Od początku operacji w Strefie Gazy dziennikarze przypominali nam uparcie, że jest to "wojna sprawiedliwa". Jacek Tacik i Maciej Woroch z egzaltowanym podnieceniem opowiadali w Faktach o masakrze dokonanej przez Hamas i smutnym losie zakładników, nawet gdy liczba ofiar po stronie palestyńskiej rosła już geometrycznie. Ale dla medialnego mainstreamu liczyła się tylko "największa zbrodnia od czasów holocaustu", tak jakby cały konflikt zaczął się w ubiegłym roku.
Ale konflikt zaczął się już w ubiegłym stuleciu wraz z falą osadnictwa żydowskiego w Palestynie, o czym dziennikarze TVN-u zdają się zapominać. Europejczycy tak bardzo chcieli zadośćuczynić Żydom za krzywdy doznane podczas drugiej wojny światowej, że zezwolili im na stworzenie swojego państwa. A żadna kraina - nawet Madagaskar - nie nadawała się do realizacji tego wzniosłego celu bardziej niż historyczna Ziemia Obiecana.
Niczym przodkowie wyzwoleni z niewoli egipskiej Żydzi ponownie musieli zmierzyć się z problemem rdzennej ludności, którą należało niezbyt subtelnie wypłoszyć ze swoich domów, ponieważ Bóg pomyłkowo pozwolił jej zasiedlić przeznaczone dla swoich wybrańców tereny. Od początku deklarowano co prawda rozwiązanie dwupaństwowe, lecz syjonistyczne ugrupowania miały w dupie rezolucje ONZ. Po spaleniu kilkuset palestyńskich wsi i miasteczek miejscowa ludność postanowiła więc ewakuować się w popłochu.
Te tragiczne wydarzenia uznawane za pierwszą wojnę izraelsko-arabską zapisały się w palestyńskiej pamięci narodowej jako Nakba - czyli katastrofa. W barbarzyńskich masakrach zginęło wtedy 13 tysięcy ludzi, a 750 tysięcy Palestyńczyków stało się niechcianymi przez nikogo uchodźcami. To w obozach gdzie zmuszeni byli przetrwać marząc o powrocie do swoich domów narodziła się ich nowa tożsamość. Niestety na tym Nakba się nie zakończyła. Izrael sukcesywnie zbierał swoje historyczne ziemie.
W trakcie wojny sześciodniowej (1967 r.) Izrael zaanektował Strefę Gazy i Zachodni Brzeg Jordanu wraz ze Wschodnią Jerozolimą, zupełnie nie przejmując się tym, iż w jego granicach znalazł się nagle milion Arabów. Święte Miasto nareszcie wróciło pod opiekę Narodu Wybranego. Faceci w kapeluszach będą mogli odtąd odprawiać swoje rytualne cyrki pod ruinami Świątyni Jerozolimskiej nazywanymi Ścianą Płaczu. Te starożytne kamienie są tak święte, że są ważniejsze od ludzi.
Jednocześnie na tych ziemiach rozpoczęło się intensywne osadnictwo żydowskie. Przez dziesięciolecia okupacji nie zapewniono Palestyńczykom żadnych praw obywatelskich. Do dziś w nominalnie demokratycznym państwie jedna trzecia mieszkańców nie ma prawa głosować, a jedynie może przyglądać się wyborczej farsie organizowanej przez Żydów. Ciężko nie dostrzegać absurdu tej całej sytuacji, lecz Europa, a przede wszystkim Ameryka nie ma z tym problemu. Porównania z systemem apartheidu i segregacji rasowej nasuwają się tutaj same...

Wywalczona konieczną do tego przemocą (Pierwsza Intifada 1987-1993), choć również w toku negocjacji autonomia, nie jest rozwiązaniem problemu. W założeniu miał być to tymczasowy twór przekształcający się po dogadaniu wszystkich formalnych spraw w niepodległe państwo palestyńskie. Ale w gruncie rzeczy był to sposób na wyciszenie emocji i kupienie czasu. A sama autonomia miała charakter jedynie "wyspowy" - Izrael oddał część samorządów Palestyńczykom, ale zachował kontrolę nad 60% okupowanych terytoriów. Jednocześnie nadal budował tam swoje osiedla.
Z biegiem czasu Palestyńczycy czuli się coraz bardziej rozczarowani i rozgoryczeni. Po powstaniu nazywanym Drugą Intifadą (2000-2005) Izrael ostatecznie ewakuował osadników ze Strefy Gazy, nakładając na nią blokadę gospodarczą, a w konsekwencji doprowadzając do kryzysu humanitarnego, radykalizacji i dyktatury Hamasu. Na Zachodnim Brzegu Jordanu "kontrolowanym" (w ramach fasadowej autonomii) przez umiarkowany Fatah osadnictwo trwało jednak w najlepsze. Osiedla zajmują już 10% gruntów, a bezpardonowa ekspansja nadal postępuje.
Sytuacja nie zmierzała więc w kierunku jakiegokolwiek rozwiązania. Izrael odmawia Palestyńczykom praw obywatelskich traktując ich formalnie jako "bezpaństwowców", choć sam zabrania im stworzenia własnego państwa. Nakłada przy tym różne drakońskie ograniczenia z powodów "bezpieczeństwa". Na mocy faszystowskiego ustawodawstwa system dystrybucji ziemi i zasobów dyskryminuje "gorszą" grupę rasową kosztem tej uprzywilejowanej. W obliczu zaawansowanej urbanizacji i żydowskiego osadnictwa rozwiązanie dwupaństwowe staje się coraz bardziej nierealne.
A trzeba zaznaczyć, że jest to jedyne możliwe rozwiązanie w sytuacji gdy dwie grupy etniczne nienawidzą się całym sercem. Dla jego realizacji konieczne byłyby przesiedlenia - tym razem izraelskich osadników - co u twardogłowej żydowskiej prawicy wywołałoby bogoojczyźnianą histerię, bo Zachodni Brzeg to przecież biblijna Judea i Samaria. Kwestia osiedli żydowskich pozostaje więc politycznym węzłem gordyjskim.
Strefa Gazy jest zaś odgrodzoną od Izraela murem dwumilionową enklawą u wybrzeży Morza Śródziemnego, żyjącą w zasadzie tylko dzięki pomocy międzynarodowej. Większość ludzi wegetuje tam w skrajnej nędzy, a trzy kilometry dalej zorganizowano wielki festiwal muzyki elektronicznej. Jak to zwykle na takich imprezach bywa złota izraelska młodzież oddawała się tam zapewne alkoholowym, narkotykowym i seksualnym uciechom. Była więc zupełnie zdezorientowana gdy nad ranem hamasowcy rozpętali orgię przemocy. Następnie bojownicy wtargnęli do okolicznych osiedli i miejscowości masakrując ludność i biorąc zakładników.
Atak nie mógł oczywiście pozostać bez odpowiedzi i tak rozpętało się istne pandemonium wojny. Konflikt rozlał się też na Liban. Rozwiązania trzeba było szukać wcześniej, lecz teraz jest już za późno. Zginęły dziesiątki tysięcy ludzi ale chuj z tym. Izrael rozpierdoli cały świat w imię ratowania garstki zakładników. W regionalnym układzie dojdzie do nieprzewidywalnych zmian, a Stany Zjednoczone stracą zainteresowanie Ukrainą. Zwłaszcza jeśli do władzy dojdzie Donald Trump, wzywający Izrael do bombardowania irańskich obiektów nuklearnych.

Wobec tego zupełnie nie rozumiem, czemu każdy materiał Faktów o wojnie w Strefie Gazy i Libanie zaczynać się musi wspominaniem siódmego października i łzawymi historyjkami o rodzinach czekających na uwolnienie zakładników, a dopiero potem lakonicznie informuje o setkach zabitych w kolejnych nalotach. Przepraszam za ten retoryczny cynizm - każde życie ludzkie jest bezcenne, ale dokonując bilansu przyznać trzeba, że odkąd tylko powstał Izrael, zawsze zadawał swoim przeciwnikom nieproporcjonalnie bolesne ciosy, co jednak wcale nie zatrzymało spirali przemocy.
Ciężko nie widzieć tej sprawy w szerszym kontekście, a holocaust czy uprawiany przez niektórych spiskologów obrzydliwy antysemityzm nie mają tu nic do rzeczy. Ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej było pomysłem Niemców, a nie Palestyńczyków. Żydzi nie rządzą światem, choć mają rozległe wpływy zwłaszcza w ukochanych przez atlantystów Stanach Zjednoczonych. W Polsce nie ma dzisiaj żadnej żydokomuny, to jedynie bardzo toporny konstrukt myślowy zakiszonych we własnym sosie perorujących zjebów. Mamy natomiast różnych filosemitów przypadkowo pracujących dla amerykańskich stacji.