Stanąłem dziś naprzeciwko pomnika swoich przodków i
zapaliłem tradycyjną lampkę. Pomimo siąpiącego deszczu czułem, że muszę choć
chwilę zostać przy grobie i zrobić poważną minę. Więc przybrałem wyraz zadumy i
próbowałem myśleć o czymś wzniosłym, lecz za cholerę nic takiego nie chciało
przyjść mi do głowy. Następnie udałem się w drogę powrotną, stwierdziwszy że
spełniłem swój świecki obowiązek. Gdybym był religijny mógłbym jeszcze odklepać
jakąś formułkę. Mógłbym też uczestniczyć w uroczystości. Uczestniczenie w niej
polega na tym, że się stoi i czeka aż ksiądz przestanie gadać. Większość
katolików ani razu nie przeczytała Biblii. Nie zna historii kościoła i
teologii. Nie rozumie więc wcale tych wszystkich oratorskich formułek. Wszyscy
jednak czujemy, że mamy jakieś obowiązki wobec zmarłych. Umówiliśmy się, że w
taki sposób oddamy cześć ich pamięci.

Nie jestem cyniczny, ale nie chcę się oszukiwać. Nie
potrafię też popadać w stan refleksji na zawołanie. Nie poczułem więc czegoś
innego niż zwykle. Mogłem co najwyżej przywołać w głowie kilka wspomnień. Ale
gdyby nie cmentarne święto, pewnie bym nawet ich dzisiaj nie przywołał,
pogrążony w bieżących sprawach. Posiadanie potomstwa to chyba jedyny sposób
żeby realnie zachować cząstkę siebie, co prawda tylko w puli genowej, lecz to
przecież jest biologicznym celem naszego życia. Niestety jak dotąd zmierzam do
genetycznej śmierci. Mój grób będzie stanowił zatem tylko problem dla dalszych
krewnych. No chyba, że moje geny połączą się w końcu z genami jakiejś zdrowej
samicy, która dostrzeże tkwiący we mnie potencjał. Tak czy siak, nie musicie
być przesadnie poważni kiedy wyciągnę kopyta. Możecie oddać moje organy
potrzebującym, a szkielet jakiejś akademii medycznej. Jeśli jestem tego wart –
doceniajcie mnie teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz