Jesteśmy
tym kogo udajemy
-
Kurt Vonnegut, „Matka noc”.
Doktryna chrześcijańska, a za nią i muzułmańska, zaczerpnęły
ze starych perskich wierzeń naukę o dwoistości dobra i zła. Ukształtowana w ten
sposób etyka, nawet wyłuskana z wszelkich magicznych odniesień, każe nam myśleć
o kategoriach moralnych jak o dwóch różnych światach, o zawsze ostro
zarysowanych granicach i sprecyzowanym sprawstwie, gdzie każdy ponosi osobistą
odpowiedzialność moralną. W ten sposób zasady moralne miałyby nigdy nie ulegać
zawieszeniu, a grzesznych czynów dopuszczać się jedynie jednostki podłe i
nikczemne. Człowiek zaś miałby jakoby umiejętność odróżniania dobra od zła,
wolną wolę i tak dalej.
Nie leży w zakresie poniższych wypocin rozprawianie się z
judeochrześcijańską obłudą, dlatego zaledwie wspomnę, że chodzi mi tutaj o
fundamentalne podejście do problematyki etycznej ukształtowane przez wiarę w
Bozię i strasznego rogacza, nie wnikając już w absurdy zakazowo-nakazowej
moralności. Nie ma bowiem w moim mniemaniu sensu tłumaczyć ludowi bożemu, że
moralność jest czymś więcej niż posłuszeństwem wobec odgórnie ustalonych
arbitralnych zasad, jak nas przekonują kapłani z epoki brązu. Dla nich po dzień
dzisiejszy ślepe posłuszeństwo Abrahama, gotowego zaspokajać boskie kaprysy
nawet krwią własnego syna, jest przykładem cnoty i doskonałości.
W istocie nadmierne oddanie autorytetowi prowadzić nas może
w zupełnie odwrotnym kierunku. Prowadzić nas może, tak jak już wspomnianego
Abrahama, do czynów niemoralnych, a nawet do zabicia własnego potomstwa. Z tym
że gdyby to nie Bóg, a ktoś inny zażądał od patriarchy złożenia ofiary z
własnej latorośli, uznalibyśmy to za skurwysyństwo. To niestety relatywizm
moralny - przyznanie że taki sam czyn może mieć różny wymiar moralny, w
zależności od praw moralnych przysługujących ich sprawcom. Starotestamentowy
Bóg wyłączony jest z jakichkolwiek obowiązków moralnych, i choć Jezus częściowo
się z tej koncepcji wycofuje, pokutowała ona przez wieki w postaci
instytucjonalnych autorytetów religijnych.
Najbardziej drastycznym przykładem syndromu Abrahama była
tragedia w Gujanie, gdzie raj na ziemi próbowali budować sekciarze ze Świątyni
Ludu Kościoła Pełnej Ewangelii. Przywódca sekty, charyzmatyczny manipulant Jim
Jones, przekonał swoich wyznawców do zbiorowego samobójstwa poprzez zażycie
cyjanku. Do tego stopnia udało mu się ogłupić swoje owieczki, że nie wahały się
aplikować trucizny nawet swoim dzieciom. W ten sposób w ciągu jednej nocy życie
straciło ponad 900 osób, a to zbiorowe szaleństwo stało się symbolem destrukcyjnego
wpływu jaki autorytet moralny może wywierać na oddanych sobie ludzi.

W dwudziestym wieku nie brakowało zresztą przywódców
otaczanych kultem i autorytetem, który pozwalał im kwestionować najbardziej
oczywiste zasady etyczne, popychając całe narody w otchłań szaleństwa i
zbrodni. Po drugiej wojnie światowej ludziom wydawało się że obudzili się z
jakiegoś koszmarnego snu, a wszystko co się przydarzyło nie było w ogóle
możliwe. A jednak to działo się naprawdę. Autorytetom udało się pociągnąć za
sobą całą rzeszę wyznawców, jak dotąd porządnych i uczciwych obywateli,
zmieniając ich w pracowników zbrodniczego systemu, eliminującego ze świata
bydło wyłączone z wszelkich kategorii moralnych – świrów, pedałów, Żydów,
Polaków. Co najbardziej uderzające, po wojnie nazistowscy funkcjonariusze
masowo powracali do normalnego życia, ponownie stając się spokojnymi
urzędnikami, przykładnymi ojcami i tak dalej. Tak jakby wojna była tylko jakąś
pomyłką, wypaczeniem ich prawdziwej natury. Zdaniem Hanny Arendt, filozof
społecznej, świadczy to o tkwiącym w każdym z nas potencjale zła, jaki
uruchomić się może w sprzyjających temu warunkach. W swej klasycznej już
dzisiaj publikacji „Eichmann w Jerozolimie – rzecz o banalności zła” wskazała
na to, iż oddziaływania społeczne mogą wpływać na nasze decyzje moralne, a zło
nie jest czymś demonicznym, lecz raczej pospolitym.
- No dobra, może ludzie tacy są, ale ja na nigdy nie
zachowałbym się w taki sposób – myślisz sobie na pewno. Ale to tylko
teoretyzowanie. Nie wiesz jak zachowałbyś się w konkretnej sytuacji, dopóki nie
przeniesiesz się w rzeczywistość tej sytuacji, a wtedy często stajesz się
niewolnikiem tej sytuacji, wyłączając szerszą perspektywę moralną. Kiedyś był
to jedynie temat akademickich dyskusji filozoficznych, lecz obecnie tezy takie
możemy weryfikować i niestety okazuje się, że ludzie z zaskakującą łatwością
potrafią wyłączać swoje zasady moralne, o ile znajdzie się jakieś uzasadnienie.
Choćby polecenia autorytetu mogą wyjaśniać nam dlaczego musimy zrobić komuś coś
złego. Dowiódł tego eksperyment Milgrama z początku lat sześćdziesiątych,
uważany dziś za jedno z przełomowych osiągnięć eksperymentalnej psychologii.
Milgram oferował ochotnikom kilka dolców w zamian za udział w badaniu nad
wpływem kar na proces uczenia się. Rzeczywisty cel badania był jednak zupełnie
inny. Każdy badany miał aplikować „uczniowi” wstrząsy elektryczne o coraz
większym natężeniu, za każdym razem kiedy ten udzieli nieprawidłowej odpowiedzi
na zadane pytanie. Eksperymentator pełnił tu rolę autorytetu, zachęcając
badanego do aplikowania coraz silniejszych wstrząsów, jeśli badany wahał się
widząc cierpienie swojego „ucznia”. Wyniki eksperymentu były szokujące.
Spodziewano się, że tylko jednostki o skłonnościach sadystycznych zaaplikują
„uczniom” wstrząsy o największej sile, to znaczy 450 woltów (na włączniku
widniał napis: Niebezpieczeństwo – silny wstrząs XXX). Posunęła się do tego
jednak większość badanych.
Innym znanym doświadczeniem, obnażającym jak łatwo czynniki
sytuacyjne mogą wyzwolić w ludziach najniższe instynkty był Stanfordzki
Eksperyment Więzienny, przeprowadzony przez tytana współczesnej psychologii
Philipa Zimbardo. Badacz podzielił losowo grupę studentów na strażników i
więźniów, tworząc w ten sposób symulację życia więziennego. Obserwacje
ujawniły, że początkowo całkiem podobnych do siebie młodych ludzi w krótkim
czasie zmieniła przypisana im rola. Strażnicy upajali się swoją władzą, stawali
się coraz bardziej bezwzględni i okrutni. Więźniowie natomiast przekształcali
się w bierne, patologiczne ofiary. Zimbardo dowiódł w ten sposób jak ludzkie
zachowania eskalują w niekontrolowanych sytuacjach, a zarazem jak tendencje
tych zachowań są wyznaczane przez kontekst społeczny. – Aby zrozumieć, jak
wielkie jest znaczenie sytuacji, musimy odkryć, w jaki sposób konkretna
sceneria zachowania jest postrzegana i interpretowana przez ludzi w niej
działających. To właśnie znaczenie, które ludzie nadają różnym składnikom
sytuacji, jest czynnikiem, który tworzy daną rzeczywistość społeczną – wyjaśnia
Zimbardo. Zwraca też uwagę, na to jak plastyczna może być nasza osobowość w tym
kontekście: - Zazwyczaj role powiązane są ściśle ze specyficznymi
sytuacjami, zawodami, funkcjami, na przykład profesora, odźwiernego,
taksówkarza, ministra, pracownika opieki społecznej, czy aktora porno. Są
odgrywane gdy jednostka znajduje się w danej sytuacji, w domu, szkole,
kościele, fabryce czy na scenie. Role zwykle mogą być zawieszone, gdy osoba
wraca do swego innego, normalnego życia. Jednak niektóre role są zdradliwe, nie
są po prostu skryptami, które odgrywamy od czasu do czasu. Mogą stać się tym,
kim jesteśmy niemal przez cały czas. Mogą być uwewnętrznione nawet pomimo tego,
że początkowo uznajemy je za sztuczne, tymczasowe, czy uwarunkowane
sytuacyjnie. Stajemy się ojcem, matką, synem, córką, sąsiadem, szefem,
pracownikiem, pomocnikiem, uzdrowicielem, prostytutką, żołnierzem, żebrakiem,
złodziejem i tak dalej.