Łączna liczba wyświetleń

65079

sobota, 6 lipca 2024

CENA PRAWDY

     
    W Polsce mamy długą tradycję domagania się wolności słowa. Najpierw musieliśmy wywalczyć sobie w ogóle prawo do posługiwania się własnym językiem bo Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił. Potem mieliśmy sanację, gdzie za krytykowanie Naczelnika dziennikarze dostawali regularne wpierdol. A potem komunę, gdzie w zasadzie nie było dziennikarstwa - istniał tylko oficjalny przekaz.

Następnie radykalizująca się prawica zaczęła mówić o postkomunistycznym układzie dominującym w polskich mediach. Jak dorwała się do koryta to przekierowywała strumienie konfitur do swoich propagandystów. No i teraz znowu sytuacja się odwróciła i będzie promowanie innych talentów i tematów. Dziennikarze dużo lubią mówić o tym jak bardzo są potrzebni, ale tak naprawdę potrzebują kasy.

Nie chcę przez to powiedzieć, że nie są potrzebni, gdyż dostarczają nam informacji o ważnych wydarzeniach - można by to nazwać funkcją edukacyjną. Często jednak plotą o dupie Maryni, a to nazwać by można funkcją ogłupiającą. No i poza tym niekiedy nami manipulują w określonych celach politycznych, ideologicznych czy wręcz czysto marketingowych. Media to biznes więc muszą zarabiać na siebie.


Można oczywiście uzyskać jakiś mecenat, pisząc o tym czy o tamtym, najczęściej jednak oznacza to korzystanie z publicznych środków, a sami wiecie jak elastyczne mamy w Polsce standardy. Trzeba promować jakąś z góry przyjętą wizję zgodną ze światopoglądem i interesami politycznych patronów. Jedynym wyjściem jest komercyjny przekaz - fundusze uzyskuje się podbijając oglądalność, klikalność i tak dalej. Bo popularność generuje zyski z reklam. A bez zysków nie ma wolności słowa.

Czyli w tym wypadku wolność oznacza robienie politykom dobrze albo schlebianie gustom gawiedzi. Kiedyś Rydzyk płakał, że nie dostał miejsca na multipleksie, teraz marudzi że opłaty za multipleks go wykończą i prosi o wsparcie. Całkiem niedawno niedoszłe "lex TVN", wymierzone jakoby w "obce wpływy" prawo ograniczać miało udział zagranicznego kapitału w rynku medialnym. Orlen pod przewodem bezczelnego Obajtka przejął kontrolę nad wydawnictwem Polska Press i tym samym prasą lokalną. Media publiczne przechodzą z rąk do rąk i radykalnie zmieniają się koncepcje oraz personalia. 

W tych komercyjnych parcie na szkło napędza szalony wyścig szczurów. Efemeryczne gwiazdy pojawiają się i znikają. Swoistym nowotworem informacyjnym jest związana z nimi branża plotkarska, zajmująca się pieprzeniem o tym kto z kim się bzyka i w jakie luksusy opływa. Można też popatrzeć sobie jak ludzie grają w piłkę, tańczą z gwiazdami, smażą naleśniki, kupują domy czy walczą z otyłością... Dla każdego coś miłego - policjanci łapią złodziei, rolnicy szukają żony, eksperci prawią nam morały...

Co by nie mówić patrząc na ramówki mediów widać jak bardzo nie lubimy treści trudnych. Jeśli jednak tylko chcemy w tej obfitości informacyjnej również odnajdziemy je bez trudu. Klikasz i masz. No i niby tym właśnie jest wolność - możemy wybierać treści z którymi chcemy obcować. Przy okazji cyfrowej rewolucji władzę nad mediami przejmują jednak wielkie korporacje takie jak Google czy Meta. Big Techy de facto organizują rynek cyfrowej reklamy tworząc nowe środowisko informacyjne, moderowane przez algorytmy wpływające na zasięgi treści.


Nowelizacja prawa autorskiego przegłosowana niedawno w Sejmie ma podobno dodatkowo faworyzować technologicznych gigantów kosztem wszelkiej maści ambitnych dziennikarzy. Bo żeby być ambitnym trzeba mieć forsę. A jak nie masz forsy to już nie możesz być ambitnym. Bo jak nie masz forsy to musisz pracować w jakiejś fabryce, placówce handlowej, zakładzie fryzjerskim czy biurze. I już nie masz ochoty na abstrakcyjne rozkminy. Musisz być wydajny i skoncentrowany. Potem marzysz tylko o odpoczynku i odrobinie rozrywki.

A mędrcy narzekają, że społeczeństwo jest głupie bo nie myśli o wielkich sprawach... Wszyscy tworzymy ten system, bo wszyscy chcemy kasy. Jedni generują produkty, a inni ich informują. Siłą rzeczy wszystko sprowadza się do jakichś transakcji. Czy więc internet przestaje być ostoją wolności słowa czy też jest jedyną możliwością wykrzyczenia swojej frustracji przez dosłownie każdego? Może w każdym z nas siedzi mały troll, hejter czy pozer szukający sensacji i stąd mamy cały ten informacyjny bałagan?

W gruncie rzeczy nieograniczona wolność budzi niskie instynkty, ale nie wiadomo kto powinien ją moderować. Jedno jest pewne: informacja to władza. Władza to pieniądze, ale też realizowanie określonych wizji społecznych. Szczerze mówiąc chuj mnie obchodzi do czyjej kieszeni trafią te wszystkie pieniądze, bo wiem, że nie do mojej. A tak rozumiana wolność słowa jest jednokierunkowa - zasady określa ten kto ma złoto. To prawda stara jak świat. Wolność jest dzisiaj towarem. Rzeczywistość jest bańką informacyjną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz