Zazwyczaj uważamy, że jeśli ktoś nie jest szczęśliwy, to
jest sam sobie winien. Jednak przypadki uporczywego nieszczęścia klasyfikujemy
jako psychiatryczne. I wtedy dopuszczamy zastosowanie środków silniejszych niż
przekonywanie kogoś do uroków życia. Leki antydepresyjne wpływają na stężenie
neurotransmiterów, a konsekwencją poprawy nastroju mogą być nowe nawyki myślowe
i życiowe, pozwalające odkrywać w życiu to co dobre. Poza tym farmakoterapia
ogranicza poziom kortyzolu (hormonu stresu), blokującego powstawanie połączeń
nerwowych. W tak zwanych stanach lekoopornych stosuje się nawet metody
operacyjne, czyli wszczepianie do mózgu stymulatorów nerwu błędnego,
zwiększających neuroprzekaźnictwo i ukrwienie obszarów istotnych dla zwalczania
choroby. Nasz umysł ma więc podłoże organiczne, które można kształtować.
Poza tym istnieje cały wachlarz technik psychologicznych,
które mogą wpływać na jego zawartość. Wiek XXI jest wręcz przesycony całym tym
kombinowaniem jak to zrobić – technikami sprzedaży bezpośredniej, pogadankami
motywacyjnymi czy badaniem rynku. Człowiek główkuje jak by tu zmanipulować
innych i samemu naładować się jakąś pozytywną energią. Wynika to z słusznej
poniekąd koncepcji, że wszystko jest wynikiem określonej kombinacji czynników.
Tyle że statystycznie jesteśmy tak samo podatni na wpływy jak nasi bliźni.
Szczególną tego manifestacją, w ramach której wszyscy się nawzajem naśladujemy
rywalizując o symboliczne trofea, jest cała kultura. Nie jesteśmy sobie nawet w
stanie wyobrazić jak można by chcieć czegoś innego – bo to pragnienia określają
to kim jesteśmy. A jesteśmy społeczni aż do tego stopnia, że przez większość
czasu myślimy, co zrobić żeby pokazać innym, że jesteśmy lepsi w kulturowym
konkursie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz