Człowiek stworzył Boga na swoje podobieństwo. Przypisał mu
ludzkie motywy i emocje. Dlatego Bóg może złościć się, a nawet cierpieć. Bóg
jest też próżny – wymaga naszego uwielbienia, a przede wszystkim posłuszeństwa.
Trochę to dziecinne jak na osobę doskonałą. Ale doskonałym nie może być nic co
posiada osobowość, emanacją osobowości jest bowiem jej wola czyli zespół
pragnień, a te powodowane muszą być potrzebami. Jeśli zaś wolą Boga było
stworzenie świata, to pewnie tego potrzebował. A skoro potrzebuje takich dupków
nie może być doskonały. Tym bardziej, że w konsekwencji doszło do serii
cyklicznych rzezi, gwałtów zbiorowych i innych niegodziwości, często zresztą w
imię tegoż Boga.

Niedoskonały świat stworzony przez doskonałego Boga to
paradoks, który „wyjaśnić” można tylko w górnolotnych kazaniach przy pomocy
chrześcijańskiej nowomowy, gdzie wszystko sprowadza się do jakiegoś „bożego
planu” czyli bliżej nieokreślonej tajemnicy. Jedyne logiczne wyjaśnienie tej
kwestii oferowali chrześcijańscy gnostycy, widząc w otaczającym nas świecie
dzieło Demiurga, czyli pozornego boga. W tej koncepcji świat duchowy, domena
prawdziwego Boga, zmącony został przez materię stworzoną przez nieudolnego
uzurpatora. Niedoskonała materia, podlegająca działaniu czasu i zniszczeniu,
powodowała zaś cierpienie i zło, dlatego należało oczyścić z niej wszechświat,
do czego miała wieść gnoza czyli ezoteryczna wiedza. Choć wytępione jako
heretyckie, nauki te rozbrzemiewają do dzisiaj pewnym echem w doktrynach
chrześcijańskich, zwłaszcza w odniesieniu do ludzkiej cielesności. Ciało
ludzkie tradycyjnie postrzegane jest jako „złe”, w przeciwieństwie do „czystego
ducha”, nie powinno się więc urządzać orgii, ani nawet stosować prezerwatyw,
tylko w trakcie stosunku małżeńskiego myśleć o Bogu, ojczyźnie i
macierzyństwie.

Oczywiście prawie nikt nie przywiązuje większej wagi do tych
wskazówek, podobnie jak nie dąży do ubóstwa i pokory. Wciąż jednak popularny
jest obraz Boga jako strażnika kosmicznego porządku i czuwającej nad nami
opatrzności, a także wiara w życie pozagrobowe. Zważywszy na różnorodność
kultów i ich geograficzną uniwersalność wskazuje to na pewne ludzkie potrzeby
psychologiczne. W swych rozważaniach koncentruję się na chrześcijaństwie tylko
dlatego, że żyję w katolickim kraju, co nie oznacza że jestem zwolennikiem
szariatu, tybetańskiej medytacji czy innych bredni. To co jednak łączy
wszystkie religie, to wiara że ponad naturą stoi czynnik nadprzyrodzony czyli
duchowy. Siła wyższa nie jest zatem częścią natury, a prawa przyrody obowiązują
tylko relatywnie (może dochodzić do cudów, a nawet spotkań ze Świętym Mikołajem
i latającymi reniferami). Sęk w tym, że (w ograniczonym co prawda zakresie)
naturę możemy badać empirycznie, a do świata duchowego mamy jedynie
„subiektywny” dostęp. Nie ma cienia dowodu na autentyczność jakiejkolwiek
doktryny religijnej, a wszystko co powie na ten temat papież, dalajlama czy
inny guru jest tylko jego wewnętrznym przekonaniem.

Gwoli ścisłości przyznać trzeba, że ateistyczną negację Boga
również sprowadzić można do niefalsyfikowalnego dogmatu, nie jesteśmy bowiem w
stanie dociekać rzeczy ostatecznych. Bezpieczniej byłoby więc odwoływać się do
agnostycyzmu, czyli niewiedzy w tych kwestiach, co jednak nie czyni istnienia
chrześcijańskiego Boga bardziej prawdopodobnym niż Allacha, Swarożyca czy
Zeusa. Z tego powodu wszelkie religijne mity uznawać należy za mało
prawdopodobne, należałoby bowiem je wszystkie rozpatrywać z równą powagą.
Pozostaje oczywiście sam czysto filozoficzny problem istnienia Boga jako siły
sprawczej wszystkiego, lecz w zasadzie jest to idea znacznie bardziej wątpliwa
niż wskazywać by na to mogło jej rozpowszechnienie. Po pierwsze naukowy,
materialistyczny światopogląd, choć nie jest w stanie wyjaśnić wszystkiego,
wyjaśnia chociaż część dostępnej nam prawdy. Religia nie wyjaśnia natomiast
niczego, z założenia opierając się na nurzaniu się w „tajemnicy”. Tak naprawdę
nie wiadomo czym właściwie miałby być Bóg, a nawet dusza ludzka. Są to tylko
kulturowe pojęcia, których nie można w żaden sposób badać. Jeśli ktoś więc
wierzy w Boga, nie wie nawet w co wierzy, bo nie jest w stanie wyjaśnić czym
jest Bóg. Jeśli zaś nie jest w stanie wyjaśnić dlaczego istnieje Bóg, nie jest
w stanie wyjaśnić dlaczego istnieje raczej coś niż nic. Czyli tak naprawdę
hipotetyczne istnienie Boga nie wyjaśnia skąd się wszystko wzięło. Po drugie –
co wynika z pierwszego – nic nie może być nadnaturalne, gdyż natura to zbiór
właściwości pierwotnych. Natura jest zatem istotą bytu, która sprawia że byt
jest. Metafizyka zaś (czy to filozoficzna czy religijna) dąży do poznania
istoty bytu, czyli jego natury. Można oczywiście przyjąć, że świat i życie mają
duchową naturę, co w gruncie rzeczy czyniłoby kosmos jakimś boskim odchodem,
tyle że nawet w takim ujęciu energia duchowa musiałby się w jakiś sposób
„materializować” czyli wykazywać jakieś właściwości fizyczne. Ktokolwiek
twierdzi inaczej jest poznawczym nihilistą, a skoro tak jest niech nie pieprzy
o drodze do prawdy i zrozumienia.

Właśnie z tego powodu jeden z największych myślicieli
dwudziestego wieku, Albert Einstein, twierdził że filozofia interesująca jest
tylko wtórnie, bo rozpatrywać ją można tylko w odniesieniu do rzeczy
zasadniczych. Konsekwencje filozoficzne odkryć dwudziestowiecznych fizyków (nie
tylko w zakresie dotyczącym czasoprzestrzeni, ale też cząstek elementarnych),
najlepiej zresztą potwierdzają słuszność tej drogi. Filozofia nie jest bowiem w
stanie przewidywać natury rzeczy, a jedynie pomagać w jej interpretowaniu.
Dlatego też żaden filozoficzny „dowód” nie będzie nigdy niepodważalnym dowodem,
tym bardziej jeśli dotyczyć będzie kwestii tak „niezbadanych” jak istnienie
Boga. Stąd też wszelkie mistyczne oracje możemy z czystym sumieniem ignorować.
Ludzki mózg nawet odwołując się do logiki jest w stanie płodzić dowolne konstrukcje
teoretyczne, czego przykładem może być choćby teologiczne zacięcie Philipa Dicka, skazane na pobłażanie raczej z racji
fantastyczno-naukowej konwencji niż braku rozmachu. Teologia jest zatem
rodzajem sztuki a nie nauki, bo o aniołach wiemy tyle co o krasnoludkach czy
kosmitach.
- Wierzę w Boga Spinozy, przejawiającego się w harmonii
wszystkiego co istnieje, a nie w Boga który zajmowałby się losem i uczynkami
każdego człowieka – to jeden z cytatów Einsteina, przywoływanych często
przez „poszukiwaczy” myśli religijnej w ramach światopoglądu naukowego. W
trakcie rewolucji technologicznej religia nie może już przecież dłużej zaprzeczać nauce nie
narażając się na śmieszność, potrzebą nowych czasów staje się więc pogodzenie
koncepcji religijnych i naukowych. Jak mówił bowiem Einstein „nauka bez religii
jest kaleka, a religia bez nauki jest ślepa”. Tyle że ten sam Einstein
wielokrotnie podkreślał swój ateizm i niewiarę w treści objawione, a nawet
mówił o „dziecinnych przesądach”. Choć Einstein nie był żadną wyrocznią i mógł
się mylić, zabawne jest dla mnie to, jak jego słowa wyrywa się z kontekstu,
żeby osiągnąć zamierzony cel propagandowy. To tylko pokazuje jak intencjonalnie
dogmatyczna jest współczesna myśl katolicka, usiłująca intelektualnie zawłaszczyć
tytanów takich jak Einstein czy Darwin, choć tak naprawdę rozum wiódł ich do
religijnego sceptycyzmu. Bóg średniowiecznego filozofa żydowskiego Barucha
Spinozy był bowiem absolutem tożsamym z naturą, a zarazem jedyną substancją
stanowiącą budulec wszechświata. Głoszony przez niego panteizm racjonalny
przypisywał naturze boskie atrybuty, gdyż istnieje ona samoistnie i pierwotnie
do wszelkich swoich atrybutów, a jako przyczyna istnienia wszystkich bytów jest
wszechmocna. Bóg Spinozy jest materią. Pierwotną energią, a nie bożkiem.