
Nowe spojrzenie na mózg objawiło się w niesławnej dziś
frenologii, wnioskującej o cechach psychicznych człowieka po kształcie jego
czaszki. Pomimo mocno dyskusyjnego (delikatnie rzecz ujmując) charakteru tej
teorii, po raz pierwszy próbowano wtedy „czytać” anatomię mózgu. Frenolodzy
położyli też podwaliny pod jego modularną koncepcję, przypisując poszczególnym
częściom zróżnicowane funkcje. Z biegiem czasu rzeczywiście okazywało się, że
mózg można podzielić na ośrodki zawiadujące różnymi działaniami. Paradoksalnie wydaje się, że neuronauka zatoczyła pewne koło, skupiając się dziś właśnie na
obrazowaniu tych funkcjonalnych podziałów. Modułowość jest jednak pewnym
uproszczeniem, bo choć ewolucja rzeczywiście uzupełniała mózg o kolejne
struktury, zasadniczo dopiero współpraca ich wszystkich przekłada się na nasze
człowieczeństwo.
Z pewnością nie jest też tak, że wykorzystujemy go tylko
częściowo – na przykład w mitycznych dziesięciu procentach. Nieużywane w nim
połączenia redukuje się na bieżąco, żeby zbytnio nie komplikować systemu i
bilansować koszt energetyczny. Mózg nie jest zatem rozrastającą się siecią –
wiedza krystalizuje się w nim przez permanentną redukcję wzorów do najbardziej
skrótowych. Tak konsoliduje się w nich maksimum treści. Pogłębianie wiedzy nie
polega na jej katalogowaniu tylko ciągłym redukowaniu znaczeń do coraz bardziej
esencjonalnych. Kluczowe jest kodowanie najbardziej przepustowych powiązań tak
żeby wygenerować z nich spójny obraz – skróty przyśpieszają przetwarzanie. W
przeciwnym wypadku przybywałoby nam tylko szufladek w których ciężko byłoby
czegokolwiek się doszukać. Ilość możliwych kombinacji neuronalnych i tak
przewyższa liczbę atomów we wszechświecie, czegokolwiek więc byśmy nie myśleli
to prawdziwy cud.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz