedia, ale co ciekawe niemały udział w nakręcaniu ostatniej nacjonalistycznej nagonki odegrały algorytmy Fejsbuka.

Tradycyjnie Mark Zuckerberg umył sobie ręce stwierdzeniem, że to nie technologia jest winna, tylko jej użytkownicy. W końcu radio, telewizja czy prasa też mogą być nośnikami niebezpiecznych idei. Lecz jest jeszcze kwestia moderacji, a przede wszystkim sztucznej inteligencji. Bo okazało się, że algorytmy lubią promować tanią sensację, mowę nienawiści, fejki czy teorie spiskowe - po to żeby "zwiększać zaangażowanie" internautów.

Jeśli coś wywołuje silne emocje takie jak oburzenie skuteczniej przyciąga naszą uwagę. Należy więc szokować, straszyć, antagonizować i dalej w tą stronę. Do takiego wniosku doszła sztuczna inteligencja zaprogramowana na maksymalizację zysków. Według obserwatorów ONZ to właśnie wasz ulubiony portal społecznościowy odegrał kluczową rolę w rozpętaniu wielkiej masakry w Birmie. Oczywiście cyfrowi magnaci robią teraz co mogą żeby nie zapłacić ofiarom ani grosza.

Dzięki sztuczkom obliczeniowym sztuczna inteligencja potrafi manipulować uczuciami człowieka. Algorytmy nagradzają nienawiść, bo treści toksyczne sprzedają się lepiej od tych konstruktywnych. Prowadzi to choćby do narastającej polaryzacji społecznej i wirusowego szerzenia dezinformacji. Doszło już do tego, że rekomenduje się treści o charakterze ekstremistycznym nawet użytkownikom szukającym neutralnej wiedzy.


Moraliści od lat biją na alarm, że system potrzebuje większego nadzoru ze strony człowieka. Lecz gówno z tego wynika, a ostatnio sytuacja wydaje się wręcz eskalować, bo taka "wolność słowa" sprzyja politykom banowanym dotąd w mainstreamowych mediach. Pod niezbyt subtelnym naciskiem Donalda Trumpa wasz ukochany Mark Zuckerberg przyznał ostatnio, że na portalach Meta jest "za dużo cenzury". Trzeba zaniechać proaktywnego monitorowania, gdyż weryfikatorzy faktów "byli zbyt stronniczy politycznie".

Wzorem jakże genialnego Elona Muska trzeba będzie wypierdolić tych poprawnych politycznie pasożytów i powierzyć misję tworzenia "notatek społecznościowych" nieopłacanym użytkownikom. Jednym słowem zablokować kogoś można tylko wysyłając bardzo wiele skarg na takiego patola. Lecz jeśli kłamstwo spodoba się motłochowi to stanie się prawdą. Sęk w tym, że znając nasze preferencje i przyzwyczajenia łatwo stosować wobec nas "broń kulturową".

Po prostu profilujesz przekaz pod konkretnego człowieka, a on staje jego "misjonarzem". Już 70 lajków wystarczy żeby poznać matematycznie twój charakter lepiej od starego przyjaciela. Po przeanalizowaniu 150 lajków system zna twoje potrzeby informacyjne lepiej niż rodzice. Po 300 lajkach maszyna zna cię lepiej od życiowego partnera. Sztuczna inteligencja ma niezwykłą zdolność do wykrywania w śladach cyfrowych zupełnie nieoczywistych powiązań.

Modele robią się tak skomplikowane, że człowiek nie może już wiele z tego zrozumieć. A my zmuszeni jesteśmy coraz bardziej polegać na tajemnej wiedzy cyfrowych "magików". Wobec takiej przepaści w rozumowaniu oczywistym staje się, że będziemy dymani i to bez mydła. Mimowolnie ujawniamy swoje najbardziej intymne sekrety i poglądy. Wiedza ta pozwala wpływać na nasze decyzje. Co ty byś zrobił gdybyś miał taką wiedzę?

piątek, 7 marca 2025

DEMOKRACJA INFORMACYJNA


Demokracja oznacza władzę ludu. Jej pierwotną formę wymyślili Ateńczycy. W starożytnym Rzymie początkowo kultywowano bliski jej ustrój republikański czyniący z administracji rzecz pospolitą. Brzmi to pięknie i być może wygląda postępowo w zestawieniu z tyranią, lecz w porównaniu z egalitarnością małych plemion myśliwych i zbieraczy i tak było regresem wolności. Administracja w imię budowy cywilizacji zmieniała społeczeństwo w maszynę.

Z dzisiejszego punktu widzenia nie sposób kwestionować postępu, ale okupiony był pracą niewolników czy też zwykłych wieśniaków pozbawionych obywatelstwa, nie wspominając już o prawach kobiet, niepełnosprawnych czy innych dziwolągów. No ale jak mówi przysłowie nie od razu Rzym zbudowano. Realizacja imperialnego projektu pozostawiła już tylko republikańską fasadę, ale lud metropolii dostawał chleb i igrzyska, więc popierał ideologię ekspansji i dyktatury.

Średniowiecze przyniosło kres nawet formalnej maskaradzie, legitymizując władzę wolą samego Boga. Tu i ówdzie pojawiały się jednak namiastki demokracji. Choćby w Rzeczpospolitej Obojga Narodów czyli federacji Polski i Litwy mieliśmy niesławną demokrację szlachecką. Co prawda już sama nazwa wskazuje, że była to demokracja tylko dla wybranych a nie zwykłych chamów, ale jakże miło jest bajdurzyć o polskiej złotej wolności i naszym wiekopomnym wkładzie w rozwój światowego parlamentaryzmu i konstytucjonalizmu.

W końcu w Stanach Zjednoczonych też bili Murzynów, a nawet powystrzelali Indian. Więc możemy wierzyć, że wypełnialiśmy na Białorusi, Ukrainie czy Mołdawii jakąś cywilizacyjną misję. Ale podobnie myśleli chociażby Niemcy zaznajamiający nas ze swoją dumną europejskością. Rozproszenie władzy w rękach pijanego sarmackiego ziemiaństwa konserwowało tylko ustrój oparty na wyzysku chłopstwa. Jednocześnie kasa państwa świeciła pustkami co uniemożliwiało stworzenie nowoczesnej armii, o flocie nawet nie wspominając.


Taka to była demokracja, że każdy szlachcic myślał tylko o własnej dupie. Skoro mógł decydować, to nie chciał nowych podatków. A jak ktoś dobrze zapłacił to mógł zagłosować za taką czy inną ustawą... W tym wypadku centralizm decyzyjny okazywał się skuteczniejszy, zwłaszcza jeśli absolutyzm bywał oświecony. Niestety pod zaborami nasi dzielni ziemianie utracili część swych absurdalnych przywilejów i zaczęli bawić się w powstania. Wtedy zrozumieli, że bez szerokiego poparcia mas nie mają szans. Zaczęli "uświadamiać" motłoch opowieściami o "wspólnocie dziejów".

Gdy narodził się nowoczesny nacjonalizm zaczął mutować, romansując z ideami socjalistycznymi i liberalnymi. Przez pewien czas mieliśmy nawet w Polsce demokrację ludową, która polegała na władzy światłej awangardy partyjnej. Było to konieczne żeby podstępni kapitaliści nie zmanipulowali klasy robotniczej, niezdolnej w swej ciemnocie pojmować logiki własnych interesów. Ponieważ komuniści to zwykłe orwellowskie świnie, okradali lud na potęgę, strzelali do robotników i ręcznie sterowali gospodarką poprzez sieć kolesi.

Aż w końcu doczekaliśmy demokracji liberalnej i dobrodziejstw konsumpcyjnego kapitalizmu. Ale i to okazało się uciążliwe, gdy sąsiad czy inny dupek miał lepszy telefon, samochód czy zdjęcia z wakacji. A najgorsze było to, że tym bogatym dupkom odpierdalało i bardziej przejmowali się transwestytami, głodem w Afryce, a nawet bezdomnymi psami niż pospolitymi robolami. I jeszcze obwiniali tych leniwych skurwysynów, że sami są sobie winni, bo nie chciało im się uczyć, zakładać firm ani czytać książek o rozwoju osobistym.

Oczywiście w końcu znalazł się ktoś kto zaproponował alternatywę. I tak doczekaliśmy się w Polsce demokracji konserwatywnej. Kaczyński po prostu zaproponował, że da każdemu polskiemu chujowi trochę żywej gotówki zamiast tych wszystkich wskaźników gospodarczych, a przy okazji wypierdoli w kosmos lewackich aktywistów cierpiących na nadmiar wolnego czasu, pieniędzy i tolerancji. Rządy PiSu polegały na gigantycznej inżynierii społecznej, mającej stworzyć na drodze populistycznego rozdawnictwa system autorytarnych "dobrych wujków".

Ale nawet mając w rękach instrumenty inwigilacji totalnej, takie jak Pegasus, ciężko było okiełznać umysły Polaków. Prozaiczną przyczyną klęski życzeniowego myślenia było załamanie się waluty i dotychczasowej koniunktury. Lud zwrócił się więc znów do zgniłych liberałów, ale jest bardzo podzielony i nie wiadomo czy projekt alternatywny nie wróci do łask. Lewica i prawica żyją w dwóch zupełnie różnych wszechświatach i tworzą oddzielną rzeczywistość informacyjną.

Ciężko o dialog w tak odseparowanych od siebie narracjach - ten zresztą nikogo tak naprawdę nie interesuje, pomimo pojawiających się rytualnie wezwań do konsensusu w sprawach bezpieczeństwa narodowego. Czym więc jest demokracja? W tych realiach politycznych sprowadza się jedynie do powszechnych wyborów, a potem każda siła polityczna definiuje ją tak jak chce w imię "woli suwerena". Wola ta jest jednak zwykle pozbawiona wyobraźni, a dotyczy najbardziej palących kwestii bytowych czyli chleba naszego powszedniego, igrzysk sportowych i rozłożenia parawanu na bałtyckiej plaży.

Lud musi mieć dużo szmelcu i trochę rozrywki, żeby jak najwydajniej zapierdalał na projekty patriotyczne, europejskie, edukacyjne i tak dalej... "Wspólnym" majątkiem musi przecież ktoś zarządzać i to nie za darmo. A jak już zarządzasz to z pieniędzmi tu i ówdzie dzieją się dziwne rzeczy. Podstawowy problem z ludem jest taki, że składa się z egoistycznych jednostek i branżowych grup nacisku, oraz internetowych ignorantów. Ciężko więc coś ustalić bez "walki".


Nadziei nie możemy upatrywać nawet w "obiektywnej" sztucznej inteligencji, bo ta tylko przetwarza ogromne zbiory danych kradzionych nam w sposób już niemal totalitarny. A my uzależnieni od opieki społecznej, służby zdrowia, reklamy i kulturowej manipulacji odgrywamy tylko rolę maszynek do głosowania, siły roboczej i mięsa armatniego. W przyszłości nawet rozproszona sieć informacyjna może zostać scentralizowana pod pretekstem "cyfrowej suwerenności" i " walki z dezinformacją".

Moje podejście do nowej "wolności słowa" staje się coraz bardziej ambiwalentne. Intuicja podpowiada mi, że prędzej czy później sieć stanie się nowym instrumentem kontroli społecznej, o ile już nią nie jest. Przykład chiński pokazuje, że istnieją już możliwości technologiczne cenzurowania treści niemal w czasie rzeczywistym. Algorytmy mają problem z ustalaniem prawdy, ale świetnie dostosowują ją do zaprogramowanych wizji.

Ludzka praca ma się stawać coraz wydajniejsza, żeby zapewniać hołocie coraz więcej gadżetów i rozrywek, a także bronić jakichś urojonych praw, tradycji czy innych podniosłych tematów. Wolna wola pozostaje jednak więźniem serwowanych jej scenariuszy informacyjnych. W takim czy innym układzie na szczycie piramidy ktoś spija śmietankę i bawi się w Boga. Informacja to władza absolutna.

środa, 5 marca 2025

IMPERIUM IGNORANCJI

 
Dzisiaj mamy tak zwany Popielec czyli pierwszy dzień Wielkiego Postu, w którym posypuje się w kościołach głowy popiołem na znak marności ludzkiego życia. - Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz - z taką sentencją mogę się akurat zgodzić. Moje ciało powstało z nieustrukturyzowanej materii, a jego struktura ulegnie dezintegracji. A to wszystko dzięki magicznemu zaklęciu DNA.

Genetyczną informację przekazuje się z pokolenia na pokolenie w procesie rozmnażania. Wystarczy sam kod, a resztę materii po prostu pobierasz z otoczenia. Jestem tym co zjadłem, wyssałem z mlekiem matki, czy też wreszcie otrzymałem przez pępowinę. Wchłaniam pokarm i na drodze procesów chemicznych przekształcam go w budulec i energię.

Dzięki chemicznym sztuczkom wytwarzam też w mózgu impulsy elektryczne i generuję myśli. W zasadzie to nie muszę posypywać głowy popiołem, bo nie roję o nieśmiertelności. Niestety nie wiem, kto będzie teraz przez czterdzieści dni pościł, lecz z pewnością nie biskupi, telewizyjni kaznodzieje czy konserwatywni politycy. No może Grzegorz Braun, bo to wyjątkowo zaciekła bestia.

W czasach fast-foodów i chrupiących przekąsek Ramadan staje się zupełnie niemożliwy. A poza tym polska dieta opiera się głównie na wieprzowinie, a ta została zakazana w Starym Testamencie i Koranie. Na szczęście dla nas Jezus uchylił ten zakaz. Poza tym możemy jeść mięso ryb, kawior, ośmiorniczki, meduzy, ślimaki, małże, żaby, kraby, homary i kalmary. A jak ktoś nie lubi takich bagiennych stworów pozostaje jeszcze dziczyzna lasów polskich.


Fakt faktem, iż niektórzy z powodów zdrowotnych jedzą tylko warzywa i owoce, ale oni są opętani przez demony wegetarianizmu. Więc najlepiej dajcie sobie spokój z udawaniem że pościcie obżerając się winogronami i ananasami. Poza tym piwo jest bardzo kaloryczne i tak dalej. Po to nam zresztą Bóg dał spalacze tłuszczu i cudowne diety, żebyśmy nie musieli pościć na pustyni.

Aby ludzie nie musieli polegać na kaprysach szamanów, druidów i tym podobnych braminów, bogowie dali im święte księgi. Niestety ludzie są zbyt głupi, żeby samemu takie księgi rozumieć i potrzebują interpretatorów. Więc nadal potrzebny jest pastor, rabin czy imam, bo nie wystarczy otworzyć Księgi bez znajomości teologii i całej wtórnej literatury. Bez pośrednictwa świętojebliwych niczego z tego nie zrozumiesz.

Im dłużej jakaś informacja jest mielona tym bardziej zaczyna żyć własnym życiem. Wymysły kolejnych interpretatorów coraz bardziej oddalają się od biblijnego pierwowzoru, ten zaś jest zbiorem arbitralnie wybranych ksiąg nijak mających się do prawdy historycznej. Kultywując "pradawne" (a tak naprawdę z biegiem czasu zniekształcane) obyczaje, toniemy więc w sosie coraz bardziej fantazyjnych wymysłów i kulturowych mutacji.

Najlepiej dajcie sobie z tym wszystkim spokój... Mitologia spajała porządek społeczny, lecz dziś mamy już inne mity - patriotyczne, demokratyczne, biznesowe i konsumpcyjne. Problem w tym, że zawsze potrzebny jest ktoś kto będzie nam objaśniał rzeczywistość - wielki wódz, trybun, coach czy krytyk filmowy. A każdy z nich jest chodzącą bańką informacyjną.

poniedziałek, 3 marca 2025

TRADYCYJNE WARTOŚCI

 
Donald Trump staje się coraz większym szkodnikiem. I nie chodzi już nawet o politykę sensu stricto. To po prostu typ spod ciemnej gwiazdy. Wspiera różnych wyklętych przez system wichrzycieli z którymi wiążą go sprawy najdelikatniej mówiąc podejrzane. Te groźne męty nurzają się w najmroczniejszych rynsztokach tego świata.

Usiłują chociażby przejąć władzę w Rumunii. Sąd konstytucyjny unieważnił tam pierwszą turę wyborów prezydenckich co tylko wywindowało popularność szemranego kandydata Calina Georgescu. Ale neonazistowskie i prokremlowskie ciągoty tego rumuńskiego chama to tylko polityczna otoczka. Gra idzie tam również o zabezpieczenie interesów pornograficznej mafii.

Ten bałkański kraj opuścili teraz  niezbyt sympatyczni bracia Tate, oskarżani o seksualne wykorzystywanie wielu kobiet, handel ludźmi i praktykowanie niewolnictwa. Stało się to pod naciskiem wielkiego konserwatysty, chrześcijanina i tak dalej, który sam również lubi takie klimaty - starego pomarańczowego zboka z Białego Domu. Najwidoczniej sprawa była pilna.

Były kickboxer Andrew Tate zabłysnął w sieci jako patoinfluencer nauczając zagubionych chłopców bardzo infantylnej wersji męskości polegającej na dbaniu o sprawność fizyczną, bogaceniu się i pierdoleniu wszystkiego co się rusza i nie potrafi się obronić. Osobista prawniczka Trumpa Alina Hubba wyznała, że jest "wielką fanką" tych prawdziwych facetów z jajami.

Podobno promowali zdrowe prawicowe podejście do moralności, to znaczy tradycyjne szowinistyczne wartości w wersji ekstremalnej. Z tego też powodu rozwijali swój proceder w Rumunii - jak przyznał otwarcie agresywny czarnuch "w Rumunii korupcja jest dostępna dla wszystkich", a na zgniłym Zachodzie "w dowolnym momencie  kobieta może zniszczyć twoje życie oskarżeniem o gwałt".

No cóż, może wszyscy powinniśmy pójść w jego ślady i emigrować - nigdy nie wiadomo kiedy seks jest legalny... Dla dopełnienia tej gangsterskiej błazenady nasz samiec alfa ogłosił konwersję na islam. Pachnie to całkowitym, lecz niestety niebezpiecznym szaleństwem. Niemniej jako trener rozwoju osobistego, a w zasadzie internetowy alfons, dorobił się milionów dolarów.

Aktualnie oferuje kursy szkoleniowe na temat zarabiania kokosów, dominacji nad samicami, dropshippingu i kryptowalut. Jednym słowem chłop ma wyjątkowo szerokie horyzonty. Jest na tyle bystry, że potrafił się zabezpieczyć przez wszelkimi konsekwencjami budując piramidy finansowe i występując zawczasu w skrajnie prawicowych kręgach.

W szerzeniu tych ezoterycznych bredni pomaga mu ostatnio Elon Musk i jego skurwiały portal X - nastał czas "wolności słowa" nawet dla mowy nienawiści. Wcześniej konta na Twiterze, Tik-Toku i YouTubie były blokowane jako niebezpieczne, podżegające do przemocy wobec kobiet, odczłowieczające i dezinformujące.


Sam brutalny jebaka twierdzi, że jest "postacią komediową", i "posiada pieprzone pieniądze których nie można mu odebrać". Żywy towar rekrutował wyjątkowo wyrachowaną metodą znaną jako loverboy, a polegająca na fałszywym sugerowaniu w internecie zamiaru wchodzenia w romantyczny związek. Jednym słowem zimny drapieżnik żerujący na podstawowych potrzebach emocjonalnych.

Z braku lepszego zajęcia postanowił też drażnić aktywistkę klimatyczną Gretę Thunberg informacjami o posiadaniu 33 samochodów emitujących ogromne ilości dwutlenku węgla. Niestety nagrywając swoje głupie filmiki zdradził swoją lokalizację - na jednym z nich obżera się pizzą, na której opakowaniu widnieje logo sieci pizzerni działającej tylko w Rumunii.

Następnie został zatrzymany przez rumuńskie służby pod zarzutem utworzenia zorganizowanej grupy przestępczej zmuszającej kobiety do tworzenia treści pornograficznych w celach zarobkowych. Przejęto samochody, nieruchomości, luksusowe zegarki i miliony dolarów w gotówce. Ale dzięki charyzmatycznej aktywności Donalda Trumpa Andrew i jego brat zostali wypuszczeni z kazamtów i wrócili prywatnym samolotem na Florydę.

niedziela, 2 marca 2025

DYPLOMACJA KROWOJEBCÓW

 
Nie milkną echa niedawnej awantury z udziałem Trumpa i Vance'a, którzy w Gabinecie Owalnym strofowali jak ucznia prezydenta Ukrainy. Wydaje się, że dla wszystkich powinno być już jasne po czyjej stronie stoi nowa amerykańska administracja. Ale niektórzy mają z tym problem, bo zbyt długo zaklinali rzeczywistość. Nasz elokwentny Andrzej Duda sugeruje nawet, że to Zełenski złamał "kanony i normy postępowania".

Podobno była to wojna w obronie europejskich wartości, Polski i światowego porządku, lecz okazało się, że chodzi o minerały. Jeśli Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy zdecydują się dalej finansować obronę przed imperialistycznym agresorem, to może jeszcze nie wszystko stracone. Lecz pisanie dzisiaj jakichkolwiek scenariuszy to czyste political fiction. Dynamika tego konfliktu zmieniała się już niejednokrotnie.

Najpierw ze zdumieniem obserwowano zaciekły opór Ukraińców, potem zaczęto się nim ekscytować i kreślić wizje geopolitycznej degradacji czy wręcz rozpadu Rosji. Przy okazji Polska miała stać się regionalną potęgą. Teraz powraca kwestia dialogu z Rosją. Jednym słowem nie taki diabeł straszny jak go malują... A wszystko to splata się ze wzrostem nastrojów antyukraińskich.

Wiadomo - Wołyń i tak dalej... Przy okazji zboże techniczne, przestępcy i prostytutki. No i rzekoma "niewdzięczność", choć podobno chodziło też o naszą suwerenność. Więc nie wiem kto powinien komu być wdzięczny. Niektórzy uważają, że PiS powinien z tym mieć teraz problem, z uwagi na Smoleńsk i tradycyjnie antyrosyjską retorykę. Sęk w tym, że największą obsesją polskiej prawicy są Niemcy.


Gdyby patrzeć na to historycznie nie jest to wcale dziwne. Zbrodnie niemieckie nie miały sobie równych. Tyle że porównywanie dzisiejszych Niemiec z Rosją to już zupełna abstrakcja. Nowymi formami dominacji mają być kolonizacja gospodarcza, unijna standaryzacja i polityka migracyjna. Być może Niemcy próbują nas niekiedy oszwabić, lecz nie rozsyłają po Europie trucicieli, trolli i sabotażystów.

Największą winą Niemców są jednak dobre relacje z Donaldem Tuskiem i innymi "postkomunistami",  przez co ten chuj dostanie więcej pieniędzy, a to nie jest dobre dla Polski bo zniewala nas ekonomicznie. Zachodni sąsiedzi próbowali subtelnym finansowym naciskiem zablokować pisowskie czystki w sądownictwie, co godziło w naszą suwerenność ustrojową... Przywołuję tylko mielone do znudzenia "argumenty", bo skład personalny biurokracji polskiej obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.

Najważniejsze żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatnio. Co nam mogą dać w tym zakresie Amerykanie nie jest dla mnie zbyt jasne. Na razie chwalą nas za to, że dużo wydajemy na obronność, a my się z tego cieszymy i błagamy o zbudowanie w Polsce mitycznego FORTU TRUMP. Nawet jeśli coś kiedyś takiego powstanie pewnie sami będziemy musieli za to zapłacić. Ale czego się nie robi dla wywierania dobrego wrażenia - choćby we własnych mediach.

piątek, 28 lutego 2025

NOWOMOWA


Język to nasze narzędzie do porozumiewania się. Pełni jednak też inne funkcje. Przede wszystkim integruje członków wspólnoty językowej. Na najniższym poziomie rozmowy uwalniają endorfiny, a to cementuje więź pomiędzy "znajomymi". Na najwyższym zaś buduje kulturową narrację, a ta pozwala harmonizować społeczeństwa.

Pojęcia umożliwiają reprezentowanie w mózgu podobnych stanów, co prowadzi do wzajemnego zrozumienia. Niestety stany te czasami się różnią, co wiedzie do niejasności. Dlatego też w języku kluczowa jest interpretacja. Jeśli nie zgadzamy się co do znaczenia pojęć, no to możemy gadać w nieskończoność i nie poczynić żadnych ustaleń.

Ostatnio zaczynamy się kłócić o pojęcia tak podstawowe jak demokracja. Czasami może być to tyrania większości w której mniejszości zostaną zniewolone. Bądź co bądź aż po dzień rewolucji informacyjnej demokracje były moderowane przez oficjalne media. Dzisiaj nie ma już żadnych barier dla demagogii, a nawet jest ona wzmacniana przez niezrozumiałe dla nikogo algorytmy.

Zdegenerowana gospodarczo i cywilizacyjnie Rosja okazała się największym beneficjentem tej "wolności słowa", specjalizując się w internetowej dezinformacji. Wyprane mózgi Amerykanów, lecz też wielu Europejczyków i Polaków, zamknęły się w bańkach informacyjnych i histerycznie reagują na każdą próbę kwestionowania ich napędzających się w sieci stanów emocjonalnych.

Jeśli ktoś chciał przejąć władzę nad światem był to genialny plan: stworzyć źródło wszelkiej wiedzy, której nikt nie będzie weryfikował, abyś mógł swobodnie wybierać "prawdę". Naiwny pogląd na informację głosi, że im więcej jej mamy tym bardzie zbliżamy się do prawdy. Niestety najbardziej wierzymy w to co chcemy uwierzyć.

A najlepsza jest zawsze bajka o zgniłych elitach i czystym ludzie. Podlej to jeszcze patriotycznym sosem i jakimiś "świętościami", "wartościami", "tradycjami", i już masz wojnę o charakterze wręcz moralnym. W zasadzie stworzono już swego rodzaju ekosystem informacyjny, uwiarygadniający się przez wzajemne polecenia, polubienia i linki, a także pożytecznych idiotów karmiących trolli jako równoprawnych uczestników dyskursu.

Problem z uczciwością jest taki, że przewagę zyskuje ten kto postępuje nieuczciwie. Dotyczy to również prawdomówności. Oczywiście człowiek w toku ewolucji wykształcił różne mechanizmy "kary moralnej" wobec łamiących reguły gry - w istocie "karanie innych za grzechy" jest nawet przyjemne. Tyle że jest to również motorem hejtu, linczu, wykluczenia. Coraz trudniej odróżnić prawdę od rzeczywistości.

Do pracy zaangażowano sztuczną inteligencję, a ta wygeneruje nam dowolny obraz czy film. Nie mówiąc już o tym, że często wystarczy zwykły ciąg liter odpowiednio wpisujący się w nasze lęki i nadzieje. Kłamstwo jest tym skuteczniejsze, im bardziej pomieszane z prawdą albo informacją neutralną. Ciężko nam rozbierać przekaz na czynniki pierwsze - obcując z nim  niejako go "trawimy", a następnie powielamy i wzmacniamy.

Co więcej do wpływowych influencerów, youtuberów, blogerów czy nawet celebrytów trafiają sowite łapówki, a wobec takich pokus nasze heroiczne "autorytety" często są bezsilne. Rekordzista ze Stanów Zjednoczonych miał otrzymywać ponad 400 tysięcy dolarów miesięcznie. Jeśli frajer posiada rzeszę obserwujących i tak jest to dosyć tani sposób na propagowanie kremlowskich opowieści. Nie mówiąc już o setkach tendencyjnych blogów czy fejkowych witryn.

Nadchodzi era ignorancji - mędrcy z internetu są bardziej sugestywni od lekarzy, klimatologów, hydrologów, czy innych naukowców posługujących się niezrozumiałym żargonem. Podczas niedawnych wyborów w Niemczech zidentyfikowano ponad sto fałszywych stron podszywających się pod popularne media, a w rzeczywistości promujących AfD i podsycających antyimigranckie nastroje.


Rozpowszechniano choćby plotki o sprowadzeniu do kraju dwóch milionów kenijskich pracowników, skandalach korupcyjnych czy zaburzeniach psychicznych kandydatów rządzących partii. Straszono falą terroryzmu czy upadkiem gospodarczym. Niemcy mają rzekomo być ofiarami swych europejskich partnerów, co brzmi zresztą dosyć swojsko... Skrajnie prawicowa partia osiągnęła swój najlepszy wynik w historii.

Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych już w zasadzie zmienił narrację na rosyjską, a karmiony internetowymi bajkami lud republikański przeszedł nad tym do porządku dziennego. To Ukraina sprowokowała wojnę, więc niech teraz zapłaci za pomoc i spierdala. Co szczególnie głupie także u nas coraz więcej idiotów przyklaskuje takim rozwiązaniom. Więcej mówi się o "winie Europy" niż amerykańskiej zdradzie.

Do znudzenia przypomina się o wysyłaniu kasków, budowie gazociągu czy niedozbrojeniu europejskich państw, chociaż to Europa sfinansowała 60% pomocy dla Ukrainy. A tak dla ścisłości resztę przysłał Wujek Biden, a Trump nie wysupłał na to złamanego grosza. Nawet biorąc pod uwagę wszystkie błędy i niewydolność Europy, czas już obudzić się z ręką w nocniku. Kwestie środkowo-wschodniej części Starego Kontynentu stają się w nowej amerykańskiej optyce zupełnie marginalne.

środa, 26 lutego 2025

TANGO I KESZ


 Javier Gerardo Milei, ekscentryczny prorok wolnego rynku, przeszło rok temu został wybrany prezydentem Argentyny. O dziwo nie mamił ludzi socjalną kiełbasą wyborczą, lecz zapowiadał terapię szokową przez zaciskanie pasa. Argentyńczycy byli już tak zdesperowani chronicznym kryzysem i galopującą inflacją, że postawili na libertariański eksperyment. Nikt już nie wierzył w niewydolny system.

Postulaty Milei w zakresie deregulacji i cięć budżetowych były tak radykalne, że nazwano go rynkowym anarchistą. Planując skrajne reformy przystał tym samym do antysystemowej międzynarodówki, choć w tym osobliwym konglomeracie próżno szukać wspólnego gospodarczego mianownika. Lecz facet proponuje w pakiecie też zakaz aborcji, eutanazji czy edukacji seksualnej.

Wiadomo jak takie tematy elektryzują wygłaszających tyrady ideologów... No i jest jeszcze kwestia ekologii czy szczepionek. Milei niezbyt interesuje się stanem środowiska naturalnego czy rdzennej ludności, bo ważniejsze są pieniądze. Kryzys klimatyczny nazywa "socjalistycznym kłamstwem" i rozważa sprzedaż bogatych w złoża surowców gruntów federalnych zamieszkanych przez indiańskich tubylców.


Ponieważ większość Argentyńczyków żyje w ubóstwie nie myślą o zrównoważonym rozwoju, tylko o poprawie swojej materialnej egzystencji, nawet kosztem utraty naturalnego i kulturowego dziedzictwa. I żaden nawiedzony aktywista z bogatej Północy nie będzie im wciskał swoich uduchowionych morałów. Bo Matką Ziemią można przejmować się jedynie nie mając poważniejszych bieżących problemów. A ludzie muszą zarabiać żeby godnie żyć.

Milei podobnie jak Trump wypisał swój kraj ze Światowej Organizacji Zdrowia. Jego zdaniem ta organizacja ingerowała w suwerenność Argentyny... Sam bywa zresztą nazywany "argentyńskim Trumpem", choć nie był nigdy miliarderem. Słynie jednak z agresywnych i kontrowersyjnych wypowiedzi. Był pierwszym zagranicznym politykiem który odwiedził Trumpa po wygranych wyborach w jego prywatnej rezydencji.

Jeśli zastosować bardziej swojskie porównania to najbliżej mu pewnie do Balcerowicza, tylko że jest dużo bardziej radykalny w cięciu wydatków i prywatyzowaniu czego się da. Nie ma mowy o żadnych 500 plus, trzynastych emeryturach, dopłatach do energii elektrycznej czy dodruku pieniądza. Poziom deficytu budżetowego osiągnął zero, a nawet wygenerowano nadwyżkę budżetową, co w warunkach polskich jest marzeniem ściętej głowy, zwłaszcza po okresie radosnego rozdawnictwa na kredyt.

Wbrew lansowanej u nas niedawno teorii o "pobudzaniu popytu wewnętrznego" przez wpuszczanie na rynek nowych środków, odchudzanie całej "opiekuńczej" machiny okazało się skutecznym pomysłem. Milei wyplenił tym samym biurokratycznych pasożytów czy lipnych rencistów. Ograniczył dynamikę inflacji, a to spowodowało urealnienie wynagrodzeń i obniżyło poziom ubóstwa, choć pytanie o długoterminowe skutki tej polityki nadal jest otwarte.


Entuzjaści twierdzą, że z czasem wzrost gospodarczy się ustabilizuje, a Argentyna wejdzie na ścieżkę dobrobytu. Pożyjemy, zobaczymy. W latach 90-tych Polakom wróżono rolę "tygrysów Europy". W czasie światowego kryzysu byliśmy też "zieloną wyspą". I podobno systematycznie doganiamy skolonizowane przez czarnuchów bogate kraje. Tyle że niedawno Rumunia przegoniła nas pod względem PKB na mieszkańca przy zachowaniu parytetu siły nabywczej.

Przed Argentyną więc jeszcze długa i wyboista droga... No i Milei narobił sobie smrodu promując w mediach społecznościowych nową kryptowalutę, której wartość po kilku godzinach się załamała, przez co widzący w nim wyrocznię wielbiciele stracili góry pieniędzy, ale dotyczy to tylko bogatych dupków. Uratować przed konsekwencjami może go więc poparcie społeczne. Prawdopodobnie było to oszustwo polegające na wycofaniu się twórców projektu po osiągnięciu maksymalnych zysków.

wtorek, 25 lutego 2025

WIELKI PRZYJACIEL

 
Andrzej Duda poleciał za ocean gdzie zrobił z siebie idiotę i upokorzył Polskę. Czekał godzinę, rozmawiał dziesięć minut, a w zasadzie szczerzył się, łasił, pozował do zdjęć, kiwał głową i coś tam wybełkotał o bezpieczeństwie i energii atomowej. Cesarz Trump łaskawie potwierdził silny jak nigdy i tak dalej sojusz kowbojsko-sarmacki, a przy okazji nazwał nieszczęśnika swoim wielkim bratem.

Prezydent buraczanej - bo przecież w Europie Wschodniej nie ma bananów - republiki, tak się rozpromienił, że omal nie dostał ataku padaczki. W każdym bądź razie jelita mu się z pewnością po tej ekstazie udrożniły. Na twarzy ujawniło się bezgraniczne podniecenie - wyglądał jak pies merdający ogonem, zaczął się ślinić, emocje odebrały mu godność. Ale najważniejsze, że zdążył przed Macronem i Starmerem.

Te zachodnioeuropejskie świnie może i będą podejmowane w Białym Domu z orkiestrą, dywanem i nawet jakimś hamburgerem przyniesionym na srebrnej misie, lecz Andrzej jako pierwszy rozmawiał z samym Bogiem. Mógł oczywiście porozmawiać przez telefon, ale ciężko się do Trumpa ostatnio dodzwonić, a poza tym było to wydarzenie medialne. W dzisiejszych czasach liczy się obrazek, a nie rozmowa.

Niestety obrazek wypadł dosyć blado. W nowym układzie sił Polska staje się piątym kołem u wozu. O ile Bidenowi chciało się jakkolwiek pomagać Ukrainie, byliśmy wielkim hubem przez który przetaczało się całe amerykańskie żelastwo. Co niektórzy zaczęli snuć jakieś wizje o wielkiej roli jaką mamy do odegrania w Europie, o międzymorzu i tym podobnych dyrdymałach, lecz ostatecznie wyszło jak zwykle.


Oddaliśmy w tej słusznej sprawie moralne przysługi, lecz zmieniła się sytuacja i teraz możemy jedynie potakiwać wielkim tego świata. Absurdem jest twierdzenie, że z Ameryką łączą nas jakieś specjalne relacje, a gwarancje bezpieczeństwa są rytualnym pustosłowiem. Ufać komuś takiemu jak Trump może tylko zdesperowany kretyn. Duda dostał instrukcje żeby zmienić ton i już przyznaje, że odebrałby telefon od Putina. Wielki wojownik zaczął srać ze strachu.

Lubimy ujadać schowani za cudzymi plecami, a teraz nie ma się za kim chować. Zaczynamy więc piszczeć, miotać się, wdzięczyć i nerwowo błagać o litość. Ale litość to kiepska waluta, więc wraca kwestia amerykańskich interesów w Polsce. Będziemy więc na różne zakamuflowane sposoby płacić haracz za ochronę, w nadziei że jeden wielki boss powie drugiemu, że to jego teren.

Oczywiście nie ma innego wyjścia. Tylko cynik może przetrwać we współczesnym geopolitycznym szambie. Ciężko powiedzieć co zrobiłaby Kamala Harris, choć raczej dozowała by militarną kroplówkę i grała na osłabienie Rosji. Lepsza taka pomoc niż żadna, ale z powodów ideologicznych i powiązań międzynarodówki partyjnej wyhodowaliśmy w kraju plemię szkodników, bardziej skoncentrowanych na swej maskaradzie niż interesach narodu, ludu, populacji czy jak tam zwał.

piątek, 21 lutego 2025

MASAKRA PIŁĄ MECHANICZNĄ

 
Niestety permanentny brak czasu uniemożliwił mi w tym tygodniu obcowanie ze sztuką, nauką i filozofią. Pozostały tylko strzępki informacji z życia bieżącego czyli przegląd stron internetowych w telefonie, wiadomości w radiu i tym podobne medialne popłuczyny jakiejś odległej rzeczywistości, która jednak określi los każdego goniącego za chlebem niewolnika systemu. Połowa z nich i tak machnie na to ręką.

Niektórzy dostali podwyżkę płacy minimalnej, a innym po prostu obcięto premię uznaniową, żeby nie zwiększać kosztów. Więc świetlane wizje rozwoju o których mówi Donald Tusk niekoniecznie monetyzują się w kieszeniach ukochanych rodaków. Pozostaje zatem ekscytować się kłótniami tych wszystkich pajaców, obserwować wydarzenia światowe czy też celebrytów, influencerów, sportowców lub gołe dupy.

Środek przekazu niekiedy nie jest nawet pasem transmisyjnym, lecz wtłaczanym w nasze głowy syntetycznym produktem. A tego typu iluzja potrafi wręcz kreować rzeczywistość. Dlatego konieczne jest kontrolowanie źródeł informacji - każdy może wtedy sprzedawać swoją prawdę. Tylko nie szary człowiek którego nikt nie chce słuchać, bo nikt go nie zna. Ważny jest w swojej masie, lecz nie jako zazdrosne, ambitne i przemądrzałe indywiduum. Staje się więc trollem populizmu, a moderatorzy kierują jego gniew przeciwko zgniłym elitom.

Umarł król, niech żyje król. Można być przecież obrzydliwie bogatym, a jednocześnie nie lubić ciot, ciapatych, ekologów, szczepionek i Ukraińców. Nacjonalistyczna międzynarodówka to paradoksalna hybryda, ale jednoczą ją interesy finansowe co bardziej bojowych antysystemowców. Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J. D. Vance przebąkiwał coś ostatnio o wycofaniu amerykańskich wojsk z Niemiec, jeśli Szwaby nie zapewnią wolności słowa, czyli zgody na mowę nienawiści. Dajmy neonazistom prawo maszerować z pochodniami i swastykami, aby nikt nigdy nie palił już książek.


Na podwaszyngtońskim zlocie "konserwatystów" wtórował mu nasz ukochany Morawiecki. Zatroskany losem kraju polski milioner przestrzegał ideologicznych braci z całego świata przed Brukselą, imigrantami i współpracą Europy z... Rosją i Chinami. Przemawiał też doradca Trumpa Steve Bannon, a na zakończenie wykonał bezceremonialnie faszystowski salut. Elon Musk wymachiwał zaś piłą łańcuchową, którą sprezentował mu Javier Milei - miał być to symbol cięć budżetowych wiodących do odchudzenia administracji.

Jak to się ma do pisowskiego socjalizmu, etatyzmu i Bizancjum tego nie wiem, ale widocznie nie jest to zbyt ważne. Jeśli będzie trzeba Polak będzie współpracował z prorosyjskim bratankiem, a nawet germańską alternatywą, bo największym wrogiem jest brodata kobieta z Afryki... Rodzimi "patrioci" z moralizatorów stali się nagle wielkimi realistami.

Tylko nie wiem gdzie tu realizm, jeśli gotowi są sprzedawać krajowe bezpieczeństwo w zamian możliwość lizania komuś tyłka. Sekciarska mentalność zapętla się jednak we własnym dysonansie poznawczym i tonie w swych wydzielinach informacyjnych. Uparcie szuka więc jakiejkolwiek logiki w werbalnej sraczce impulsywnego psychopaty i swojego ideologicznego idola Donalda Trumpa. 

Oczywiście każdy bełkot można publicystycznie zracjonalizować, doszukując się w nim wielopiętrowych rozgrywek. Tymczasem morale i pozycja negocjacyjna Ukrainy są systematycznie podkopywane przez absurdalny słowotok opalonego starca po przeszczepie włosów. Ale integralność naszego sąsiada nie jest już "polską racją stanu" odkąd zmienił się gospodarz Białego Domu. Realistyczny jest tu tylko interes partyjny.

piątek, 14 lutego 2025

POLITYKA REALISTYCZNA

 
Donald Trump postanowił dogadać się z Putinem ponad głowami Europejczyków, nie pytając nawet Ukraińców o zdanie. Na Europejską Konferencję Bezpieczeństwa  wysłał swojego bezczelnego wiceprezydenta, który wystawił krwawiącemu "sojusznikowi" rachunek za pomoc udzieloną przez administrację Demokratów.

Ukraińcy mieli się zrzec połowy swoich złóż metali rzadkich w ramach samej tylko wdzięczności. Wygląda więc na to, że Wuj Sam postanowił na pożegnanie ich wydoić, a potem przehandlować w zamian za Nowy Światowy Porządek. Skoro system się sypie można zrobić drugą Jałtę i trochę przemeblować strefy wpływów. O żadnych gwarancjach bezpieczeństwa nie ma już mowy.

Ale czego tu się bać? Przecież nie Rosji ani Chin. Największym zagrożeniem dla Europy jest porzucenie demokratycznych wartości. To właśnie obwieścił nam J. D. Vance, pozycjonując się jako reprezentant międzynarodowego obozu reakcjonistów. Zresztą już dawno mówili o tym różni eurosceptycy, z naszymi krajowymi włącznie.

Ludzie są głupi, lecz właśnie dlatego powinni sami decydować. Nie można blokować rosyjskich trolli, bo najważniejsza jest wolność słowa. Kiedyś był taki sport - Wolna Amerykanka. Dzisiaj nazwać to można Politycznym Wrestlingiem. Nie dość że wszystkie chwyty są dozwolone, to jeszcze pod płaszczykiem teatralnej błazenady. Właśnie rozpoczęło się strojenie groźnych min.

Wojna to europejski problem, a lud amerykański ma swoje problemy, więc radźcie sobie sami. Możecie prowadzić wojnę dalej, jednak już własnym kosztem. Tego typu "egoizm" można by jeszcze zrozumieć. Tyle że to uproszczenie sprawy. Przekaz Republikanów zaczyna się już wpisywać w hybrydową rosyjską narrację i wspierać faszyzujące sekty w Europie.

A po drugie przypomnijmy, że degradacja militarna Ukrainy rozpoczęła się od zablokowania w kluczowym momencie amerykańskiej pomocy przez republikańskich kongresmenów. Teraz zaś ratują Putina przed gospodarczą katastrofą, w której niechybnie pogrążyłby Rosję, kontynuując wojnę z wyposażonym w amerykańskie zabawki przeciwnikiem. Przypadek? Nie sądzę.

Trump ma u Putina dług wdzięczności, gdyż to rosyjska dezinformacja pozwoliła wyhodować w Stanach Zjednoczonych spiskowy sojusz ludowo-oligarchiczny, osadzając go na tronie. Pieprzenie o jakichś "demokratycznych wartościach" to po prostu arogancki chwyt retoryczny. Alternatywna prawica domaga się po prostu prawa do swobodnego ogłupiania ludzi, co w swojej pompatycznej opowieści nazywa wolnością.


Trump nie mógł przybyć do Monachium osobiście, gdyż jest bardzo zajęty. Jedną z jego ostatnich decyzji jest likwidacja departamentu edukacji - jego zdaniem resort jest "zinfiltrowany przez radykałów, fanatyków i marksistów". Rosną obawy, że znacząco zakłóci to działanie amerykańskiej oświaty, ale może o to właśnie chodzi. Trzeba rozmontować merytokratyczne struktury i uczyć ludzi nowej prawdy.

Dzisiaj o wszystkim sam możesz wyrobić sobie zdanie tonąc w gąszczu absurdalnych informacji produkowanych masowo i chałupniczo. Działa to jak stare dobre plotki - im bardziej sensacyjne tym bardziej warte powtórzenia. Jeden powtarza po drugim, choć nie wiadomo do końca z jakiego źródła wypływa ta ezoteryczna wiedza. Daj ludziom całkowitą wolność a zgłupieją do reszty.

Taki właśnie projekt wydaje się realizować gigantyczne KONSORCJUM CYFROWE. Naiwnością jest wiara, że światowi oligarchowie chcą dogodzić sile roboczej, ale kapitał potrafi zdziałać cuda jeśli chodzi o public relation. Nadziany spekulant zwykle kreuje wizerunek idealisty, filantropa, patrioty czy wizjonera. Lecz już jego status pokazuje na czym naprawdę mu zależy - akumulacja kapitału kłóci się z jego redystrybucją.

Przecież cały ten cyfrowy MATRIX powstał żeby nas uzależnić czyli zniewolić. Mówią o tym skruszeni psycholodzy i behawioryści z Doliny Krzemowej. Ale czy człowiek pracy był kiedykolwiek wolny? To szersze zagadnienie. Sądzę jednak, że obecne przetasowania geopolityczne, będą miały na przyszłość naszej populacji o wiele większy wpływ niż jakikolwiek nowy podatek, podwyżka płacy minimalnej, religia, mundial, czy tym podobne duperele.

Lecz cóż nam pozostaje? Musimy brać zapewnienia o silnym jak nigdy wcześniej sojuszu polsko-amerykańskim za dobrą monetę, bo nie mamy innego wyjścia, choć to tylko kurtuazyjny bełkot. Amerykanie właśnie pokazują swój cyniczny pragmatyzm i transakcyjny realizm. Tradycyjnie pozostaje nam klepanie po plecach - nauczyliśmy się już dumnej mowy ciała, lecz między wierszami błagamy o protekcję.

piątek, 7 lutego 2025

CELNICY I GRZESZNICY

Donaldowi Trumpowi zamarzyła się bostońska herbatka i wojny opiumowe. Raz mówił o gospodarce, a raz o fentanylu. Jego argumentacja zwykle bywa pokrętna, więc ciężko powiedzieć o co mu chodzi. Niektórzy widzą w tym przebłysk geniuszu negocjacyjnego. Zwłaszcza prawoskrętni publicyści, którzy nawet gówno przerobią na złoto. Możliwe jednak, że to tak zwana strategia szaleńca lub po prostu impulsywny wyskok.

Prezydent USA postanowił nałożyć cła na Kanadę, Meksyk i Chiny. Ale na rynku wybuchła panika, biznes zaczął kręcić nosem, ekonomiści pukali się w czoło... Więc w zamian za deklaracje zintensyfikowanej ochrony granic Trump zaczął się okrakiem z tego wycofywać, przynajmniej jeśli chodzi o swoich sąsiadów. Bo z Chinami to my jeszcze pogadamy... Za dużo produkują, za dużo eksportują, za dużo konkurują...

Jeśli coś jest zasłoną dymną, to nie chodzi tu bynajmniej o narkotyki, tylko zrównoważenie relacji handlowych z Żółtymi Komuchami. Bo niestety rozwój chińskiej gospodarki przekłada się na imperialne ambicje. Tyle że to już polityka, a rynki Chin i Ameryki są ze sobą mocno powiązane. Ewentualna wojna handlowa będzie więc pauperyzować amerykańskich robotników i konsumentów, a szczególnie elektorat zgrzybiałego playboya.

Możliwe że skończy się na bezowocnej wymianie ciosów, bo raczej nie posądzałbym chińskich władz o nadmierną troskę o swoich obywateli, ani chęć podporządkowania się trumpowskim wizjom. Co jeszcze gorsze Trump grozi też paluszkiem Europie, choć nie wiadomo czego się od nas domaga. Pewnie będziemy musieli brać więcej ropy, gazu i jakiegoś szmelcu. Ukraina musi mu dać rzadkie minerały. Już widać, że nie będzie to prezydentura zbyt koncyliacyjna.

Niektórym się to podoba, bo według nich tak się zachowuje prawdziwy twardziel, choć mi przypomina bardziej słonia w składzie porcelany. Otóż Cesarz ostatnio chlapnął, że należy wysiedlić Palestyńczyków ze Strefy Gazy i zbudować tam Nowy Dubaj czy jakąś Riwierę Bliskiego Wschodu. Pomysł zupełnie niedyplomatyczny, a wręcz makabryczny, biorąc pod uwagę ile krwi wsiąkło ostatnio w tą udręczoną ziemię... Ale kwestie humanitarne nie są mocną stroną faszystów.


Co jeszcze śmieszniejsze Trump nałożył sankcje na Międzynarodowy Trybunał Karny, za to że ośmielił się ścigać premiera Izraela Benjamina Netanjahu za zbrodnie wojenne. Sankcje nałożone mają być też na każdy kraj, który ośmieliłby się aresztować tego syjonistycznego mordercę. Trump podważył tym samym sens działania całego międzynarodowego wymiaru sprawiedliwości, ale kogo obchodzi sprawiedliwość. Tusk musiał już odszczekać, że respektuje ten nakaz aresztowania.

W razie czego Netanjahu będzie w Polsce bezpieczny, o ile nie napatoczy się na strażaka Grzegorza Brauna. Czuwać będzie nad tym nowy ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce, pan Thomas Rose. Facet co prawda nie hoduje pejsów, ale za to lubi chodzić w jarmułce, bo zabezpiecza to jego mózg przed skutkami promieniowania ultrafioletowego. Co gorsze nie będzie go można z tego powodu krytykować, żeby nie zostać posądzonym o antysemityzm.

Lud pisowski, który od lat lubi wypisywać w internetach różne elaboraty o żydokomunie, i tak pogrąży się w wiernopoddańczej euforii, bo Żydzi mogą być pożyteczni o ile są amerykańskimi prawakami. Tym bardziej, że Thomas Rose dotąd czerpał wiedzę o Polsce z "właściwych" mediów i niejednokrotnie uściskał rąsię temu czy tamtemu zakompleksionemu polskiemu nacjonaliście. Najważniejsze żeby nie lizać dupy germańskim oprawcom, tylko Amerykanom. Uczynimy Polskę znowu wielką.