Końcówka lat sześćdziesiątych zapisała się w historii świata
falą protestów młodzieży. Do głosu doszło wtedy pierwsze pokolenie wychowane w
czasach pokoju. Nie wystarczało mu już to, co tak cieszyło ich rodziców –
stabilizacja i bezpieczeństwo socjalne. W świecie względnego dobrobytu
realizować chciało potrzeby wyższego rzędu – wspiąć się na wierzchołek piramidy
Maslowa. Młodzieńcza energia i emanujący z niej naiwny idealizm przerodziły się
w bunt przeciwko zastanym porządkom. Młodzieżowa kontestacja w zależności od
warunków społecznych przybierała jednak różny koloryt. Amerykańskie „lato
miłości” było czymś zupełnie innym niż polski „marzec 68”. Tam chodziło o
wyzwolenie się z materializmu i konserwatywnej obyczajowości, a tu o wolność
słowa i swobody obywatelskie. Więc choć docierały i do nas pewne odpryski
amerykańskiej kontrkultury, w odbiorze pruderyjnych Polaków jawiła się ona
często jako przykład zachodniej dekadencji – tego jak się z przesytu ludziom w
dupach poprzewracało.
Oczywiście masowa balanga musiała się skończyć, bo na
dłuższą metę nie było komu jej finansować. Okazywało się też, że „rozstrojenie
zmysłów” nie wszystkim dobrze służyło. Sporo ludzi uzależniło się od twardych
narkotyków, a niektórzy przypłacili to nawet życiem. Ostateczną kompromitacją
hipisowskiej cyganerii były zaś zbrodnie sekty Charlesa Mansona, unicestwiające
ducha pacyfizmu w imię obłąkanej walki z systemem. Niemniej pytanie o bilans
psychodelicznej rewolucji pozostaje bardzo ciekawe – bo w końcu choć tłumy
młodzieży dały się ponieść fali ekstazy, nie wydaje się, żeby specjalnie
zaburzyło to ich dalsze funkcjonowanie. Mniej więcej po dwóch latach ich życie
wracało do społecznej „normy” takiej jak robienie kariery czy budowanie
rodzinnego gniazda. Czy więc zażywanie demonizowanego przez „sztywniaków” kwasu
odcisnęło na nich jakieś piętno? Ponieważ społeczny eksperyment zakrojony był
na szeroką skalę, dziś tym lepiej możemy go badać i oceniać jego skutki. A te –
jeśli nie wypaczać ich ideologicznie – nie wskazują na pokoleniowe szaleństwo.
Dzieci-kwiaty nie wywołały wojny światowej, ani nawet nie zrujnowały
amerykańskiej gospodarki.

Naukowcy z Norweskiego Instytutu Nauki i Technologii w
Trondheim po przenalizowaniu zdrowotnych danych 135 tysięcy Amerykanów (w tym
19 tysięcy użytkowników psychodelików) stwierdzili, że wielbiciele LSD i
grzybków rzadziej doznają depresji, zaburzeń lękowych i myśli samobójczych. Do
jeszcze bardziej spektakularnych wniosków doszli pracownicy Uniwersytetu
Alabama w Birgmingham analizujący zdrowie psychiczne 190 tysięcy Amerykanów (w
tym 27 tysięcy zażywających psychodeliki). Według nich przyjmowanie substancji
psychodelicznych obniża ryzyko wystąpienia problemów psychicznych w ciągu
następnego miesiąca aż o jedną piątą! Jeśli zaś tak jest, znaczy to, że kwas ma
właściwości terapeutyczne i przeciwdepresyjne. Naukowcy walczą już o to, żeby
wykorzystywać LSD dla dobra ludzkości. Jest to ważne tym bardziej, że
stosowanie szeregu środków farmakologicznych wykorzystywanych w psychiatrii
powoduje jedynie otępienie i pociąga za sobą poważne skutki uboczne.

Norweski Badacz Pal-Orjan Johansen wraz z grupą zwolenników
(między innymi emerytowanym sędzią norweskiego Sądu Konstytucyjnego) domagają
się zatem przywrócenia LSD na listę leków. Bada się też wpływ psychodelików na
pacjentów psychiatrycznych – na przykład na Uniwersytecie Kalifornijskim
dowiedziono, że zawarta w grzybach halucynogennych psylobicyna pomaga chorym na
raka radzić sobie ze świadomością śmierci. Co więcej, aż 70% osób mających za
sobą doświadczenie psychodeliczne określa je jako jedne z najważniejszych w
swoim życiu. Cała nasza świadomość wynika z chemii, więc nie sposób
kwestionować głębi takich przeżyć. Ale sceptycy przypominają, że narkotyki
zwykle podnoszą nastrój jedynie chwilowo, i to kosztem równowagi biochemicznej
organizmu. W odróżnieniu od środków takich jak amfetamina tradycyjne środki
halucynogenne nie są jednak toksyczne, a we większości przypadków mogą
prowadzić do konstruktywnej przebudowy osobowości.
To bardzo interesujące, lecz czemu właściwie tak się dzieje?
Z kwestią tą mierzył się zespół Center for Brain and Cognition z Uniwersytetu
Pompeu Fabry w Barcelonie. Według neurologa Selena Atosoya wywołany
psychodelikami proces komunikacji różnych, zwykle nie współpracujących ze sobą
obszarów mózgu, nie przebiega
bynajmniej w sposób chaotyczny, ale zharmonizowany. Choć dochodzi tu do
spontanicznej aktywności, mózg łączy impulsy w sposób ustrukturyzowany. A to
może zachęcać go do poszukiwania nowych wzorców aktywności, rekompensujących
zaburzenia połączeń wiodących do problemów psychicznych. W konsekwencji
następuje swoisty „reset” mózgu, zmuszający go do poszukiwania nowych ścieżek,
co może wyzwalać go z depresji czy stresu pourazowego, a także poszerzać
horyzonty intelektualne. Historia pokazuje, że psychodeliczne eksperymenty na ogół wiodły do
wzmożonego zainteresowania filozofią i sztuką, oraz poszukiwania nowych dróg
rozwoju. Zdaniem twórcy piramidy potrzeb, Abrahama Maslowa, tylko
transcendencja jest ważniejsza od samorealizacji.