Napływający do Libanu wygnańcy byli muzułmanami, a to zburzyło kruchą równowagę jaka panowała we wielokulturowym społeczeństwie. Niezadowoleni z takiego obrotu spraw chrześcijanie chwycili za broń i zapoczątkowali tym ciągnącą się po dziś dzień kaskadę wydarzeń, zmieniającą kwitnący kraj w podzielone między bojówki kondominium syryjsko-irańskie.
Gnieżdżąca się wówczas na południu Libanu Organizacja Wyzwolenia Palestyny nękała Izrael różnymi terrorystycznymi metodami, aż ten postanowił wmieszać się do awantury po stronie libańskich chrześcijan. Żydowski dowódca wojskowy Ariel Szaron wprowadził w błąd opinię publiczną, twierdząc jakoby usiłował jedynie zneutralizować zagrożenie, tworząc w przygranicznym pasie strefę zdemilitaryzowaną. Dzisiaj zresztą podaje się te same argumenty.
Ale Szaron miał tajny plan. Sprzymierzył się z liderem chrześcijańskich bojówek Baszirem Dżemajelem i kontynuował marsz na Bejrut, żeby osadzić swojego sojusznika w fotelu prezydenta. Stawką było zawarcie korzystnego traktatu pokojowego. Parlament przyklepał ten "wybór", ale jeszcze przed rozpoczęciem urzędowania niedoszły prezydent został odstrzelony przez chrześcijańskiego radykała. Chrześcijańscy falangiści nie podjęli walki ze zwolennikami syryjskiej dominacji.Zadowolili się zmasakrowaniem cywilów w palestyńskich obozach dla uchodźców - Sabra i Szatila. Pod przyjaznym okiem izraelskiej armii życie stracić mogło nawet pięć tysięcy koczujących tam Palestyńczyków - głównie starców, kobiet i dzieci. Lecz Szaron miał to w dupie, choć podlegli mu oficerowie zawiadomili o sprawie korespondentów wojennych. Cenzura wojskowa nie dopuściła jednak do opublikowania tej wiadomości.
Z dokumentów Falangi wynika, że to właśnie Szaron osobiście wydał pozwolenie na dokonanie czystki etnicznej. Zresztą już przed jego interwencją chrześcijańscy terroryści podkładali ładunki wybuchowe umieszczone w opakowaniach po proszku Ariel, żeby z dumą zaznaczyć kto za nimi stoi. Za takie i inne "zasługi" dla cywilizacji judeochrześcijańskiej dwie dekady później niesławny rzeźnik z Bejrutu został premierem Izraela. Trwałym skutkiem pierwszej wojny libańskiej była narodziny Partii Boga - Hezbollahu.
Wspierane przez Iran i Syrię paramilitarne ugrupowanie radykalnych szyitów stało się w Libanie państwem w państwie. I wielkim problemem dla Izraela z powodu swojej nieprzejednanej antysyjonistycznej postawy. Druga wojna libańska - kiedy to znowu próbowano "oczyścić" południe Libanu - okazała się jednak fiaskiem. Zastosowano broń kasetową, zginęły tysiące cywilów, milion ludzi porzuciło swoje domy, zniszczona została infrastruktura. Hezbollahu nie udało się zneutralizować.W międzyczasie mały Liban przyjął półtora miliona uchodźców z Syrii, stając się jeszcze uboższy. W nędzę popadła ponad połowa obywateli. Cztery lata temu w stolicy doszło do apokaliptycznej eksplozji absurdalnie wielkiego składu saletry amonowej. Trzysta tysięcy Libańczyków straciło swoje domy, załamał się system dystrybucji energii elektrycznej i zarządzania odpadami - na ulicach zaległy góry śmieci.
Dzisiaj obserwujemy już trzecią powtórkę z ponurej rozrywki. Może nauczony czegoś na błędach Izrael tym razem usunie przeciwnika z korzeniami... Choć raczej błędem jest ta cała wojna - przyniesie tylko nowe ofiary, które pozbawieni dobytku i perspektyw wojownicy będą musieli pomścić. To tylko kolejna odsłona nakręcającej się spirali przemocy z geopolityką w tle. Bo przecież Rosja na pewno coś miesza w tym kotle, licząc na wielką rozpierduchę, która odciągnie od niej światową uwagę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz