- San Francisco w połowie lat sześćdziesiątych, wyjątkowy
czas i wyjątkowe miejsce. Ale żaden opis, mieszanka słów, muzyki czy wspomnień
nie oddadzą odczucia, że byłeś tam i żyłeś w tym zakątku świata w tym czasie,
cokolwiek to znaczyło. Obłęd panował wszędzie i o każdej porze, wszędzie mogłeś
wskrzeszać iskry, mieliśmy kosmiczne poczucie sensu naszych działań, czuliśmy
że wygrywamy. I to dawało nam siłę – poczucie nieuchronnego zwycięstwa nad
siłami zła. Nie w sensie militarnym, tego nie chcieliśmy, Triumfowała nasza
energia, mieliśmy wiatr w żaglach, jechaliśmy na grzebieniu pięknej wysokiej
fali. A teraz, ledwie pięć lat później, można ze stromego wzgórza w Las Vegas
spojrzeć na zachód i przy dobrym wzroku dostrzec linię wodną, miejsce gdzie
fala się cofa – pisał Hunter
Thompson w swojej kultowej powieści „Lęk i odraza w Las Vegas” o rewolucji
hipisowskiej. Widzimy w tym nostalgię, ale też bezkompromisową diagnozę –
utopia okazała się mrzonką.
![]() |
KRÓLOWA DOPALACZY |
Hunter Thomson inspirował się w tej powieści swoimi
prawdziwymi przeżyciami. Jako dziennikarz udał się swego czasu do Las Vegas w
celu napisania relacji z zawodów motocyklowych. Zabrał ze sobą swojego prawnika
i walizkę pełną wszelakich narkotyków, po czym zajął się demolowaniem pokoi
wynajmowanych pod fałszywym nazwiskiem i opuszczaniem hoteli bez płacenia
rachunków. Tak wyglądała jego „walka z kapitalizmem”. Książka uczyniła go w
pewnych kręgach nieśmiertelnym, choć pisał i rzeczy bardziej trzymające się
kupy. Debiutował słynnym reportażem o gangu motocyklowym Hells Angels, do którego udało mu się przeniknąć. Po publikacji dostał od niedawnych koleżków
solidne lanie, ale przeżył. Parał się też felietonistyką i z pasją komentował
życie polityczne w Stanach Zjednoczonych. Jego analizy pojawiały się w
najbardziej prestiżowych tytułach amerykańskich. Ostatecznie pogrążył się w
alkoholizmie i strzelił sobie w łeb. Jego narkomańska legenda jednak
przetrwała. Twarz Johnnego Deppa, występującego w słynnej ekranizacji jego
książki „Las Vegas Parano”, stała się ikoną pop. Wizerunek ten wykorzystywano
na szeroką skalę przy promocji pierwszej fali biznesu dopalaczowego w Polsce.
Pojawiał się on na opakowaniach towaru, stronach internetowych, w wystroju
sklepu. Podobnie jak w jego powieści widzimy dziś jednak wyraźnie jak „fala się
cofa”. Zalewa nas syfem.
Rewolucja dopalaczowa, tak jak rewolucja hipisowska, pożera
własne dzieci. Nikt już nie kontroluje tego co pojawia się na rynku. A są to
rzeczy groźniejsze od amfetaminy, heroiny i kokainy razem wziętych. Nawet
osławiony mefedron, niegdyś hit zachwycający nawet starych narkomanów, a dziś
zepchnięty do podziemia „wynalazek”, to stosunkowo bezpieczny środek, w
porównaniu z tym co serwują ludziom laboratoria po kolejnych delegalizacjach.
Dzięki internetowi udało się producentom zbudować ogromną grupę docelową
wymieniającą się informacjami o produktach, czyli stworzyć rynek który już nie
zniknie. W reklamy dopalaczy angażuje się nawet celebrytów, np. modelka Ewa
Lubert reklamowała w internecie „Mocarza”. Skomercjalizowany rynek dopalaczy
narodził się jednak z idei ratowania ludzi od narkotyków i to jest wielki
paradoks. Pierwszy popularny dopalacz, BZP, był wielokrotnie słabszy od
amfetaminy i w zasadzie niezbyt groźny. Jak wyglądały początki tej
zabawy możemy się dowiedzieć z filmu dokumentalnego „Dopalacze” nakręconego
przez raczej poważane wydawnictwo „National Geographic”. W każdym bądź razie
dziś to już tylko komercja. Tak jak twarz Johnnego Deppa w okularach i
kapeluszu, która nie mówi nam już nic o ideałach, tylko śmieszy brawurowymi
wybrykami. Na śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz