Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 grudnia 2024

CIEMNE OŚWIECENIE


 Rok 2024 nie był z pewnością rokiem przełomowym. W zasadzie widzieliśmy ciąg dalszy globalnej "próby sił". Wierzyliśmy, że obronimy nasz styl życia, bo dobro zawsze zwycięża. Tyle że staliśmy się znacznie większymi pesymistami w kwestiach gospodarczych i geopolitycznych. Skończyły się czasy nieograniczonego dodruku pieniądza, wzrost konsumpcji spowolnił, nikt nie mówi o świetlanej przyszłości.

Rządy Tuska i spółki co najwyżej przyhamowały proces psucia państwa, ale ten nadal postępuje, gdyż w pułapce populizmu nie ma już dobrych rozwiązań. Dynamika ta jest zresztą widoczna w całej Europie. By zatrzymać triumfalny pochód z pochodniami trzeba upodabniać się do alternatywnej spiskowej prawicy. W przeciwnym wypadku zwycięży opcja prokremlowskich dyletantów, którzy rozpierdolą krajowe i wspólnotowe systemy prawne.

A więc żadnej litości dla imigrantów i tak dalej... To zresztą w warunkach wojny hybrydowej jest jakoś zrozumiałe. No i nie można za bardzo oskubać rodaków, bo zaczną rozpamiętywać "tłuste lata". Dlatego zwiększajmy deficyt, a nawet dokładajmy motłochowi po jakimś symbolicznym groszu, byle nie płakał z powodu inflacji. Osobiście nie odczułem poprawy w swoim portfelu, ale jestem przecież w każdej konfiguracji tylko przygłupem do głosowania.

Dostanę praworządność, wolność, aborcję i takie tam. Od PiSu dostałem dumę narodową i tradycyjne wartości. Ale to wszystko do niczego nie jest mi potrzebne.  Nie żebym wiedział jak rozwiązać polskie i światowe problemy, ale na pewno przyniosłem więcej pożytku naszej gospodarce niż Obajtek czy Rydzyk. I chuja z tego mam. Nie mogę nawet powymądrząć się w telewizji, radiu czy prasie. Mam robić za debila i siedzieć cicho. Tak się rodzi radykalizm.


Nie wystarczy bla, bla, bla, żeby temu zaradzić. A Krwawy Władek dobrze o tym wie. I pompuje kasę w tych wszystkich cwaniaków obiecujących pokój, socjal i duchowe odrodzenie, jeśli tylko oddamy Ukrainę, Gruzję i Mołdawię. Afrykę już dawno sprzedaliśmy, a i tak pchają się tu Bambusy na dziurawych pontonach. Gdy zaś przewraca się całe bliskowschodnie domino Europa potrafi jedynie wysyłać konserwy i czekać na rozwój wydarzeń. Trump myśli ciągle o Tajwanie, doraźnych interesach i cielesnych uciechach.

Elon Musk pomiędzy kolejnymi kreskami ketaminy zmienia algorytmy wirtualnego świata, aby tym sprawniej zarządzać zgrają internetowych fanatyków jaką staje się ludzkość. Najbogatszy człowiek kupił już nasze umysły, podłączone do kreującej ich zawartość technologii. W imię wolności słowa umożliwia rozpowszechnianie rosyjskiej narracji. Promuje Alternatywę dla Niemiec. "Racjonalizuje" wydatki federalne przez demontaż administracji.

Amerykańską gospodarkę zawłaszczają do reszty stare dobre korporacje. Tyle że związane z Partią Republikańską a nie Komunistyczną jak w Chinach. Gdy najbogatsi się bogacą produkują więcej szmelcu, a to oznacza postęp, rozwój i motywację zwykłych zjadaczy gówna. To jedyna droga do powszechnego dobrobytu i NOWEGO ŚWIATOWEGO PORZĄDKU. Trzeba jeszcze tylko zakończyć wojnę i podzielić na nowo strefy wpływów.

piątek, 27 grudnia 2024

DZISIAJ W BETLEJEM

 
Święta, święta i po świętach. Tradycyjnie zostało nam dużo sałatki, czekoladek i pomarańczy. Może też jakieś niedopite flaszki i nietrafione prezenty - paskudne swetry, skarpetki czy krawaty. No ale cóż jeden człowiek może dać drugiemu człowiekowi? Tylko świąteczne opakowanie, bo ludzie wszystko już mają - wielkie domy, samochody i telewizory. Można też wysłać wierszyk znaleziony w internecie, albo po prostu uśmiechnąć się.

Nie ma już śniegu, ale obraz białego Bożego Narodzenia tkwi gdzieś w naszych głowach. Bo tak to wyglądało w naszym dzieciństwie. Pola i ulice pokrywał pokrywał mleczny puch skrzypiący pod nogami, a my graliśmy w świąteczną grę, dobrze wiedząc że to tylko maskarada. Dziadek w plastikowej masce udawał Mikołaja, wiec ciężko go było nie rozpoznać. Rozpakowywaliśmy prezenty i cieszyliśmy się zabawkami. Dziś mamy ich tyle, że nie wiemy co z nimi robić.

Ale to już święto kapitalizmu - musimy kupować, kupować i kupować. Obżerać się, obdarowywać i dekorować posesje i ogrody kolorowymi światełkami. Lampki migoczą jak neony dobrej nowiny - w pulsującym świetle widzimy całą naszą wyidealizowaną przeszłość. Mityczną krainę beztroski, kiedy jeszcze potrafiliśmy się cieszyć z tego, że zasiądziemy za stołem obfitości i złożymy sobie natchnione życzenia, a potem uwierzymy w magię.


Lecz koleje losu odzierają nas ze złudzeń i stajemy się coraz bardziej cyniczni. Bywa jednak, że coś w nas mięknie - jakieś odległe wspomnienie tkwi w smaku piernika upieczonego przez mamę. Lubimy myśleć, że ciastko nie jest tylko sumą składników, bo smak określa kochające nas serce. Mózg przywołuje wszystkie skojarzenia, jakie budzą w nim choinki, aniołki i wypieki. Czasem nawet chciałby, żeby przyszedł do niego jakiś Bóg - jak do cuchnącego owczym łajnem pastucha w Betlejem.

Nie sądzę jednak żeby do takiego śmierdziela jak ja przyszedł Mały Zbawca. Wyperfumowałem ciało aby nie czuć swej gnijącej duszy. W bebechach kiśnie świąteczne żarcie, a ja nie oczekuję już nawet zrozumienia tylko świętego spokoju. Pozostaje jeszcze zrobić doroczny bilans i wypić lampkę szampana. Nie chce mi się nawet przyjmować żadnych postanowień, bo i tak jestem tylko niewolnikiem systemu. Aby przeżyć będę musiał miotać się w absurdalnym kieracie.

Bo najgorsze jest to, że gdzieś pod warstwami tych wszystkich kostiumów jakie przyszło i przyjdzie mi zakładać, nadal tkwi bezradne i zdezorientowane dziecko. I tak bardzo chce, żeby ktoś pogłaskał je po główce. Powiedział: nie męcz się, odpocznij, zrobię to za ciebie. Święta świętami, lecz czeka nas znów szereg żmudnych obowiązków. Nadzieja to tylko rytuał, który pozwala nam nie zwariować. Zakopani w wyimaginowanym śniegu zbieramy siły i liżemy rany. Politycy odstawiają szopkę, terroryści robią swoje, bomby rujnują świat. W Betlejem głodni ludzie jedzą zgniłe pomidory.

piątek, 20 grudnia 2024

GWIAZDY INSTAGRAMA


 Naszym silnikiem jest dopamina, neuroprzekaźnik stymulujący nie tylko napęd ruchowy, ale też wyższe funkcje emocjonalne i poznawcze. Dzięki jej obecności aktywuje się nasze jądro półleżące, zwane też ośrodkiem nagrody. Kolejne dolewki tego boskiego eliksiru zmieniają nasze pragnienia w serię skoordynowanych działań. Im więcej dopaminy jakieś zachowanie wyzwala tym bardziej chcemy je powtórzyć.

Na przykład jedzenie to świetny sposób na przetrwanie, więc przyjęcie pokarmu zwiększa poziom dopaminy. Tym bardziej podnieca nas seks, bo skutkuje jeszcze większą emocjonalną nagrodą. I tak dalej. Dlatego też pasjonujemy się życiem społecznym, zapewniającym nam jako zwierzętom stadnym wsparcie grupy na dzikiej sawannie, polu ryżowym czy w miejskiej dżungli. Tak już jesteśmy skonstruowani. Musimy współpracować i rywalizować.

