Śniło mi się, że zgwałciła mnie pomarszczona wiedźma, z
obwisłymi cyckami i oponą na brzuchu. Na szczęście to był tylko koszmar. Prawie
się zesrałem we śnie. Lecz zaprawdę wśród grzechów głównych wymienia się
próżność – a ta staje się bolesna, gdy uroda przemija. Ktoś kto mężczyzn z
lubością wodził na pokuszenie, bawił się nimi i napuszczał na siebie, wraz z
urokiem osobistym sens swego życia tracić musi. Póki może tym silniej zazdrość
więc wzbudzać będzie w adoratorze swym ostatnim, aż urok swój wyczerpie i
śmieszną manierą kokietki politowanie żałosne tylko roztaczać będzie wokół.

O bezimienna wiedźmo z mojego snu – kim jesteś bez tego
wszystkiego? Kim będziesz gdy już wypali się twoja przygasająca gwiazda? Gdzie
twoje piękno, kiedy już trudzić się musisz żeby je z siebie wykrzesać? Już
mówić musisz kto się patrzył na ciebie, opowiadać jak rozbierał cię wzrokiem,
wyolbrzymiać stare incydenty i wspominać zwykłe końskie zaloty. Najlepiej
napisz o tym książkę. Oczywiście wszelka zbieżność tego snu z prawdziwymi
wydarzeniami i postaciami jest przypadkowa. Z wyjątkiem młodych, słodkich i
kuszących kwiatuszków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz