
Ostatnio intensywnie „odkrywana” jest prawda, że jak cię
widzą tak cię piszą. Choć to żadna nowość (już starożytni zajmowali się
propagandą czy sofistyką), dzisiaj rozwój marketingu i socjotechniki osiąga
swoje historyczne apogeum i nadal się rozpędza. Odkąd społeczeństwo przemysłowe
przekształciło się w informacyjne, sukces rynkowy, polityczny czy artystyczny,
coraz bardziej uzależniony jest od skuteczności przekazu. Ponieważ ze
wszystkich stron bombardowani jesteśmy jednostronnymi komunikatami, stają się one
coraz bardziej manipulacyjne. Siły pragnące wykorzystać nas do swoich celów
skazane są na bezwzględną konkurencję ze sobą, więc posługują się coraz
bardziej makiaweliczną perswazją. Wizerunek i opakowanie stają się ważniejsze
od osobowości i zawartości, a wykreowana rzeczywistość staje się dla nas
punktem odniesienia. Seriale, pełne namiętnych przedstawicieli klasy średniej,
a nie kasjerek z Biedronek i ciułających roboli, baśniowo definiując życiowy
sukces pogłębiają tylko niezadowolenie z prozaicznej egzystencji.
Już Cyceron ostrzegał, że choć elokwencja jest niezbędna dla
realizacji celów, pozbawiona głębszej treści przynosi więcej szkody niż
pożytku. W obecnym świecie korzystanie z wszelkiego rodzaju psychologicznych
sztuczek przybiera już charakter systemowy, począwszy od rozmieszczenia towarów
na półkach po emocjonalną reklamę. I już nawet nie treść, ale i elokwencja
przestaje mieć tu znaczenie. Jak ujął to Joseph Goebbels „tylko ten osiągnie
podstawowe rezultaty w oddziaływaniu na opinię publiczną, kto potrafi
sprowadzić problemy do najprostszej postaci, i kto ma odwagę zawsze powtarzać
je w tej uproszczonej formie, pomimo sprzeciwu intelektualistów”. Stąd kultura
obrazkowa, płytkość przekazu i łatwe recepty na trudne problemy zdominowały
komunikację, pomimo niespotykanego dotąd w historii dostępu do informacji. Mózg
jest organem który zużywa najwięcej energii, więc używamy go dosyć oszczędnie –
zastanawiamy się jedynie nad sprawami które uważamy za naprawdę istotne, w
miarę możliwości na rzeczywistość reagując automatycznie. Wrodzone lenistwo
poznawcze stwarza pole do popisu dla wszystkich tych sztabów kombinujących jak
nam coś wcisnąć. Celem jest wzrost konsumpcji – naszej masowej i ich
luksusowej. Zastanawiamy się tylko nad tym skąd brać forsę.

Kiedyś damy wciskały się w ciasne gorsety, żeby wyszczuplić
talię, uwydatnić dupę i podnieść cycki. Gorsety te wiązano tak ciasno, że
zdarzały się omdlenia, a nawet wypadki śmiertelne. Dajmy na to na dworze
Katarzyny Medycejskiej obwód talii przekraczający 33 centymetry uchodził za
obciach. Niestety powodowało to problemy z oddychaniem, deformacje narządów
wewnętrznych i kręgosłupa, a niekiedy pęknięcia żeber. Demonizowany kult ciała
nie jest więc tworem popkultury. Ludzie zawsze manipulowali swoim wizerunkiem,
chcąc go uczynić jak najbardziej atrakcyjnym. Dzisiejsze narzędzia, takie jak
portale społecznościowe, koncentrują nas jeszcze bardziej na kreowaniu swojego
„opakowania”, oferując każdemu łatwe możliwości zewnętrznej przemiany.
Manipulacja fotografiami, począwszy od pozowania i stylizacji po ich graficzne
opracowanie, a także udostępnianie informacji o sobie, budują nie tyle nasze
odzwierciedlenie, ile pokazują do czego aspirujemy. Niegdyś nadmierne
koncentrowanie się na kwestiach wizerunkowych nazywano próżnością. Warto więc
przypomnieć sobie ten zapomniany termin pytając się wirtualnego lustereczka kto
jest najpiękniejszy.
To że jesteśmy traktowani tak jak jesteśmy postrzegani to
tylko jedna strona medalu. Druga strona jest taka że zachowujemy się tak jak
nas potraktują. Jeśli uchodzimy za debila zachowamy się jak debil, bo
zostaniemy do tego sprowokowani. Jeśli widzą w nas nudziarza będziemy nieśmiało
coś bąkać pod nosem. Jeśli pomyślą że mamy coś ciekawego do powiedzenia
zaczniemy mówić z entuzjazmem. Wizerunek jest nie tylko kreowany przez nas
samych, ale także nam narzucany. Istnienie takiej zależności udowadnia kilka
ciekawych eksperymentów psychologicznych. Dajmy na to przeprowadzono wśród
uczniów fikcyjne testy inteligencji i ich niezgodne z prawdą wyniki
przedstawiono nauczycielom. Odtąd uważali oni jednych uczniów za
inteligentniejszych, a drugich za bardziej ograniczonych. Informacja ta
przyjęta została przez grono pedagogiczne całkowicie bezrefleksyjnie. Zaczęli oni w rzeczywistości szukać jej potwierdzenia. Wpłynęło
to na sposób w jaki odnosili się oni do swoich podopiecznych. Tych których
uznawali za bardziej inteligentnych traktowali poważniej – dyskutowali z nimi,
stymulowali ich, lepiej się do nich odnosili. Tych w których widzieli tępaków
mimowolnie traktowali natomiast lekceważąco, nie wierząc w ich potencjał.
Chociaż wyniki testu inteligencji były sfabrykowane, okazało się, że nie dość
że wpłynęło to na percepcję i postępowanie pedagogów, to zmieniło także
inteligencję dzieci. Uczniom traktowanym w bardziej inteligentny sposób
naprawdę podniósł się poziom inteligencji, a tym traktowanym jak matoły
naprawdę się obniżył! Nasze uprzedzenia mogą być zatem samospełniającymi się
przepowiedniami.

Chyba najciekawszy z eksperymentów obrazujących jak nasze
postrzeganie innej osoby narzuca jej oczekiwane przez nas zachowanie, wiązał
się z badaniem wpływu seksapilu na kompetencje społeczne. Otóż nie jest
tajemnicą, że bardzo cenimy atrakcyjność fizyczną – zwłaszcza mężczyźni mają
bzika na tym punkcie, co wynika z ich ewolucyjnie ukształtowanej strategii reprodukcyjnej.
Nic więc dziwnego, że kiedy młodym mężczyznom przekazano fałszywe informacje,
iż rozmawiają przez telefon z bardzo ponętną lalunią, pod każdym względem
oceniali ją wyżej. Uznawali ją za bardziej sympatyczną, dowcipną, błyskotliwą,
towarzyską, a nawet inteligentną. Wykazywali zainteresowanie spotkaniem z nią.
Kiedy zaś preparowano wizerunek rozmówczyni tak żeby przypominała „paszteta”,
mężczyźni uznawali rozmowę za niezbyt interesującą, ani też nie mieli ochoty
poznawać brzydkiej w ich mniemaniu kobiety. Oczywiście łatwo to wyjaśnić –
każdy samiec częściowo myśli jajami. Ciekawszym aspektem tego doświadczenia
było postrzeganie nagranych rozmów przez osoby trzecie. Słuchacze postrzegali
zaprezentowane rozmowy podobnie do rozmawiających mężczyzn, pomimo że nie
przedstawiano im wizerunków rozmawiających kobiet. A zatem samo nastawienie
mężczyzn wyzwalało określone zachowanie kobiet. Te postrzegane pozytywnie
prezentowały się w lepszym świetle, dzięki miłej atmosferze rozmowy. Nawet
osobom trzecim, wydawały się ciekawsze, bystrzejsze czy obdarzone większym
poczuciem humoru. Kobiety do których mężczyźni byli nastawieni negatywnie
wydawały się niezbyt interesujące nawet niezaangażowanym słuchaczom. Negatywne
nastawienie rozmówców stwarzało klimat utrudniający zaprezentowanie się w
dobrym świetle.
W „podrasowywaniu” swojej autoprezentacji nie ma w zasadzie
nic złego. Chyba że staje się ona obsesją. Nie trzeba tatuować całego ciała,
wstrzykiwać sobie sterydów, nosić złotych łańcuchów czy wozić się cudami
techniki. Ale kto nie myje zębów, nie stosuje mydła i pogrąża się w abnegacji,
nie powinien się dziwić że utrudnia to kontakty społeczne. Zbyt małą wagę
przykładamy natomiast do tego, że często stajemy się odbiorcami wizerunków
które sami komuś narzucamy. Szufladkujemy ludzi, zmuszamy ich do określonych
zachowań, nie dajemy im szansy. Stygmatyzujemy, skreślamy, spychamy do
wyznaczonej im roli. To niesprawiedliwe.