Istotną rolę w tym kontekście odgrywa wymiana informacji o poszczególnych członkach plemienia czyli tak zwane plotki. Zmierzono więc poziom dopaminy i wyszło to co wiemy od dawna - obrabianie dupy swoim bliźnim sprawia nam okrutną radochę. Dzięki temu nie tylko możemy zawczasu wiedzieć kto jest złodziejem, oszustem czy frajerem do wydymania, ale też zepsuć komuś reputację czy zogniskować na sobie uwagę tanią sensacją. Jeszcze bardziej zaś lubimy mówić o sobie.

To nasz ulubiony temat, aczkolwiek niewielu lubi o tym słuchać. No chyba że jesteś celebrytą, autorytetem moralnym lub złotym medalistą. Wtedy będą wypytywać cię o najdrobniejsze szczegóły w stylu co jesz na śniadanie, co sądzisz o tym lub tamtym i z kim, gdzie i kiedy. Ale większość z nas jest tak nudna, biedna i brzydka, a przede wszystkim anonimowa, że nikt nie prosi o żadne wywiady. Możesz opowiadać komuś na siłę farmazony o swoich osiągnieciach, cudownych przeżyciach i głębokich przemyśleniach, lecz niestety ciężko znaleźć chętnego słuchacza.

Ale możesz wrzucić zdjęcia jak leżysz na plaży albo królujesz na parkiecie na jakiś portal społecznościowy i już budujesz swoją markę. Ludzie lubią przeglądać te fejsbuki i instagramy, więc na pewno zobaczą jaki to z ciebie aktywny król życia czy zniewalająca piękność. Cyfrowa wolność podkręca nasz naturalny narcyzm, a ponieważ nie konfrontujemy się wówczas z reakcjami takimi jak szydercze miny czy przewracanie oczami, folgujemy własnej próżności nierzadko popadając w śmieszność.


Najlepszym źródłem dopaminy jest w tych czasach nasz multimedialny "telefon". Nie tylko ułatwia autoreklamę, dostęp do tajemnic z życia sąsiada, kolegi z pracy czy gwiazdy, ale też pozwala hejtować tych skurwysynów. Można obrażać papieża, prezydenta i pracodawcę, tworzyć teorie spiskowe i manifesty, nagrywać kompromitujące filmiki... Można być BOGIEM. Podłączasz się do tego ustrojstwa i już masz zapewnione kilkaset zastrzyków czystej przyjemności dziennie!!!

Mózg jest niewolnikiem informacji, a zwłaszcza nowości i niespodzianki. Animatorzy wirtualnej rzeczywistości doskonale o tym wiedzą. Poprzez zdobywanie nowych wiadomości, eksplorowanie nieznanych środowisk i wieczne poszukiwanie stymulacji naszym przodkom  udało się przetrwać czasy niedoboru żywności i zbudować sieć barów szybkiej obsługi. Dzisiaj zaś pasiemy umysł informacyjnym instant-foodem, więc ignorowanie cyfrowych pokus samo w sobie jest zajęciem aktywnym.

Ciężko się na czymś skoncentrować. Nawet kiedy oglądasz film w telewizji, rozmawiasz ze znajomym lub spędzasz boskie wakacje w Dubaju sprawdzasz co chwilę telefon, bo jakieś nieodparte wewnętrzne pragnienie sugeruje ci taką konieczność. Wiesz że to absurdalne, że pełno tam fejków i ustawek, że jebie ci to mózg i kradnie czas, ale to przecież CYFROWY NARKOTYK. Nosząc w kieszeni niewyczerpany zapas takiego gówna nie można sobie odmówić pierdolnięcia małej kreseczki.

Skaczesz więc ze strony na stronę, pobieżnie przeglądasz treści i szukasz czegoś nowego. Najbardziej zaś podniecasz się nie wtedy kiedy nagroda jest pewna, lecz wtedy gdy jest przyznawana losowo. Jeśli wynik działania jest niepewny ewolucyjne dziedzictwo skłania nas do wytrwałości i tym bardziej motywuje. Ten paradoks szczególnie widać w przypadku uzależnienia od hazardu, ale nasze kieszonkowe "źródła informacji" mają w sobie coś z jednorękich bandytów.


Jesteśmy tam bombardowani cyfrowymi niespodziankami - co prawda po ich rozpakowaniu często czujemy się zawiedzeni, ale niekiedy trafia się prawdziwy rarytas. Brodzimy więc w gąszczu sensacji, hejtu, wyuzdania i wyidealizowanych obrazów, zwodzeni przez różnych mędrców którzy chcą zwiększyć sobie klikalność. Bardziej od treści merytoryczność emocjonują nas wszelkiego rodzaju konflikty i kontrowersje, więc grzęźniemy w oceanie jadu.

W imię naszych wzniosłych idei możemy zaatakować kogoś gaśnicą, zdewastować pomnik czy przykuć się gdzieś łańcuchem, najważniejsze żeby to nagrać i opublikować. Co drugi dzieciak chce być dzisiaj influencerem, bo to najłatwiejszy sposób na zrobienie ze siebie "gwiazdy". Nie trzeba przechodzić castingów, dawać dupy podrzędnym reżyserom czy nosić teczek za zastępca wiceministra. Trzeba tylko zbudować te cholerne zasięgi...

I w tym cały problem. Ciężko być usłyszanym w tej kakofonii. A to oznacza CYFROWY WYŚCIG SZCZURÓW czyli schlebianie niskim instynktom intenetowej gawiedzi. Nasz wewnętrzny błazen napromieniowany blaskiem wyświetlaczy mutuje i transformuje się w bezwzględną bestię. Ale nie ma już odwrotu, chyba że debile z Rosji i Korei doprowadzą do atomowej apokalipsy. Póki co następną fazą rozwoju ludzkości będzie WIELKA CYFROWA EKSTAZA. Jakie będą skutki tej eksperymentalnej rewolucji tego nie wie nikt.

Pijany jak świnia diler białych mózgojebów Łukasz Żak pędził przez Warszawę z prędkością 230 km na godzinę trzymając w jednej dłoni telefon którym nagrywał swój brawurowy wyczyn, zapewne w celu urozmaicenia intenetowej autokreacji. Niestety pogoń za lajkami zakończyła się wypadkiem ze skutkiem śmiertelnym. Rycerski dżentelmen czmychnął więc za granicę jak Romanowski, tyle że nie dostał azylu politycznego i sprowadzono go w kajdanach. W pięknym, ale skasowanym aucie, zostawił swoją pogruchotaną lalunię jak zwykłego śmiecia.

piątek, 13 grudnia 2024

UROJENIA

 Za procesy motywacyjne w naszym mózgu odpowiada przede wszystkim układ nagrody. Jest to moduł który zostaje aktywowany na skutek potencjalnie korzystnych ewolucyjnie wydarzeń. Kiedy naciśniesz odpowiedni przycisk w swojej głowie układ nagrody produkuje dopaminę, żebyś emocjonalnie zrozumiał jakie to ważne. Tyle że dla ludzi ważne mogą być różne rzeczy.

Bo niestety z powodu przerośniętych i plastycznych aparatów poznawczych wykazujemy największe wśród ziemskiej fauny zróżnicowanie motywacji. Wiąże się to z życiem społecznym - kulturą wzajemnych interakcji i osobistymi doświadczeniami. Mózg łączy neurony w automatyczne sekwencje - swego rodzaju skrypty. Jesteśmy uwarunkowani jak psy Pawłowa. Reagujemy na napotykane WYZWALACZE.

Bodźce generują różne reakcje właśnie w zależności od przypisanych im etykietek. Przypisywanie rangi poszczególnym bodźcom to w uproszczeniu "wytrysk" dopaminy. Zapisując to co jest ważne kodujemy motywację w engramach pamięci, a potem bezwiednie dążymy do powtarzania czynności, tak żeby odtworzyć poznane uczucie przyjemności. Konsekwencja w zmierzaniu do celu wynika z tego samego mechanizmu co nałogi i obsesje.

W zasadzie silna motywacja to po prostu bardziej funkcjonalna wersja uzależnienia behawioralnego. W jednym i drugim wypadku po prostu czujesz, że coś "musisz" zrobić, choć można ci z tego powodu przypisać silną lub słabą wolę. Możesz się z tego śmiać, ale człowiek po prostu czuje co jest ważne, a co nie. I żadne kazania ani morały niczego nie zmienią, jeśli nie powiążą ze swoim znaczeniem tych pierwotnych afektów.

