
Wojować można o wielkie sprawy, na przykład o pokój. Za
Boga, honor czy ojczyznę. Z jednej strony służy to legitymizowaniu okrutnego
załatwiania interesów gospodarczych, ale z drugiej może prowadzić do bojów o
przysłowiową pietruszkę. Przykładem jest wojna o kosz jabłek, toczona w
średniowieczu przez księcia Lotaryngii, który domagał się zadośćuczynienia za
zerwanie kosza jabłek z jego posiadłości. Mieszkańcy Białogardu wydali
natomiast sąsiadom ze Świdnina bitwę o krowę, w trakcie której poległo około trzystu
walczących. Tak to jest kiedy głupi trafi na głupiego.

Jak widać niejedna rzecz może być cenniejsza niż życie
ludzkie. Gdyby było inaczej nie byłoby zresztą wojen. Do prowadzenia wojen
potrzebne jest mięso armatnie, czyli pożyteczni idioci gotowi na śmierć. Muszą
oni wierzyć, że sprawy o które walczą są wielkie, żeby nadstawiać karku za
wodzów, którzy uprawiają swoje gry polityczne. W opowiadaniu Vonneguta „Szach
królowi” schwytany dowódca wojskowy udowadniać musi swój kunszt taktyczny grą w
szachy. Tyle że zamiast pionków i figur na szachownicy poruszają się jego
bliscy. Utrata każdej figury czy pionka wiedzie do ich fizycznej eliminacji,
więc kalkulację mącą emocje. Na wojnie jest dokładnie odwrotnie.
Jak żartował Stalin śmierć milionów jest tylko faktem
statystycznym. Masy ludzkie rzeczywiście muszą być ograniczone i tępe, skoro
jeszcze nie tak dawno „cywilizowani” Europejczycy gotowi byli hurtem ginąć za
faszyzm czy komunizm. Potem przyparci do muru twierdzili, że tylko wykonywali
rozkazy. Ale czy jeden człowiek może rozkazać coś milionom? To raczej miliony
oddały się w niewolę. Uciekły od wolności. Od zarania dziejów poświęcaliśmy się
wyższym celom – służyliśmy bogom i ich pomazańcom. W dwudziestym wieku
natomiast dwóm wielkim totalitarnym religiom. Dziś straszy nas islamski
fanatyzm. Najbardziej nam szkodzi skłonność do patosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz