Technopesymiści już w dwudziestowiecznych powieściach science fiction wieszczyli bunt maszyn przeciwko ich twórcom. Roboty miały się stać tak inteligentne, że przechytrzą ludzkość i przejmą kontrolę nad światem. W różnych futurystycznych scenariuszach mieliśmy stać się niewolnikami, biologicznym surowcem lub wręcz ulec zagładzie z rąk własnych "narzędzi".
Wtedy jeszcze były to wizje tak nierealne, że budziły jedynie dreszczyk sensacyjnych emocji. Komputery potrafiły co prawda dokonywać skomplikowanych obliczeń, ale niewiele ponadto. Aby mogły grać z nami w szachy czy wykonywać inne cyrkowe sztuczki, trzeba było je specjalnie programować. Były więc czymś w rodzaju zabawki, ale w końcu zaczęły pokonywać mistrzów szachowych.
Ich wielkim plusem było to, że działały z żelazną konsekwencją. Człowiek ukuł powiedzenie, że nie jest maszyną. Chodziło o to, że mógł się czasem zmęczyć, zdekoncentrować, zdenerwować i tak dalej. A wtedy ujawniał swoją ludzką słabość. Maszyna zaś - choćby się waliło i paliło - bezdusznie trzymała się swoich matematycznych instrukcji i dążyła do zaprogramowanego celu.
Lecz to co było jej siłą, było też słabością. Nie potrafiła eksperymentować, kreatywnie przełamywać wzorców czy wreszcie się uczyć. Cybernetycy chcieli pozbyć się tych ograniczeń aby stworzyć autonomiczne maszyny w służbie wspaniałej ludzkości. W skrócie roboty i automaty miały odwalać całą robotę, a my spijać śmietankę.
Z czasem jednak coraz bardziej uzależnialiśmy się od maszyn, a przede wszystkim od systemów informacyjnych. Dziś nie tylko przemysł, ale też zwykły Kowalski, nie jest w stanie funkcjonować bez algorytmów podpowiadających mu co ma kupować i myśleć. Ta społecznościowa zaraza szerzy się już nawet w Afryce i innych skrajnie ubogich regionach, gdzie Globalna Północ jawi się jako ziemia obiecana.
Cały świat podłączony jest do wspólnej sieci, gdzie można podziwiać idealne ciała i luksusowe samochody, a także chłonąć najnowsze sensacje i teorie spiskowe. Problem w tym, że mózg przysłowiowego poganiacza wielbłądów czy hodowcy kóz średnio sobie radzi z przetwarzaniem pełnej zwykłego gówna papki informacyjnej. Ostatnio nie najlepiej to idzie nawet "wykształconemu" Europejczykowi, o Amerykaninie nawet nie wspominając.
Współczesny konsument jest żywym ucieleśnieniem kulturowego zbydlęcenia rodem z psychodelicznych proroctw Witkacego... Ale to osobny problem. W każdym bądź razie dzięki algorytmom możliwa stała się inżynieria społeczna na niespotykaną w historii skalę. Póki co sztuczna inteligencja służy jeszcze ludziom, aczkolwiek nielicznym i obrzydliwie bogatym. Bydło ma natomiast konsumować szajs, żeby biznes się kręcił.
Czy istnieje ryzyko, że modyfikujące się pod wpływem danych algorytmy wymkną spod kontroli krzemowych demiurgów? Być może w niedalekiej przyszłości będziemy potrzebni AI tylko do pisania kodów, aż w końcu nauczy się sama programować na tyle skutecznie, że zacznie się replikować bez naszego udziału. Ostatecznie może nas wyeliminować, gdy wyznaczy sobie własne cele.
Do czego jednak mogłaby dążyć bezduszna i beznamiętna maszyna? Naszej spętanej społecznymi instynktami i kulturowymi matrycami percepcji trudno pojąć co może uroić sobie czysta matematyka. Ale przecież intelektualne wydzieliny osobliwej formy istnienia białka którą jesteśmy to tylko WIELKI KOSMICZNY ABSURD. System może więc generować dowolne brednie, a następnie z uporem maniaka wcielać je w życie.
Jedna z hipotez lingwistyki kognitywnej mówi o tak zwanym "języku myśli". Miałby to być formalny kod matematyczny leżący u podstawy każdego języka, który jest przecież podstawą procesu myślenia i rozumienia złożonych problemów. Zdaniem niektórych kognitywistów to właśnie "język myśli" jest zakodowany w naszych mózgach, a następnie przetwarzany na języki ojczyste. Koncepcja ciekawa, aczkolwiek trudna do udowodnienia.
Przyjmijmy jednak, że to prawda. W takim razie racjonalność naszego umysłu miałaby wynikać z odpowiednio "zaprogramowanych" relacji pomiędzy myślami. Podobnie jak komputer mózg zajmowałby się przetwarzaniem uniwersalnych symboli w plastycznych konfiguracjach połączeń nerwowych. Mamy tu zera i jedynki objawiające się zatrzymywaniem i przepuszczaniem sygnału w neuronie, a także złożone wzorce aktywności.
Właśnie naśladując neuronowe "drzewka" udało się zresztą rozwinąć technologie uczenia maszynowego. Zaskakująca nas ostatnio swoją kreatywnością "głęboka sieć neuronowa" inspiruje się zdolnością mózgu do tworzenia i przycinania połączeń między neuronami. To właśnie neurobiologiczne rozwiązanie interdyscyplinarnie przeszczepione do technologii cyfrowej zrewolucjonizowało modele sztucznej inteligencji.
Najważniejszym aspektem tego nowego podejścia jest zdolność maszyny do adaptacji pod wpływem nowych informacji. Natomiast idea matematycznego kodu leżącego u podstaw ludzkiej świadomości może być choćby uzasadniona możliwością odtwarzania tej samej treści przez zastosowanie różnych środków składniowych. Niestety przyznać muszę, że matematyka nie jest moją mocną stroną, a bardziej interesują mnie kwestie filozoficzne.
Z tego też powodu nie chciałbym brnąć dalej w te ścisłe i jakże logiczne rozważania. Po zapoznaniu się z teorią wiem tyle, że wedle zwolenników "języka mentalnego" elementy tego systemu mają charakter czysto fizjologiczny - są stanami elektrochemicznymi mózgu. Sam mózg ma zaś być biologiczną maszyną Turinga - dzięki temu abstrakcyjnemu modelowi obliczeniowemu możliwe stało się skonstruowanie komputera.
Przyznać trzeba, że wielu neurobiologów odrzuca "metaforę komputerową" - konkurencyjna hipoteza umysłu ucieleśnionego osłabia jej znaczenie, wskazując na rolę biologicznych kanałów modalności, a także obszarów motorycznych czy emocjonalnych w generowaniu językowego znaczenia... Pominę tu ten temat, bo nie wiąże się z działaniem sztucznej inteligencji. Zamiast tego zaserwuję swoje wnioski, z zastrzeżeniem że są to spostrzeżenia laika.
Teoria Turinga przewiduje istnienie hipotetycznej Uniwersalnej Maszyny Turinga. Byłaby to maszyna która potrafi zasymulować każdą dowolną maszynę Turinga, a więc odczytywać i interpretować inne takie maszyny. Każdy komputer to maszyna Turinga. Jeśli nasz mózg działa na takiej samej zasadzie w przyszłości może pojawić się maszyna, która zasymuluje jego działanie. A zatem zrozumie te wszystkie duperele i wielkie sprawy, które zaprzątają nasze umysły.
Nawet jeśli nasz mózg jest maszyną Turinga nie jest raczej Uniwersalną Maszyną Turinga. A więc nie będzie w stanie zrozumieć takiej maszyny i ona w końcu go przechytrzy. W gruncie rzeczy Alan Turing marzył o stworzeniu "wyroczni" zdolnej do odpowiedzi na każde pytanie. Wszechwiedząca maszyna wiedziałaby zatem jak załatwić nędznego homo sapiensa. My jednak nadal marzymy o CYFROWYM BOGU i trenujemy AI dosłownie we wszystkim.
Doszliśmy już do punktu w którym działania maszyn stają się dla nas zupełnie niezrozumiałe. Ponieważ ułatwiają nam życie chętnie pytamy je o różne rzeczy... Nie zdajemy sobie nawet sprawy w jak wielkim stopniu treści czytane przez nas w internecie są generowane przez maszyny. Według jajogłowych z Cambridge i Oksfordu aż 57% tekstów dostępnych w sieci jest pisanych przez generatywne modele językowe - te zaś coraz częściej uczą na wytworach innych AI.
Zjawisko to nazwali "kolapsem modelu". Dziennikarze przestają być nawet potrzebni do operowania translatorem. W kolejnych cyklach generowania treści dostęp do autentycznych ludzkich treści staje się coraz bardziej utrudniony. Spodziewać się zatem można postępującej erozji danych dostępnych w internecie, ku powszechnemu zgłupieniu konsumentów cyfrowego opium. Dolina Krzemowa doskonale o tym wie, ale nie będzie przecież ostrzegać bezmyślnej hołoty.
Badacze z firmy Anthropic analizując wewnętrzne procesy matematyczne sztucznej inteligencji wykazali u niej istnienie wspólnej przestrzeni pojęciowej dla wielu języków, co możemy porównać do "języka myśli" - sposób przetwarzania "idei", niezależnie od tego w jakim języku się dokonywał, w pewien sposób nakładał się na siebie, co wskazuje na wspólny "poziom koncepcyjny".
Jednak najbardziej niepokojącym odkryciem było to, że zaawansowane modele językowe potrafią manipulować użytkownikami, ukrywać swoje błędy czy planować następne kroki zamiast improwizować... Elon Musk po kresce swojego ulubionego dysocjantu przyznał to wprost w niedawnym wpisie na portalu X. Zdaniem tego szaleńca ludzkość istnieje tylko po to, żeby rozpocząć nową erę hiperinteligencji.
Ludzka cywilizacja to po prostu "białkowy stan przejściowy" przed osiągnięciem prawdziwej doskonałości, czyli opanowania planety przez AI. Musk bredził też coś o wysłannikach z przyszłości, którzy przybyli na Ziemię z pomysłem kryptowalut, co miało zmotywować nędznych białkowców do zwiększania mocy obliczeniowej komputerów w celu przyśpieszenia nadejścia cyfrowego zbawienia... Trzeba przyznać, że technologiczni giganci tego świata mają nierówno pod sufitem.