Rozum jest sługą emocji. Czasem wydaje się, że musi działać wbrew nim, ale on raczej poskramia szkodliwe impulsy na drodze do CELÓW GŁÓWNYCH. Wiąże się to z kontrolą wykonawczą - z działaniem czołowej, a zwłaszcza przedczołowej kory mózgowej. Można by długo o tym pleść, ale mamy w życiu określone priorytety. Odroczenie gratyfikacji jest po prostu wyrazem korzystniejszej strategii . W ludzkiej naturze wielka satysfakcja jest stosunkowo rzadka, więc możemy jej podporządkować całe swoje życie.

Realizując cel główny już odczuwamy pomniejszą przyjemność, coś co nazywamy pasją. To co nas nakręca po prostu musi dawać nam kopa i wtedy idziemy do przodu. Gdy zdobędziemy szczyt będziemy mogli odpocząć z głową w chmurach. Póki co "musimy" o coś walczyć, a układ nagrody sprawia, że "chcemy więcej". W złożonym ludzkim świecie pełnym absurdalnych pokus umysł może złapać się na lep różnych pustych obietnic - goniąc za pieniędzmi, idealnym wizerunkiem, zmysłowymi przyjemnościami czy wirtualną rozrywką można niekiedy zboczyć z kursu.


I nie chodzi mi nawet o to co jest w życiu ważne, a co nie. Chuj mnie obchodzi czy łowisz ryby, czy zbierasz grzyby, czy  strzelasz do kaczek, czy uprawiasz ogródek, czy rozmawiasz ze swoim psem. Możesz nawet z "własnej woli" siedzieć całymi dniami w pracy, leżeć krzyżem przed ołtarzem, pieprzyć o białym patriarchacie, oglądać mecze albo pić przed sklepem. Kimkolwiek jesteś twoje zachowanie będzie układało się w określony schemat.

Możesz pieprzyć, że ciągle przeżywasz coś nowego, lecz jesteś zapętlony w swoich własnych skryptach i jako taki dosyć przewidywalny. Owszem - możesz nagle wpaść w szał i dokonać masakry, rozdać majątek ubogim lub oblać się benzyną i podpalić w proteście, lecz takie rzeczy nie dzieją się raczej przy zachowaniu równowagi biochemicznej i termodynamicznej systemu nerwowego. Jest to bowiem tylko zawiły, nieliniowy i z lekka chaotyczny algorytm.

Różnorodność połączeń nerwowych używanych do przetwarzania docierających ze środowiska informacji to tak zwana entropia mózgowa. Inteligentny mózg powinien być elastyczny pod względem tworzenia nowych połączeń nerwowych lecz bez przesady - wszystko nie może być połączone ze wszystkim. Kluczowa dla przetrwania jest przecież szybkość przetwarzania danych, a ta wiąże się z wypracowaniem rutynowych procedur i odsiewaniem informacyjnego szumu tła.

Jak zwykle optymalny wydaje się jakiś bliżej niesprecyzowany ZŁOTY ŚRODEK. Niska entropia sprzyja utrwaleniu sztywnych wzorców myślenia, a to z kolei wieść może do zachowań  kompulsywnych czy depresyjnych ruminacji. Wysoka entropia sprzyja kreatywności, bo w poszukiwania rozwiązań angażuje różnorodne obszary mózgu. Niemniej efektywna praca mózgu wymaga synchronizacji jego systemów. W przeciwnym, wypadku nie skoncentruje się na niczym.


Można postradać rozum, ale nie można postradać mózgu. Nawet jeśli nam odpierdoli będziemy odbierać strumień informacji, tyle że zestawionych w nietypowy sposób. W schizofrenii - najbardziej pojemnej definicji wszelkiego szaleństwa - mózg wręcz kipi od dopaminy, tyle że jest ona uwalniana w sposób losowy przypadkowo nadając wielkie znaczenie błahym sprawom. Wewnętrzny interpretator sygnałów łączy te błahostki w jakąś spójną opowieść.

I tak dostrzegamy wzorce niezauważalne dla innych - jakiś światowy spisek, śledzących nas ludzi, a nawet tajemnicze głosy. To najlepiej ilustruje jak ważne w naszym postrzeganiu rzeczywistości jest przetwarzanie języka. Każdym z nas steruje jakiś "głos wewnętrzny" lecz można uznać go za obcy wytwór  i produkować alternatywną rzeczywistość. Mózg świra ma problem z rozdzielaniem i scalaniem myśli bo jego kora mózgowa jest cienka jak naleśnik.

Nie chodzi o to, że jest w niej mniej neuronów. Zmiany w istocie białej utrudniają komunikację pomiędzy neuronami, a szczególnie oddalonymi od siebie obszarami mózgu. Na szczęście większość z nas nie musi się obawiać wysłanników Szatana, masonów, reptilian czy innych kosmitów lub cyklistów, więc neurotypowe szaleństwo jest mniej oczywiste. Ponieważ wszystko dąży do rozkładu i chaosu powyższe przemyślenia są chuja warte. Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy.

sobota, 7 grudnia 2024

MAŁPA ZE SMARTFONEM


 Sąd Najwyższy Rumunii unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich, wygraną przez alternatywnego faszystę Calina Georgescu. Wynik ten był wielkim zaskoczeniem dla medialnych ekspertów, gdyż szacowano, że otrzyma ledwie 3% procent głosów. W ostatnich tygodniach poparcie dla tego osobnika wystrzeliło dzięki intensywnej kampanii na Tik-Toku. Sęk w tym, że była to gigantyczna operacja rosyjskich trolli.

Sieć 25 tysięcy fejkowych kont pomiędzy treści dotyczące tarota, zdrowego odżywiania, dbania o urodę i tym podobnych dyrdymałów, nagle zaczęła obsesyjnie wplatać peany na cześć Wielkiego Patrioty. A jest to rzeczywiście prawdziwy nacjonalista. Odczuwa wielką dumę z bycia Rumunem, choć w Polsce określenie to bywa używane jako niezbyt pochlebny synonim bezdomnego lub Cygana.

Georgescu tak bardzo kocha swój kraj, że podziwia rumuńskich nazistów, którzy podczas drugiej wojny światowej oczyszczali naród z tego romskiego robactwa. A ponieważ taka jest wola boża popiera go też Chrześcijańskie Stowarzyszenie Medyczne "Christiana", skupiające świętojebliwych antyszczepionkowców, homeopatów, bioenergoterapeutów i tym podobnych uzdrawiaczy.

Koncerny farmaceutyczne i żywnościowe faszerują ludzi truciznami, trzeba więc szybko ściągnąć z Polski Łukasza Mejzę i zrobić go dyktatorem zdrowia. Należy natomiast wystrzegać się ideologii Jerzego Owsiaka i wyjść czym prędzej z Unii Europejskiej. Zbliża się renesans tradycyjnego rumuńskiego ziołolecznictwa, religii, sztuk walki i jeździectwa.

Podobnie jak Krwawy Władek ZBAWCA RUMUNII trenuje judo. Przybywa już na białym koniu inicjując przebudzenie narodowe. Naród zaś wstaje z kolan i razem z Węgrami i Słowakami przywraca pokój w Europie. Ukraina musi w końcu ustąpić, bo cała ta awantura źle wpływa na gospodarkę. Nie można walczyć z Niedźwiedziem, bo lepiej robić z nim interesy. Trzeba wyrównać historyczne porachunki.

Niech Ukraińcy oddadzą Bukowinę i Budziak. A przy okazji nowych porządków można by zaanektować Mołdawię. Przecież to stary szczep rumuński. To oczywiste, że globalny ład jest niesprawiedliwy, skoro Rumunia odgrywa w nim tak znikomą rolę. Czas przewrócić swoją kostkę tego domina i zacząć walczyć o własne interesy. Tak objawia się egzotyczne wcielenie altprawicowej ośmiornicy. Co kraj to obyczaj.

Byłoby to może śmieszne, gdyby nie było tak niebezpieczne. Ale zostawmy na boku czarne geopolityczne scenariusze... Najbardziej zdumiewa łatwość z jaką można wpłynąć na proces demokratyczny. W zasadzie wystarczy spreparować przygniatającą masę treści, byle tylko imitowały "niezależne" i "spontaniczne" opinie. No i trzeba uwzględnić przy tym algorytmy wyszukiwarek, żeby zbudować tym treściom odpowiednie zasięgi.


Człowiek korzystający z nowoczesnych technologii jest równie głupi jak średniowieczny chłop, starożytny niewolnik czy błyskotliwy jaskiniowiec. Można mu wmówić każdą bzdurę jeśli tylko zostanie nią zalany. Nowożytnym odpowiednikiem dzisiejszej rewolucji informacyjnej było przecież wynalezienie przez Gutenberga prasy drukarskiej. Dzięki temu wynalazkowi masowo kolportowano w Europie niesławny "Młot na czarownice".

Ten katolicki traktat o satanistycznej magii, sodomii, padaczce i salcesonie, rozpętał wśród uświadomionej wreszcie hołoty morderczą w swych skutkach histerię. Motłoch dowiedział się, że nie można tracić wiary katolickiej i wierzyć liberalnej propagandzie. Czarownice to realny problem, a wręcz przyczyna wszystkich nieszczęść ludzkości. Wystarczy spalić te kurwy na stosie i życie stanie się piękniejsze. Alleluja i do przodu.

Nie można wierzyć wężom którzy przywdziewają sympatyczną maskę patriotów, piewców pokoju, przyjaciół ludu, obrońców wiary czy antysystemowców. Niestety wszystkie te rzeczy wydają się być sklejone w jakiejś parapsychologicznej papce. Nieprzygotowany do filtrowania bełkotu statystyczny mózg łatwo oczarować elokwencją piszącego na zlecenie prymitywnego trolla. Gdy się powiąże razem wszystkie nasze lęki obudzą się emocje. A my zagłębimy się w bańce ezoterycznej wiedzy.

środa, 4 grudnia 2024

SZAMBONUREK

 
Miałem kiedyś w pracy "kolegę" bardzo lubiącego obrabiać wszystkim dupę. Poza oglądaniem w telefonie głupich filmików i portali społecznościowych zajmował się głównie rozpowszechnianiem plotek, których oczywiście nie weryfikował. Rozpowiadał o innych wszystko co tylko usłyszał i wytropił w sieci, z tym większą satysfakcją im bardziej niestworzone i kompromitujące były to opowieści.

Ponieważ kierowały nim złośliwe i płytkie pobudki zwykł intencjonalnie wyolbrzymiać i przejaskrawiać swoje wiejskie legendy. Emanowała z niego niezachwiana pewność, że wszyscy wkoło są niedorozwinięci. Jego ulubione słowo brzmiało DEBIL. Powtarzał je statystycznie co minutę, więc to co bredził nabierało cech szczeniackiego hejtu. Niestety byli i tacy którym to imponowało. 

Niektórzy nawet uważali, że jest dowcipny. Bo trzeba przyznać, że bywał śmieszny. Posługiwał się dość barwnym językiem i rzecz jasna szczególnie skupiał się na autsajderach. Wiedział wszystko o cudzym życiu, choć tak naprawdę o swoim nie miał bladego pojęcia. Pewnego pięknego dnia okazało się, że żona zdradza go z sąsiadem mieszkającym na tej samej klatce. Jeszcze bardziej zabolał go niski status społeczny nowego wybranka swojej lubej.


Szydził z jej wyboru i z tego, że ta niewierna kurwa będzie teraz więcej płacić za mieszkanie z powodu kosztów wynajmu. Przez jakiś czas łudził się zuchwale, że wróci do niego na kolanach, ale nic takiego nie nastąpiło. Potem w chwilach słabości żalił się kumplom, że potrzebuje wsparcia. Ostatecznie pozbierał się do kupy i poszukał sobie w internecie jakiejś innej opcji. Tak przynajmniej twierdził, a co mu z tego wyszło to już ciąg dalszy tej groteskowej biografii. 

Życie lubi pisać historie z morałem. Chociaż często jest niesprawiedliwie, czasami daje nam pouczający przykład. Co prawda jego to jak mniemam niczego nie nauczyło. Ale może mi to uświadomiło, że nie ma sensu zbytnio przejmować się tymi, którzy chlapią na cztery strony świata gównem, bo sami tkwią w nim po uszy. Czasami ciężko zmyć ten syf jak już się przyklei, ale to nie to samo co w nim pływać.

wtorek, 3 grudnia 2024

DEMON PUSTYNI


Gdyby Boga nie było należałoby go wymyślić. Bo jeśli Boga nie ma to znaczy, że wszystko jest dozwolone. To częsty argument tych, którzy - nawet jeśli gotowi są uznać religię za czystą abstrakcję - twardo bronią jej roli w stabilizowaniu społeczeństwa. Czy mają rację? I tak, i nie. Rzeczywiście czysty nihilizm wiódłby do ponurych wniosków. Tyle że nawet ateiści są na ogół "wyznawcami" różnych opowieści o tym co w życiu jest ważne.

Trudno nie wierzyć w nic. Nawet wiedząc, że w gruncie rzeczy prowadzą nas tylko urojenia. W przeciwnym wypadku rzeczywiście wpadlibyśmy w szał i pozabijali się nawzajem. Moralizujący Bóg to jednak stosunkowo nowy wynalazek, który pojawił się wraz z budową cywilizacji. Lecz przez zdecydowaną większość czasu ludzie nie mieszkali w miastach, ani nie uprawiali roli. Dzieje ludzkości rozciągały się przez nieskończone łańcuchy pokoleń żyjących w małych grupach łowców i zbieraczy.

To w tych grupach narodziła się pierwotna "duchowość". Tyle że nie wiązała się wcale z pilnowaniem moralności. W tak małych grupach członkowie byli bowiem w stanie sami się kontrolować. Przetrwać mogli jedynie dzięki współpracy, pomocy, wzajemności i podziale dóbr. A jeśli ktoś był wrzodem na dupie to zwykle go usuwano. No chyba, że wrzód taki potrafił zmanipulować całe towarzystwo przy pomocy magicznych sztuczek. Szamańskie rytuały miały na celu głównie przebłaganie sił natury.

Chodziło o zapewnienie sobie powodzenia na polowaniach, przegnanie pecha, uzdrawianie... Animistyczne bóstwa niebyt interesowały się tym czy ludzie są dla siebie mili. Sytuacja zmieniła się gdy zaczęli budować wielkie społeczeństwa. Konieczność wchodzenia w interakcję z nieznanymi osobiście "bliźnimi" wymagała określenia zbioru zasad. Nie wystarczały normy administracyjno-prawne, ponieważ zawsze istniała pokusa, żeby pofolgować sobie kiedy nikt nie widzi. Ale jeśli obserwował nas przez cały czas Bóg, musieliśmy mieć się na baczności.

Ten Wielki Duch mógł przecież porazić nas piorunem, zesłać suszę czy pokarać sraczką. Więc lepiej było z nim nie zadzierać, przestrzegać kodeksu, kłaniać się kapłanom i wypełniać rozkazy boskiego namiestnika na tronie w koronie. A pokus było wiele, co wynikało z pojawienia się idei własności prywatnej wśród ludów pasterskich. Bliźni posiadał dobytek, nie tylko w postaci płaszcza i sandałów, ale też krowy, kozy czy owcy. W takiej sytuacji Bóg musiał monitorować wszystko z góry, żeby jeden z drugim nie połasił się na darmowy obiad.


No i jakoś tak wyszło, że po dziś dzień wielu z nas wierzy w Boga żydowskich pasterzy, który spłodził Jezusa i objawił się Mahometowi. Tyle że świat uległ radykalnej przemianie - uprzemysłowieniu, komercjalizacji, cyfryzacji i globalizacji. Kurczowe trzymanie się jakichś starożytnych legend wydaje się więc absurdalnym zabobonem. Ale nie dla ludzi święcie przekonanych, że porzucenie tego dziedzictwa spowoduje upadek moralny. Wartości stają się tym bezcenniejsze, że są tradycyjne.

Kapitał kulturowy ludzkości został w międzyczasie wzbogacony wieloma świeckimi fermentami, z jakich wyłonił się jeszcze głębszy - ponadplemienny - obraz naszego człowieczeństwa. Ideały takie jak wolność, równość czy braterstwo, pozwalają nam wierzyć w moralne nagrody i kary, bez widma boskiego gniewu czy ogni piekielnych. Wielu ludzi funkcjonuje normalnie bez potrzeby coniedzielnych wizyt w domu Ojca Niebieskiego. Świadomość nieuchronnej śmierci nie przeszkadza ateistom chodzić do pracy, zakładać rodzin czy realizować swoich pasji.

Bez względu na nasz stosunek do sił nadprzyrodzonych kierują nami podobne kompasy moralne. Zresztą niejeden chrześcijanin kłamie, kradnie, konsumuje ponad miarę i pożąda żony bliźniego swego. Bywa nawet, że to właśnie religia budzi demony uprzedzeń wobec "myślących inaczej" - ateistów, liberałów, psychonautów czy konkurencyjnych sekciarzy. Wszak starożytny Bóg wymagał przede wszystkim posłuszeństwa, a najbardziej wkurwiało go bałwochwalstwo.