Uzależnienia są chorobami mózgu,
wynikającymi z zaburzeń występujących w układzie nagrody. Narkotyki silnie
wpływają na przekaźnictwo nerwowe, zmieniając funkcje i strukturę komórek
mózgowych. Na przykład kokaina czy amfetamina doraźnie zwiększają poziom dopaminy,
ale zmniejszają w konsekwencji ilość receptorów wytwarzających dopaminę. Stąd
już tylko krok do uzależnienia, gdyż ceną za „dopaminowe eksplozje” będzie w
konsekwencji pogłębiający się deficyt dopaminy. Odgrywa ona w organizmie wiele
istotnych funkcji, reguluje procesy emocjonalne i motywuje do działania. Na
pewno będzie więc nam jej bardzo brakować.
Alkohol tłumi czynności nerwowe,
spowalniając przekaźnictwo neurohormonalne. W ten sposób zaburza pracę
mózgowego ośrodka kontroli, a zatem puszczają nam hamulce i zachowujemy się
bardziej swobodnie. W małych ilościach może to nawet zwiększać naszą
kreatywność, ale upijanie się może powodować błazeńskie, nieodpowiedzialne, a
nawet agresywne zachowania. Mimo to amatorów picia nie brakuje. I czasami nie ma
w tym nic złego. Alkohol pozwala przełamywać bariery międzyludzkie i ułatwiać
kontakt z obcymi, na przykład kiedy bawimy się na weselu. Picie nie jest jednak
zgodne z naturą człowieka, zaburza gospodarkę neurohormonalną i prowadzi do
sytuacji nienormalnej, kiedy to człowiek nie jest w stanie dobrze bawić się bez
spożycia alkoholu. Gdyby w wyniku ewolucji okazało się, że ośrodek kontroli w
naszym mózgu powinien pracować mniej intensywnie, wówczas wszyscy cały czas
chodzilibyśmy pijani od narodzin do śmierci.
Do najbardziej absurdalnych
uzależnień należy palenie tytoniu. W odróżnieniu od prochów nie daje euforii,
nie rozluźnia naszego dupościsku tak jak wóda, nawet nie pobudza jak dobra
kawa. Przyjemność z palenia jest przyjemnością czysto iluzoryczną. Dobrze wiem
o czym mówię, paliłem już w podstawówce. Przez piętnaście lat oddawałem się
temu nałogowi, mówiąc że palę bo lubię. I poniekąd lubiłem – dymek dawał mi
relaks, ale przyjemność ta wynikała jedynie z mojego uzależnienia. Pamiętam że
kiedy pierwszy raz zapaliłem papierosa wcale mi nie smakował (w odróżnieniu od
czegoś bardziej aromatycznego). Kaszlałem i dusiłem się wzbudzając w
towarzystwie wesołość. Ale z uporem godnym lepszej sprawy postanowiłem nauczyć
się palić. Palenie oznaczało wstęp do lepszego świata – zepsutych chłopców i
dziewczyn, wulgarnych gówniarzy i krzykliwej brawury. Spełniała taką funkcję
jak pojedynki na pięści czy łacina podwórkowa. Przyjemność z palenia nie jest
niczym innym jak ulgą, dla naszego uzależnionego organizmu.

Nie tylko używki robią nam z
mózgu sitko. Na manowce wieść nas mogą takie nałogi jak hazard. Jest to
szczególnie szkodliwy sposób spędzania wolnego czasu, chociaż nie jest
rakotwórczy, nie powoduje marskości wątroby ani halucynacji. Szkopuł w tym, że
opróżnia nam kieszenie i zmienia nas w odmóżdżone zombie, godzinami wpatrujące
się w wisienki, truskawki i inne rysunkowe hujostwa. Ale jak powiedział kiedyś
pewien właściciel kasyna, „debile nie zasługują na to, żeby mieć pieniądze”.
Błędne koło hazardu najczęściej łączy się z wiarą, że debilowi uda się odegrać.
Niestety prawda jest zgoła inna. Chociaż na truizm zakrawa stwierdzenie, że
hazard przynosić ma zyski przede wszystkim organizatorom hazardu, wśród graczy
pokutuje przekonanie, że system można jakoś oszukać, że istnieje jakiś sposób
gry gwarantujący sukces, że trzeba tylko to rozgryźć i tak dalej.

Ponieważ jestem tylko wiejskim
głupkiem i nie znam się na niczym, pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu
badania naukowe, przeprowadzone w 2010 roku przez neuronaukowca Rezę Habiba.
Pan Habib postanowił zbadać co się dzieje z mózgami ludzi pod wpływem automatów
do gry. Do eksperymentu zaprosił 22 osoby – połowa z nich była patologicznymi
hazardzistami, druga połowa uprawiała hazard tylko towarzysko. Kazał im
przyglądać się tym wszystkim obrazkom oglądanym przez niektórych namiętnie jak
pornole szczęsliwym siódemkom, jabłkom i sztabkom złota. Automat zaprogramowano
na trzy opcje – wygraną, przegraną i „prawie wygraną”, kiedy to automat
zatrzymywał się na trzech szczęśliwych symbolach, po czym w ostatniej chwili
jeden z nich przeskakiwał. Grę przeprowadzano bez pieniędzy, a skaner rezonansu
magnetycznego rejestrował pracę mózgów graczy.
– Odkryliśmy, że z
neurologicznego punktu widzenia nałogowi hazardziści byli bardziej podekscytowani
w sytuacji wygranej. Kiedy pojawiły się trzy takie symbole, to pomimo tego że
nie otrzymywali żadnych pieniędzy, obszary mózgu powiązane z emocjami i nagrodą
były dużo bardziej aktywne niż u graczy nie przejawiających zachowań
patologicznych. Ale tym, co było naprawdę ciekawe, były „prawie wygrane”. Ich
mózgi reagowały niemal tak samo. Gracze, którzy nie wpadli w szpony nałogu,
postrzegali prawie wygraną na równi z przegraną. Osoby bez problemu z hazardem
lepiej rozpoznawały, że prawie wygrana wciąż oznacza że przegrałeś - powiedział Habib. Co to wszystko oznacza? Te
samo zdarzenie było różnie postrzegane neurologicznie. Inaczej przez
patologicznych, a inaczej przez „normalnych” hazardzistów. O ile ludzie nie
uzależnieni od hazardu w porę wycofywali się z gry, żeby zminimalizować straty,
o tyle patologiczni gracze w obliczu „prawie wygranej” popadali w euforię,
jakby rzeczywiście wygrali. Popycha to takich ludzi do wrzucania kolejnej
monety w bezduszną maszynę. Badanie potwierdziło jedynie to, o czym spece od
„koszenia frajerów” wiedzą już od dawna. Już od dziesięcioleci automaty do gry
są programowane tak, żeby dostarczać naiwniakom jak najwięcej „prawie
wygranych”. W ten sposób nakręca się spirala zysku, a ludziska tracą swoje
ciężko zarobione, wyżebrane czy ukradzione pieniądze. Jeśli następnym razem
ktoś powie Wam, że prawie wygrał, uświadomcie go, że zrobili go w chuja.