Kiedy Słowianie przybyli do Europy z nadwołżańskich stepów dzisiejszej Ukrainy, budzili początkowo grozę barbarzyńskich przybyszów. Lecz wkrótce nazwa Słowianin utraciła swój sens etniczny stając się synonimem niewolnika. Sclavus oznaczał po łacinie zarówno Słowianina jak i niewolnika, ponieważ słowiańskich jeńców wojennych było tylu, że w zasadzie wystarczało to do zaspokojenia rynku.
Słówko to przeniknęło do wielu języków Europy. Lecz ponownie straciło swoje etniczne znaczenie kiedy w epoce nowożytnej rozpoczął się masowy handel niewolnikami afrykańskimi. Kiedy musimy tyrać lubimy nazywać się białymi Murzynami, bo ich kolor skóry kojarzy nam się z niewolnictwem. Było jednak dokładnie odwrotnie - to owi nieszczęśni Murzyni stali się czarnymi Słowianami (black slaves).
A ponieważ handel żywym towarem to niezły biznes, bo to darmowa siła robocza i urodziwe nałożnice, często sami Słowianie wyłapywali swoich współbraci i sprzedawali hurtem. Do Pragi, gdzie organizowano swego czasu największe targi niewolników, przybywali więc greccy, żydowscy i arabscy kupcy. Aby nasi chłopcy byli grzeczni zazwyczaj ich kastrowano, stąd też słowo saqlab zaczęło w krajach arabskich oznaczać białego eunucha lub kastrata.
Tymczasem Żydzi uznali słowiański motłoch za potomstwo biblijnego Kanaana, przeklętego syna Chama. Na mocy przekleństwa rzuconego przez Noego, cały ten lud skazany jest na służenie potomkom Sema i Jafeta. I to wyjaśnia nasz dziejowy status NIEWOLNIKÓW EUROPY. W średniowieczu ten żydowski pogląd przejęli Niemcy, czym wyjaśniali potrzebę swojej dominacji. Sprawą pilną stało się więc odcięcie od słowiańskiej tradycji i przyjęcie zachodniego chrześcijaństwa co uczynić miał Mieszko I.
Polska szlachta odcinała się od autochtonicznych chłopów, wywodząc swoją genealogię od mitycznych Sarmatów, nie chcąc wpisywać się w niesławną legendę słowiańskiego bydła. Geneza określenia cham w stosunku do chłopa, to niestety konsekwencja przyjętej przez szlachtę żydowsko-niemieckiej koncepcji. Polscy chłopi, jako potomkowie biblijnego Chama, winni byli służyć szlachcie z woli Boga - to kara za jakieś starożytne grzechy. Ideologia zwana sarmatyzmem czyniła szlachtę odrębnym od pospolitego ludu narodem.
Słynna polska "złota wolność" przejawiała się tylko w samowoli szlachty. Bo lud bynajmniej należał do najbardziej zniewolonych w Europie. To właśnie legendarne uciemiężenie chłopów w Rzeczypospolitej było w europejskim dyskursie jednym z argumentów "moralnych" uzasadniających rozbiory. W glebie polskiej pańszczyzny tkwią też korzenie historycznych resentymentów ukraińskiego chłopstwa, które w polskości widziało zniewolenie i poniżenie, choć dzieliło los polskiej wsi.
Nagle jednak lud zaczął być bardzo potrzebny dla jakiejś wydumanej "sprawy narodowej". Żeby odzyskać władzę trzeba było skłonić hołotę do walki za friko. Trzeba było nauczyć lud jego własnej tradycji. Jego własnego literackiego języka. Starych mitów i baśni. Taki był zresztą ogólnoeuropejski trend. Nurkowano w najgłębsze otchłanie tożsamości, często posługując się jakże kreatywną wyobraźnią. Dzięki edukacji dowiedzieliśmy się co to znaczy być Polakami.
Mamy być dumni ze stoczonych wojen - zwycięstwa odzwierciedlają naszą chwałę, a porażki nasz heroizm. Mamy swoje ludowe stroje i melodie, swój hymn, swoją flagę... Wygraliśmy pierwszą i drugą wojnę światową, tyle że znaleźliśmy się w obozie "demokracji ludowej", a Zachodnie Niemcy zbudowały wtedy największą gospodarkę Europy. No i sami zgodziliśmy się na los zwykłych roboli - po transformacji ustrojowej w kraju szalało bezrobocie, a różnice stawek były kolosalne.
Odżyły leżące u podstaw polskości kompleksy - pracując u bogatych sąsiadów na plantacjach karczochów i szparagów wspominaliśmy obozy pracy przymusowej dokąd posyłano nas podczas drugiej wojny światowej. Poza tym wydawało się niesprawiedliwością, że potomkowie nazistowskich sadystów żyją jak pączki w maśle, a my musimy tyrać. Przecież te skurwysyny rozpierdoliły nam kraj i nie zwróciły za to ani grosza. No ale przyjęli nas do Unii Europejskiej i stali się naszym największym partnerem gospodarczym.
Dziś turystyka zarobkowa staje się coraz mniej popularna. Mamy zresztą na tym kierunku sporą konkurencję w wydaniu różnych Ukraińców, Rumunów czy innych Turków. Są oni nieco bardziej zdesperowani od Polaków, godzą się więc na gorsze warunki i są przez to bardziej konkurencyjni. A u nas rynek pracy jest dużo większy niż jeszcze kilkanaście lat temu. Sami chętnie zapraszamy do siebie obcokrajowców, aby wyręczyli nas w najbardziej paskudnych zajęciach. Ktoś to przecież musi robić dla dobra gospodarki.
Daniel Obajtek realizując inwestycję Orlenu ściągnął do Polski kilka tysięcy Koreańczyków, Hindusów, Pakistańczyków, Malezyjczyków, Filipińczyków i Turkmenów. Ulokował kolorowe towarzystwo w miasteczku kontenerowym w pewnym oddaleniu od pięknej polskiej cywilizacji. Na ośmiu metrach kwadratowych koczowały po trzy-cztery osoby. Wielu z nich nie miało zresztą żadnej umowy i pracowało za grosze tak absurdalne, że żaden Polaczek nie kiwnąłby za to palcem. No ale do tego właśnie służy kapitał. Płacisz i masz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz